Benfica Lizbona wykupiła z Vitorii Setubal Joao Amarala, jednak wkrótce wypożyczyła go do tego samego klubu. Gdy przyszedł mecz z Benfiką, Portugalczyk nie pojawił się jednak na boisku.
I właśnie ten fakt spowodował, że w jego kraju zrobiło się o nim głośno. Bowiem największy rywal lizbończyków w walce o mistrzostwo kraju, FC Porto zarzuciło, że przez to Benfica miała ułatwione zadanie. Ich zdaniem takich sytuacji było znacznie więcej, ponieważ wypożycza ona swoich zawodników do wielu klubów.
Sprawą zainteresowała się już portugalska prokuratura, która bada, czy nie doszło do złamania przepisów. Dowodów jednak brak, co przyznał Francisco Marques, dyrektor komunikacji w Porto. - Z punktu widzenia prawa nie doszło do działań nielegalnych. Jest jednak oczywiste, że Benfica wykorzystuje finansową słabość innych klubów. Praktyki, które stosuje, nie mogą być akceptowane - ocenił Marques, cytowany przez "Przegląd Sportowy".
Ten sam człowiek miał podać prokuraturze treści e-maili, w których ludzie związani z Benficą kontaktowali się z arbitrami i działaczami z tamtejszego związku. Sprawa jest w toku.
Samemu piłkarzowi nie grożą jednak konsekwencje i może się skupić na grze w Lechu. Początek ma bardzo udany - w czwartek zadebiutował w nowych barwach i od razu strzelił gola na wagę remisu w spotkaniu Ligi Europy z Szachtiorem Szoligorsk (1:1).
Amaral kosztował Lecha aż 1,5 mln euro, stając się najdroższym piłkarzem w historii klubu z Poznania.
ZOBACZ WIDEO Demolka! Girona FC nie miała litości dla Melbourne City [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]