Marcin Foltyn: W Polsce kasa, w Holandii praca

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Niemal każdy człowiek w Polsce związany z piłką nożną spoglądał w niedzielne popołudnie w kierunku stadionu przy ulicy Reymonta w Krakowie. Niemal, gdyż spotkanie na szczycie polskiej ekstraklasy nie wzbudziło entuzjazmu selekcjonera Leo Beenhakkera.

Kontrakt z Polskim Związkiem Piłki Nożnej, gwarantuje Holendrowi zarobki rzędu 70 tys. euro miesięcznie. To sporo, zwłaszcza, że ostro krytykowany szef piłkarskiej centrali Grzegorz Lato zarabia "jedyne" 50 tys. złotych, na miesiąc. Nie trzeba dodawać chyba, że wynagrodzenie dla Holendra jest wynagrodzeniem za jego pracę. Ciężko jednak nazwać pracą, wyjazd do Rotterdamu, gdzie Feyenoord grał niezbyt istotny mecz z Rodą Kerkrade. No chyba, że dla gości, którzy dzięki znów żenującej postawie "Portowców", zapewnili sobie rzutem na taśmę udział w barażach o utrzymanie w Eredivisie. Leo Beenhakker już nie po raz pierwszy "wywinął" Polakom taki numer. Nikt jednak z pracodawców holenderskiego szkoleniowca, nie zrugał go za takie postępowanie.

To zwykłe "olewnictwo" ze strony Beenhakkera. Praca selekcjonera polega na tym, by na bieżąco śledzić ich formę oraz przypatrywać się graczom, którzy w niedługim czasie mają szansę zagrać w kadrze. Spotkanie pomiędzy Wisłą Kraków a Legią Warszawa powinno wręcz dodatkowo zmobilizować opiekuna polskiej kadry. Przecież na boisku w Krakowie występowało kilku kadrowiczów oraz kilku piłkarzy, którzy być może już za kilka lat będą stanowić o sile reprezentacji i należałoby przyjrzeć się im, czy są już gotowi na powołania. Selekcjoner powinien śledzić formę graczy z jeszcze większą niż zwykle uwagę, gdyż zbliża się zgrupowanie w Republice Południowej Afryki, gdzie zostaną rozegrane dwa mecze towarzyskie. Dodajmy, dwa z trzech zaplanowanych meczów towarzyskich przed arcyważnymi meczami eliminacji Mistrzostw Świata jesienią. Tymbardziej Holender powinien obserwować swoich piłkarzy, że nie przystąpimy do jesiennych meczów w komfortowej sytuacji.

Od pewnego czasu Leo Beenhakker "doradza", jak sam mówi, Feyenoordowi Rotterdam. Holender nigdy nie krył, że zespół z De Kuip wyjątkowo leży mu na sercu. Stwierdził również, że ma prawo robić co mu się żywnie podoba w swoim "wolnym czasie". Co można rozumieć pod tym pojęciem już wielu próbowało odgadnąć. Faktem jest jednak, że Holender rzekomo robi to darmowo. Ciężko więc logicznie objąć to, dlaczego Beenhakker tak dobrze wykonuje swoją "pracę" w Rotterdamie, gdzie mu nie płacą a olewa swojego pracodawcę, który funduje mu ponad 800 tys. euro rocznie. Coś tu jest nie tak bowiem, jeśli lepiej wykonuje się "pracę społeczną" niż swoją zawodową. Może faktycznie Beenhakker ma obiecany w Rotterdamie kontrakt, jak głoszą niektóre pogłoski, i stara się przygotować do nowego wyzwania?

Gdzieś została zachwiana granica, wyznaczająca zakres kompetencji selekcjonera. Holender robi co mu się żywnie podoba, bo nie ma mu kto zwrócić stanowczo uwagi, by należycie wywiązywał się ze swoich obowiązków, skoro pobiera za to niemałe pieniądze. Wielokrotnie na łamach prasy odbywały się wojenki związkowych działaczy z holenderskim selekcjonerem, lecz nikt nie zwrócił uwagi na zaniedbywanie obowiązków przez Holendra. Jakże analogiczna jest to sytuacja do polskiej polityki, w której również dominuje obrzucanie się mięsem w mediach, zaś poważne sprawy schodzą na dalszy plan, bądź w ogóle giną w czeluściach kolejnych kretyńskich "problemów".

Brak reakcji na zachowanie Beenhakkera to skandaliczne zaniedbanie ze strony piłkarskich władz w Polsce. Ciężko bowiem reakcją nazwać krytykę na łamach gazet ludzi, których czas w polskiej piłce minął dwie dekady temu, jak choćby Wojciecha Łazarka. Nikt nie uderzył ręką w stół i pozostaje nam się cieszyć, że sezon 2008/09 w Eredivisie dobiegł już końca, bo nie wiadomo ile jeszcze razy Beenhakker zakpiłby z polskiej reprezentacji.

I choć sam jestem zwolennikiem pozostania Holendra na stanowisku selekcjonera przynajmniej do końca eliminacji, jako zwykły kibic żądam, by nie odwalał za ciężkie pieniądze takiej chałtury. Fachowość i wiedza to jedno, a uczciwość i sumienne wywiązywanie się z obowiązków to już zupełnie co innego. Nic nam, Polakom, po pierwszym, jeśli drugie Holendrowi będzie obce. Bo póki co to do pracy w Rotterdamie i po kasę do Warszawy...

Źródło artykułu:
Komentarze (0)