- Różnica między Premier League, a MLS jest na ten moment ogromna. Najważniejsze to jednak spoglądać na sam szczyt. I tego tutaj doświadczę - tłumaczył Zlatan Ibrahimović swój transfer do Los Angeles Galaxy. Amerykański "soccer" przeszedł w ostatnich dekadach ogromny skok. Kiedyś kojarzono go głównie z zapachem grilla na trybunach, aktualnie takimi nazwiskami jak Ibra, David Beckham czy Thierry Henry. Nawet fani nie pytają już dlaczego piłkarz nie może złapać piłki w ręce i przebiec z nią przez całe boisko. Kiedyś było to tam przykrą regularnością.
Futbol, ten prawdziwy nie amerykański, stał się w Stanach opłacalnym biznesem. I tak mecz gwiazd narodowej ligi baseballa (czyli sportu narodowego w USA) przełożono o parę dni dopóki nie zakończy się tegoroczny mundial. Powód? Strach przed brakiem zainteresowania fanów, którzy wybierali transmisję z Rosji. Za 8 lat piłkarskie mistrzostwa świata zostaną rozegrane głównie na amerykańskich stadionach. Według wstępnych obliczeń przeprowadzonych przez narodowy rząd już wtedy piłka nożna stanie się bardziej popularnym sportem od wspomnianego baseballa.
Zarząd pierwszoligowych rozgrywek Major League Soccer postanowił, że koniunkturę trzeba wycisnąć jak cytrynę. W tym celu warto budować nowe piłkarskie ośrodki. Na dobry początek tamtejsza ekstraklasa zostanie powiększona o kolejny, 24-ty zespół. W amerykańskim stylu zorganizowano ku temu konkurs, którego zwycięzca znalazłby swoje miejsce na mapie potentatów MLS. Padło na amerykańskie Nashville, a klub ze stolicy stanu Tennessee dołączy do rozgrywek najprawdopodobniej od sezonu 2020/2021.
Welcome to MLS, Nashville. pic.twitter.com/Uw2RZV4K1G
— Major League Soccer (@MLS) 20 grudnia 2017
Do tej pory nie wiadomo jak odnosić się jednak do nowego tworu bo drużyna… nie ma żadnej nazwy. Nie posiada również ani jednego piłkarza, stadionu oraz bazy treningowej. Klub zatrudnił jak dotąd na kontrakcie jednego człowieka. I ma przy tym dwa lata do debiutu w amerykańskiej ekstraklasie: - No i co z tego? Moim zdaniem nie mamy się czego obawiać - mówi właściciel zespołu oraz miejscowy milioner John Ingram.
Klub "gorszego sortu"
Jedyną osobą zatrudnioną przez Ingrama jest dyrektor Ian Ayr. W tym fachu nie byle kto. Jeszcze rok temu Anglik został wybrany najlepszym pracownikiem na tej pozycji w Premier League. Niemal całość swojej kariery zza piłkarskiego biurka przeżył w ośrodku treningowym Liverpoolu. Brał udział przy negocjacjach transferowych takich zawodników jak Luis Suarez czy Roberto Firmino. Głównie dzięki jego ingerencji sprowadzono na Anfield Juergena Kloppa. Zdaniem Ingrama jego podwładny posiada tak świetne CV, że dla pracy w Nashville odrzucił wiele ofert z klubów zachodniej Europy. Na pytanie jakie to drużyny, odpowiadał: - Nie znam się na piłce. Są to jednak tak dobre kluby, że nawet ja kojarzę te nazwy.
Jak widać, w Nashville chęci są, plan jest, ale nóg oraz rąk to on nie ma. Jest tak nie po amerykańsku. Ayre ze swoim doświadczeniem i filozofią "budowania DNA klubu na zaangażowaniu ludzkim", wyjątkowo nie pasuje do otoczenia. - Kiedy tworzysz coś od zera to potrzebujesz ludzi, którzy będą pasować do twoich planów. Ja już zacząłem analizować kto będzie dla nas najlepszym wzmocnieniem - mówił z akcentem niemal identycznym do Johna Lennona sam Ayre.
Kluby MLS mogą pójść dwoma ścieżkami. Pierwszy to ściągać mocno wysłużone gwiazdy z europejskiego topu jak Andrea Pirlo, Frank Lampard czy David Villa. Drugi to skupienie się na kształceniu zdolnej młodzieży i uzupełnieniach piłkarzami "gorszego sortu" z Ameryki Południowej. Ten model ma obrać Nashville, które swoimi urokami zachęci europejskich piłkarzy z Ferrari w garażu mniej niż centrum Miami czy Los Angeles.
Ambasadorzy Trumpa
Marketingowo Nashville to dopiero 29. najlepsze miasto USA do rozwijania biznesu. W przewidywaniach ekspertów większe szanse na wprowadzenie "franczyzy" MLS miały bardziej znane ośrodki jak Sacramento czy Cincinnati. Skąd więc pomysł aby postawić na stolicę stanu Tennessee? - Nie byliśmy faworytami ale wszystkie asy trzymaliśmy w naszym rękawie - opowiada Ingram, który nazywa rodzinne miasto "najbardziej piłkarskim miejscem w Stanach".
Rok temu zaproszono tam na przedsezonowy sparing dwa czołowe zespoły Premier League, Manchester City i Tottenham Hotspur. Mecz zebrał ponad 56 tysięcy kibiców, a zdecydowana większość pochodziła z okolic Nashville. Frekwencja nie zaskoczyła bo głód piłki jest tam ogromny. Powód prosty, okoliczni fani nie mają po prostu… komu kibicować. Najlepszy lokalny zespół - Nashville SC (wcześniej FC) - powstał pięciu lat temu z inicjatywy nie urzędników, ale grupki kibiców Manchesteru United. Dopiero po ingerencji biznesmenów klub otrzymał miejsce na drugim szczeblu amerykańskiego futbolu. Tam nie czeka na nich ani awans, ani spadek, których w amerykańskim systemie rozgrywek po prostu nie ma. Miejscowi wolą więc zdzierać gardła na spotkaniach rozgrywek NHL (hokej na lodzie) oraz NFL (futbol amerykański), gdzie kluby z Nashville należą do ścisłej czołówki swoich lig.
Wbrew pozorom pomysł wprowadzenia klubu MLS nie został przyjęty z aprobatą u lokalnych przeciwników. Nowy zespół to nowa baza, nowi kibice, nowa rozrywka dla całej rodziny. Jednym słowem, nowa konkurencja. Zwaśnione strony połączył dopiero wpływowy polityk Bill Haggerty. To miejscowy biznesmen, którego Donald Trump wybrał ambasadorem USA w Japonii. Z jego zdaniem w Tennessee liczy się każdy. Wystarczyło parę minut rozmowy, a wszystkie zawodowe kluby z okolicy podpisały dokument popierający kandydaturę Nashville w konkursie Major League Soccer.
Pieniądze spod stołu
Był to jeden z najważniejszych punktów kandydatury pomysłu Ingrama. Drugim było zatwierdzenie planów budowy stadionu. Nowy obiekt ma pomieścić 27 tysięcy osób i kosztować 275 milionów dolarów. Ten podpunkt wprawił w osłupienie działaczy MLS. Niemalże żaden inny ośrodek nie potrafił choćby przeforsować takich planów do publicznej dyskusji. W Nashville na dniach podpisano umowę najmu między miastem, a właścicielami klubu.
- No i widzicie. Działamy w pełni profesjonalnie aby spełnić nasze marzenia - opowiadał John Ingram podczas konferencji prasowej po przyznaniu Nashville miejsca na mapie MLS. Nie zgadza się z jego zdaniem Steve Glover, radny krytycznie nastawiony do budowy stadionu. Według jego dokumentów, jeden z pracowników urzędu zataił wpłatę z funduszy ratusza w wysokości 135 tysięcy dolarów. Adresatem było konto spółki odpowiedzialnej za postawienie obiektu.
Jeśli słowa Glovera okażą się prawdą (a wszystko na to wskazuje), to niemożliwe rzeczywiście okaże się niemożliwe. Za 20 miesięcy, kiedy Nashville ma zadebiutować na boiskach MLS, pojawi się nie Zlatan Ibrahimović czy David Villa, nie będzie to również choćby jeden trener czy piłkarz nowego zespołu. Zamiast tego miejscowi mogą ujrzeć prawników sprawdzających klubowe papiery. A wtedy wspinaczka na szczyt - o której wspominał szwedzki gwiazdor - potrwa trochę dłużej niż dwa lata.
ZOBACZ WIDEO Demolka! Girona FC nie miała litości dla Melbourne City [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]