Muszę strzelać bramki, a nie tylko przeszkadzać obrońcom - rozmowa z Marcinem Klattem, piłkarzem Warty Poznań

W sobotę w spotkaniu z Koroną Kielce Marcin Klatt trafił do siatki rywala po raz pierwszy od 8 listopada ubiegłego roku. 24-letni piłkarz ma nadzieję, że wreszcie przełamał strzelecką niemoc i w tym sezonie zdobędzie jeszcze kilka goli. Najbliższa okazja nadarzy się już w środę, gdy Warta wyjedzie do Lubina na pojedynek z aspirującym do gry w ekstraklasie KGHM Zagłębiem. Napastnik poznaniaków uważa, że w obecnej dyspozycji jego drużyna może pokusić się o niespodziankę.

Szymon Mierzyński: W spotkaniu z Koroną zdobyłeś pierwszego gola w tym roku i zademonstrowałeś dużą radość...

Marcin Klatt: Mówiłem już nieraz, że ode mnie wymaga się strzelania bramek, a nie tylko przeszkadzania obrońcom. Tym razem trochę ich zmęczyłem, trochę mnie faulowali, ale najważniejsze, że na końcu udało mi się zdobyć gola. Jestem z tego bardzo zadowolony i pierwsze trafienie w tym roku dedykuję córce, która ma już 4,5 miesiąca, ale dopiero teraz doczekała się bramki strzelonej przez tatę.

Czy ten gol odblokuje cię na dobre? Jesienią w pewnym momencie też nadeszło przełamanie, ale później nie było już tak kolorowo...

- Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze kilka razy trafić do siatki rywala. W poprzedniej rundzie zdobyłem cztery bramki, ale nie byłem do końca zadowolony. Ważne, żebym miał sytuacje, bo jeśli ich nie będzie, to nie będzie też bramek. Jeśli pojawią się okazje, tak jak w meczu z Koroną, to powinno być dobrze.

Drużyna z Kielc aspiruje do awansu. Jak ci się grało przeciwko jej obrońcom?

- Korona starała się grać w piłkę i nie spisywała się tak, jak większość drużyn w I lidze, które wychodzą z założenia, że futbolówka może przejść, ale zawodnik już nie. Kielczanie grali agresywnie, jednak nie na tyle, by stwarzać nam większe problemy. Nie można powiedzieć, że rywale nie byli zespołem poukładanym. Pierwsza bramka ustawiła jednak przebieg meczu. Nam grało się łatwiej, a goście musieli przyjąć bardziej ofensywną taktykę i odkryć się. Dążyli do zdobycia gola wyrównującego, ale nie wychodziło im to, tymczasem nam udało się jeszcze dwukrotnie podwyższyć wynik.

Czy 40 punktów gwarantuje Warcie pewne utrzymanie? Wydaje się, że przy takim dorobku nie grozi wam już nawet strefa barażowa.

- Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Dobre wyniki mają znaczenie o tyle, że kolejne mecze są dla nas nieco łatwiejsze. Na pewno jednak nie podchodzimy do nich w taki sposób, że już możemy sobie odpuszczać i na luzie dogrywać sezon.

Po zwycięstwie 3:0 nad Koroną, nie musicie chyba jechać do Lubina z nastawieniem na jak najniższą porażkę...

- Oczywiście, że nie. Na pewno nie położymy się na boisku, lecz będziemy walczyć. Nadarzy się okazja pogrania na dobrej murawie i zobaczymy, jak będziemy się na niej czuli. W "ogródku" boisko nie jest w najlepszym stanie, choć to jest akurat czynnik, który bardziej sprzyja Warcie. Nie jest jednak powiedziane, że w innych warunkach sobie nie poradzimy.

W Lubinie żadna z drużyn przyjezdnych nie jest faworytem, ale patrząc na to, jak radzicie sobie w rundzie wiosennej, możliwy jest każdy wynik...

- Zagłębie jest w takiej sytuacji, że musi wygrywać u siebie, jeżeli chce awansować do ekstraklasy. My nie mamy presji, ale też nie stoimy na straconej pozycji, o czym świadczą poprzednie nasze występy. Wielu przed takim meczem traktuje nas jak kopciuszka, lecz na pewno stać nas na urwanie punktów.

Znajdujecie się obecnie w środku tabeli, co sprawia, że nie gracie każdego meczu z nożem na gardle. Jak to wpływa na zespół?

- Bardzo pozytywnie. Nie musimy nerwowo oglądać się za siebie i obserwować wyników rywali, którzy też walczą o utrzymanie. Możemy ze spokojem rozgrywać spotkania i pokazywać się z jak najlepszej strony. Chcemy jednak utrzymać dobrą passę, nadal strzelać sporo bramek i zadowolić coraz liczniejszą grupę kibiców. Sytuacja w klubie nie jest może idealna, ale rodzinną atmosferą nadrabiamy wszystkie braki.

Komentarze (0)