W piątkowym starciu dwóch kandydatów do spadku były trzy gole, wiele emocji, szybkie tempo i mnóstwo zaciętej walki na boisku. W składzie chorzowian dość niespodziewanie znalazł się Ireneusz Adamski, który dzień przed meczem odwiedził wrocławską prokuraturę i wyszedł stamtąd z zarzutami. Szkoleniowiec Arki zaskoczył wszystkich ustawieniem w środku pomocy dwóch defensywnych pomocników, oraz grą od pierwszych minut "młodych wilczków" w osobach ... Wojciecha Wilczyńskiego i Marcina Budzińskiego. Mecz przypominał starcie dwóch bokserów, którym tylko zwycięstwo może dać satysfakcję. Arka nacierała, prowadziła grę i miała optyczną przewagę, ale to drużyna Niebieskich schowana za podwójną gardą wyprowadzała nokautujące ciosy.
Pierwszy już w nomen omen 13. minucie spotkania, kiedy to fatalny błąd w środkowej strefie boiska popełnił młody obrońca gdynian Wilczyński. Być może wychowanek klubu był myślami jeszcze przy ustnej maturze z języka rosyjskiego? Piłkarze ze Śląska wyprowadzili błyskawiczną kontrę, gdzie Michał Pulkowski zagrał na prawe skrzydło do Wojciecha Grzyba, ten w pełnym biegu dośrodkował na głowę Remigiusza Jezierskiego, a piłka odbiła się od obu słupków i w końcu przekroczyła linię bramkową. Nie minęło nawet 10 minut, gdy wynik podwyższyli goście - zadając drugi, niespodziewany cios, po kolejnym juniorskim błędzie defensywy Arki. Tym razem role się odwróciły. Najpierw Michał Pulkowski zacentrował dokładną piłkę w pole karne z prawej strony boiska, najniższy wzrostem Marcin Nowacki, wygrał powietrzny pojedynek z obrońcami gospodarzy, a Remigiusz Jezierski podał bezpańską piłkę do Wojciecha Grzyba. Kapitan Niebieskich dołożył tylko nogę i dopełnił formalności na pusta bramkę. Co w tym czasie robili obrońcy z Gdyni? Zwłaszcza para stoperów!
Wydawało się, że Arka jest już na dnie, ale wiatru w żagle dostała niespodziewanie ze strony warszawskiego sędziego Piotra Siedleckiego, który w 32. minucie podyktował kontrowersyjny rzut karny dla gospodarzy - dopatrując się przewinienia Grzegorza Barana na weteranie Dariuszu Ulanowskim. Do piłki ustawionej na 11. metrze podszedł Dariusz Żuraw i pewnie uderzył w prawy róg bramki, podczas gdy Krzysztof Pilarz rzucił się w lewy. Ostatnia groźna sytuacja w tej części gry to "szczupak" Łukasza Kowalskiego, który jednak minimalnie minął słupek chorzowskiej bramki. W pierwszej połowie piłkarze żółto-niebieskich prowadzili grę, mieli większą ilość sytuacji podbramkowych, ale to następcy Krzysztofa Warzychy i Józefa Wandzika wykazali się 100. procentową skutecznością!
Po zmianie stron Arkowcy zaatakowali z jeszcze większą wiarą i animuszem, ale ich akcje rozbijały się o solidny blok obronny gości. Gra gospodarzy przypominała bicie głową w mur. Drugie 45 minut gry było wyraźnie gorsze pod względem futbolowym. Arkowcy w dalszym ciągu optycznie przeważali i starali się atakować bramkę Pilarza, ale podobnie jak podczas całej rundy wiosennej zawodziła ich skuteczność. Dlatego szkoleniowiec Arki wprowadzał stopniowo na boisko kolejnych ofensywnych zawodników: Olgierda Moskalewicza, Marcina Wachowicza i Przemysława Trytkę - stawiając wszystko na jedna kartę. W 60. minucie z rzutu wolnego, z 19 metrów uderzał właśnie Moskalewicz - ale piłka po rykoszecie poleciała obok słupka bramki podopiecznych Waldemara Fornalika. Najlepszą sytuację do wyrównania rezultatu miał również wprowadzony po przerwie, lewoskrzydłowy Wachowicz, którego strzał w 70. minucie, z ostrego kąta trafił w słupek! W szeregach gości najlepszej okazji nie wykorzystał Łukasz Janoszka, który po prostopadłym podaniu Jezierskiego, z bliskiej odległości nie zdołał pokonać świetnie interweniującego Norberta Witkowskiego. Takich sytuacji w przeszłości nie marnował jego ojciec "Ecik" - snajper Ruchu Radzionków i GKS Katowice.
Podopieczni trenera Marka Chojnackiego mieli do końca spotkania przewagę w polu, ale niewiele z niej wynikało. Liczy się jakość , a nie ilość - o czym boleśnie przekonali się miejscowi piłkarze. Wyjazdowe zwycięstwo znacznie przybliża Niebieskich do utrzymania się w ekstraklasie i daje im duży komfort psychiczny przed wtorkowym meczem finałowym Pucharu Polski z Lechem Poznań. Po końcowym gwizdku warszawskiego arbitra miejscowych zawodników pożegnały przeraźliwe gwizdy. Niektórzy kibice żółto-niebieskich dopatrzyli się braku zaangażowania i ambicji w szeregach swoich pupili i pod koniec meczu zaintonowali przyśpiewki w stylu: "Sialala ... I liga" i "Arka to my ...". Jedynym zawodnikiem nagrodzonym brawami był długoletni symbol Arki - Dariusz Ulanowski, który rozegrał dopiero drugie spotkanie w tej rundzie. Natomiast kibice z trybuny krytej skwitowali spotkanie słowami "W pierwszej lidze też nie jest źle!"
Arka Gdynia - Ruch Chorzów 1:2 (1:2)
0:1 - Jezierski 12'
0:2 - Grzyb 21'
1:2 - Żuraw (k.) 32'
Składy:
Arka Gdynia: Witkowski - Wilczyński, Żuraw, Łabędzki, Kowalski (78' Trytko), Budziński, Scherfchen, Ulanowski, Ława (66' Wachowicz), Zakrzewski (56' Moskalewicz), Niciński.
Ruch Chorzów: Pilarz - Jakubowski, Grodzicki, Adamski, Brzyski, Grzyb, Pulkowski, Nowacki (58' Janoszka), Baran, Balaz, Jezierski (89' Sobiech).
Żółte kartki: Scherfchen, Kowalski, Niciński (Arka) oraz Adamski, Jakubowski, Jezierski (Ruch).
Sędzia: Piotr Siedlecki (Warszawa).
Widzów: 6500 (w tym ok. 600 gości).
Najlepszy piłkarz Arki: Dariusz Ulanowski.
Najlepszy piłkarz Ruchu: Wojciech Grzyb.
Najlepszy piłkarz meczu: Wojciech Grzyb.