Dariusz Tuzimek: Czas stawiania na swoich (felieton)

Newspix /  LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Aleksandar Vuković
Newspix / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Aleksandar Vuković

Na dniach wyjaśni się kwestia nowego trenera Legii. Ma nie być niespodzianek. Albo zostaje para Dean Klafurić - Aleksandar Vuković, albo na Łazienkowską trafi Jerzy Brzęczek, o ile Legia dogada się z Wisłą Płock.

Obie opcje wydają się sensowniejsze, niż wyczarowanie jakiegoś zagranicznego "królika" z kapelusza. Jerzy Brzęczek ma swoje plusy i minusy, ale jedno działa na jego korzyść: jest na wznoszącej fali. A jak jest moda na jakiegoś trenera, to się rozważa jego nazwisko. Moda na Brzęczka niewątpliwie jest. Zresztą on też musiałby do sztabu włączyć Vukovicia, taki będzie warunek Legii.

Z kolei Dean Klafurić był asystentem Romeo Jozaka, od którego nauczył się jednej rzeczy: czego nie robić, jak nie traktować zawodników, jak ich nie lekceważyć. Choć wcale nie jestem pewien, czy nie nauczył się tego czasem od... Vukovicia. Zresztą nie jestem też pewien, kto w tej parze - tak realnie, w praktyce - jest asystentem, a kto pierwszym trenerem. Mnie się wydaje, że jest trochę inaczej, niż się to podaje oficjalnie.

Zresztą, to nie takie ważne, bo liczy się to, co działa. Duet Klafurić - Vuković (albo odwrotnie) działa. Dariusz Mioduski od dawna szuka dla Legii długofalowego planu. Takim dla mnie jest Vuković w roli pierwszego trenera. Zna klub, jest legionistą z krwi i kości, nie raz już ratował drużynę w potrzebie. Że nie ma doświadczenia i licencji Pro? Będzie ją miał w marcu 2019 roku, ale cóż to dzisiaj za kłopot. Formalnie układ z Klafuriciem może trwać nadal, a kiedyś go po prostu zastąpi. A doświadczenie? Futbol jest nieprzewidywalny. Potrafi najlepszych trenerów wypluć na zawodowy aut, a kompletnych nuworyszy wynieść na ołtarze, pokazując, że doświadczenie wcale nie jest najważniejsze. Dwa "grube" przykłady: Zinedine Zidane i Pep Guardiola. Zanim dostali dwa najlepsze kluby świata, obaj nie mieli wielkiego doświadczenia. Poprowadzili zaledwie drużyny rezerw Realu i Barcelony. I co? I każdy z nich - w swoim czasie - doszedł z drużyną do światowego topu w klubowym futbolu. Ale ktoś musiał im najpierw dać szansę. Dostrzec w nich potencjał, zobaczyć ich nie tym, kim są, ale kim mają szansę się stać. "Zizou" i Pep swoje szanse wykorzystali.

ZOBACZ WIDEO Selekcjoner zaskoczył pierwszego dnia zgrupowania. Kołodziejczyk: Nawałka potrafi grać mediami

Ktoś spyta, a czemu Legia nie sprowadzi zagranicznego fachowca, z doświadczeniem, z papierami, z sukcesami? Otóż gwarancji, że sukcesy powtórzą się także w Warszawie nie ma żadnych. A szukając po omacku zagranicą, tylko się te szanse zmniejsza. W Lechu Poznań przez trzy lata dali trenerowi z zagranicy kupę forsy i skład, jaki chciał (jak na polskie warunki oczywiście). Gdy nie chciał Marcina Robaka, to napastnika z klubu pogoniono. Wszystko dla Bjelicy. Po trzech latach klub został z niczym. Nie przybyło trofeów do gabloty, kasy ubyło, a obecny trener podsumowuje: "mamy zespół w gruzach".

W Legii sprowadzenie Romeo Jozaka czy Besnika Hasiego też sukcesem nie było. Nawet u Henninga Berga nie widzę ani jednej jego przewagi w stosunku do Jana Urbana, którego zastąpił. W sprowadzanie dobrego trenera z zagranicy jakoś nie wierzę. Bo to jest szukanie czarodziejskiej różdżki. To jest gra w ruletę: czerwone albo czarne. Nowy trener musi najpierw nauczyć się miejsca, w które trafił. Dobrze je poznać. To trwa, to jest proces. A w Legii nie ma czasu, tu trzeba od razu łapać byka za rogi. Tymczasem nowy trener z zagranicy, zanim się zorientuje, gdzie ma najbliższy sklep spożywczy, minie miesiąc. A jeszcze musi sobie odpowiedzieć na pytania: czy ściągać rodzinę, czy szukać szkoły dla dzieci, mieszkania na dłużej itd. Musi się zaadaptować w klubie, poznać ludzi, wiedzieć, co jest ważne a co nie. A to nie takie proste. Jozak był w klubie przez pół roku, a nie wiedział, że wyrzucenie Kucharczyka do rezerw to bardzo zły pomysł.

Po przygodach z Jozakiem i Hasim widać wyraźnie, jak ważne jest, żeby trener złapał chemię z szatnią. Żeby mu się w niej nie gotowało, żeby nie tworzył podziałów na "starych" i "nowych", na swoich i nie swoich. Zgadzam się z tezą, że w dzisiejszym futbolu ważniejsze jest trenowanie głów piłkarzy niż ich organizmów. Trzeba do zawodnika przede wszystkim trafić, "podpompować go", czasem odblokować, wydobyć z niego cały potencjał. Czasem trzeba piłkarzom wejść na ambicje, czasem postraszyć i zdrowo opieprzyć, a czasem zagrać na uczuciach. Taki Vuković to potrafi.

W Poznaniu właśnie postawili na swojego - Ivana Djurdjevicia. Też Serba, tak jak "Vuko". Też bez wielkiego doświadczenia trenerskiego. Liczą na jego osobowość, charyzmę i oddanie dla Lecha, który potrzebuje twardego charakteru. Te same argumenty przemawiają za Vukoviciem. Jedno jest pewne. Dwa największe polskie kluby miały mało czasu, by szukać trenera. A lepsze jest wrogiem dobrego. Czasem dobre jest to, co się ma pod bokiem. Djurdjević i Vuković są trenerami z zagranicy i z Polski zarazem. Mówią po polsku, dogadają się z zawodnikami z Bałkanów, a i po angielsku sobie radzą. Były już chorwackie derby Polski Bjelicy i Jozaka, może czas na serbskie? Nawet jeśli miałoby to być wiosną 2019 roku, to warto poczekać i stawiać na swoich. Nawet jeśli będą popełniać błędy, to kibice im to wybaczą. Do własnych dzieci ma się więcej cierpliwości i więcej tolerancji.

Dariusz Tuzimek,
Futbolfejs.pl

Przeczytaj inne teksty autora

Źródło artykułu: