Roger Guerreiro dla WP SportoweFakty. Polskie serce w Brazylii

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Ryan Pierse  / Na zdjęciu: Roger Guerreiro po strzeleniu gola Austrii na Euro 2008
Getty Images / Ryan Pierse / Na zdjęciu: Roger Guerreiro po strzeleniu gola Austrii na Euro 2008
zdjęcie autora artykułu

- Do dziś pamiętam dzień, w którym dostałem paszport z rąk prezydenta. Potem, gdy zginął w katastrofie, udzieliłem wielu wywiadów. Ludzie myśleli, że przyjaźniliśmy się - wspomina Roger Guerreiro, były reprezentant. Chce z rodziną wrócić do Polski.

W tym artykule dowiesz się o:

Jacek Stańczyk, WP SportoweFakty: Da się zarobić jeżdżąc Uberem?

Roger Guerreiro: Zarabiałem dobre pieniądze, wystarczające dla mojej rodziny, choć nie były ogromne. Jeździłem w zeszłym roku przez 3-4 miesiące, gdy przygotowywałem się do otwarcia szkółki. Musiałem coś robić, musiałem dorobić. Gdy tylko miałem chwilę wolnego, siadałem za kierownicę i ruszałem na ulice Sao Paulo. Nie miałem z tym żadnego problemu.

I też pana ganiali zwykli taksówkarze? W Polsce nienawidzą uberowców.

Tutaj też ze sobą walczą. Oglądałem w telewizji kilka razy jakieś relacje z ich walk. Ja nieprzyjemnych sytuacji na szczęście nie miałem.

I co ciekawego klienci panu opowiadali? Ludzie w taksówkach dużo mówią.

Po prostu jeździłem, a ludzie czasem zrobili ze mną zdjęcie, wzięli autograf. Wiedzieli, kim jestem. Jeździłem tu, gdzie teraz mieszkam, w Sao Paulo. Znają mnie w tym mieście, grałem przecież w Corinthians [jeden z największych klubów w Brazylii - przyp. red].

A co pan robi teraz?

Otworzyłem tę szkółkę piłkarską. Uczę dzieci gry w piłkę, a dla dorosłych organizuję treningi funkcjonalne z piłkami. Dziś to jest moja praca. W weekendy gram dodatkowo amatorsko w piłkę w Sao Paulo. Występuję na przemian w dwóch, czasem w trzech zespołach. I mi za to płacą.

To pana szkółka?

Tak, jestem szefem i trenerem. Robię tam wszystko. Otworzyłem ją w styczniu, ale potem miałem problemy lokalowe, zawiesiłem działalność na dwa miesiące i w sierpniu wróciłem do pracy. Szkolę 45 dzieci i 15 dorosłych. Uczę samych podstaw, jak przyjąć, jak podać, jak się poruszać. Nie mamy dużego boiska.

A więc to jest pana przyszłość.

Moje życie polega na nieustannym chwytaniu szans. A to jest jedna z nich. Nie wiem jednak, czy będę uczył dzieciaki całe życie. Jestem teraz bardzo zapracowany, nie mam czasu być w domu. Muszę zarabiać każdego miesiąca. Jak tak ostatnio podliczyłem, przez 5 lat mojej kariery grałem za darmo, bo kolejne kluby mi nie płaciły. Muszę więc pracować i jestem ciągle otwarty na kolejne możliwości. Tak jak w piłce, nigdy nie możesz być niczego pewien. Jednego dnia jesteś brazylijskim piłkarzem, a drugiego nagle stajesz się reprezentantem Polski. Bo nadarzyła się szansa. I tak wygląda moje życie. Zrobię wszystko, co będzie dobre dla mojej rodziny.

ZOBACZ WIDEO Cztery bramki w starciu Swansea - Leeds. Cały mecz Mateusza Klicha [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Czyli teraz pomaga pan dzieciakom.

Uwielbiam je, zawsze miałem z nimi dobre relacje. Jeszcze gdy nie miałem swoich.

Kiedyś w Legii sprzedał pan samochód, żeby chore dzieci miały lepiej.

Dostałem mercedesa za to, że byłem najlepszy w finale Pucharu Polski w 2008 roku. Pamiętam, że były w Legii osoby, które chciały zatrzymać auto. Powiedziałem: "Nie, to mój samochód i zrobię z nim, co chcę". Sprzedałem go i przekazałem na szpital. Wiedziałem, że pieniądze przydadzą się dzieciakom.

I chwycił pan kilka osób za serce.

Czasem ludzie robią coś tylko po to, żeby coś innego w zamian dostać. Nie lubię takiego podejścia, to nie ja.

Pomaganie ludziom leży w pana naturze?

Tak. W Brazylii, gdy tylko wiedzie mi się lepiej, też staram się czasem dać coś od siebie. Nie chcę niczego w zamian.

Jest pan piłkarzem z brazylijskiej plaży?

Nie, z ulicy. Dziś w Sao Paulo jest pełno świetnie przygotowanych boisk, a my graliśmy na ulicy. Braliśmy piłkę, bramki robiliśmy z butów i tak wyglądały moje początki. Na boisku znalazłem się w wieku sześciu lat. Zabrał mnie tam ojciec.

Pana dzieciństwo wypełniała piłka?

I szkoła, nic więcej. Futbol, futbol, ciągle o nim myślałem. Miałem pewne problemy, rodzice nie byli zamożni, pojawiały się kłopoty finansowe. Moja mama powtarzała wtedy: "Roger, musisz znaleźć pracę, potrzebujemy w domu pomocy". Prosiłem ją wtedy o cierpliwość. Mówiłem, żeby poczekała, bo będę piłkarzem i wszystko się polepszy. Mama zawsze ciężko pracowała, żebyśmy z bratem i siostrą mieli co jeść.

Mówił pan o chwytaniu szans. Wyjazd do Polski był taką?

Grałem w klubie Juventude, był listopad 2005 roku. Mój menadżer przyszedł do mnie i powiedział o propozycji z Legii. Nie byłem do końca przekonany, powiedziałem mu, że muszą mi kupić bilet, żebym przyleciał, zobaczył wszystko na własne oczy. I jeśli mi się nie spodoba, wtedy nie podpiszę kontraktu. Przyleciałem w grudniu, spędziłem w Warszawie 3 lata. I jednak mi się spodobało.

Mimo tego, że pana mocno zmroziło?

Pamiętam dokładnie, było - 27 stopni. Mówili mi, że tak zimno nie było od 40 lat. Pomyślałem sobie wtedy: "No to ładnie, dziękuję ci Polsko…". Do Legii trafił też wtedy Edson da Silva. Po tygodniu zaczął mi płakać z tego zimna, chciał wracać do Brazylii. Przekonywałem go, żeby został. A potem graliśmy dla Legii razem przez 3 lata. I to był najlepszy czas w mojej karierze. Byłem mistrzem Polski, zdobyłem Puchar, Superpuchar, byłem najlepszym piłkarzem w lidze, najlepszym obcokrajowcem. A potem zostałem reprezentantem Polski.

A dziś Legia odpada z dwumeczu z mistrzem Luksemburga. Pomyślałby pan?

Jestem kibicem Legii i mówię tak: wynik jest gówniany. To tragedia. Jestem rozczarowany i jest mi po prostu źle.

W pana czasach taki blamaż byłby niemożliwy.

Nie oglądałem meczu, trudno mi się wypowiedzieć. Wiem jedno, Legia jest największym klubem w Polsce, w poprzednich latach wielokrotnie grała w pucharach. To jest futbol, trzeba pracować.

Niemożliwe, żeby wtedy dla Brazylijczyka w Polsce wszystko było takie różowe.

Na pewno tym złym momentem było, gdy z Legii odchodziłem. A poza tym wie pan, miałem takie normalne problemy jak jeden przegrany mecz, przegrany tytuł, czy niesnaski w szatni.

Rozmawiamy po angielsku, ale słowo szatnia właśnie powiedział pan po polsku.

Tak, ciągle dużo pamiętam. Gdy ktoś mi coś pisze po polsku, to większość zrozumiem. Z mówieniem jest już trudniej. Krok po kroku, chcę się znowu nauczyć języka polskiego. Mam plan, żeby wrócić. Nie wiem, czy za rok czy za trzy lata. Zobaczymy, co się wydarzy.

Dobrze słyszę? Chce pan mieszkać w Polsce?

Dokładnie, taki mam plan. Chcę jeszcze raz spróbować życia u was, tym razem z całą rodziną. Nie wiem jednak kiedy, to już w rękach Boga. I chcę się nauczyć polskiego, próbowałem nawet wynająć w Brazylii nauczyciela.

Polacy pisali panu na płotach, że nigdy nie będzie Polakiem.

Zachowanie, które nie jest normalne, ale się zdarza, gdy przyjeżdża człowiek z obcego kraju, a potem zakłada koszulkę w narodowych barwach. Tylko podkreślę i przypomnę, że to nie było zdanie większości Polaków. Transparent z tym hasłem wywiesiła część fanów Jagiellonii Białystok. A inna po meczu podchodziła i przepraszała. Dziś opowiadam, że urodziłem się w Brazylii, ale serce mam polskie.

Kto panu pierwszy powiedział, żeby zagrać dla Polski?

Dzień po jednym z meczów mieliśmy trening wyrównawczy. Tylko zdążyłem wejść na boisko, podszedł do mnie trener Jan Urban i zapytał, czy chcę grać w reprezentacji Polski. Odpowiedziałem: "Zwariowałeś? Nie mogę przecież dla was grać". Zapytał mnie jeszcze raz: "Chcesz czy nie?" A potem już mu powiedziałem, że jeśli tylko jest taka szansa, to chcę. Jan Urban miał dobre relacje z Leo Beenhakkerem, dzwonili do siebie. Spotkałem się potem z Holendrem może dwa razy z hotelu. I koniec końców dostałem wasz paszport.

Bał się pan?

Po pierwszym spotkaniu z Leo Beenhakkerem poprosiłem go o 3 dni do namysłu. Wiedziałem jednak, że tego chcę. Odmówiłbym, gdybym czuł się w Polsce źle. A tu ludzie mnie lubili. Poza tym, co tu dużo ukrywać, to była jedna z tych życiowych szans, o których już mówiłem. Dobra dla mojej kariery. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie myślałem o tym również w ten sposób. Rozważyłem każdy aspekt tej decyzji. Wiedziałem, że gram w Polsce dobrze, ale też że selekcjoner Brazylii mojego mistrzostwa tutaj nie zauważy i nigdy do kadry mnie nie powoła. Tak, o tym też myślałem.

Holender wymyślił Brazylijczyka dla Polski. I dzięki Leo pana kariera poszła o jeden poziom do góry.

Był trenerem Realu Madryt, Ajaksu Amsterdam. Wie wszystko o futbolu. I gdy ktoś taki dzwoni do ciebie, zaprasza do gry w drużynie narodowej, to znaczy, że widzi w tobie jakość. Byłem szczęśliwy, a Leo w piłce jest dla mnie najważniejszy, był najlepszym trenerem, jakiego miałem.

Dlaczego?

Choćby przez sposób, w jaki zarządzał szatnią. Trudno jest zadowolić 25 facetów, gra tylko jedenastu, część siedzi na ławce i trybunach. A on miał 25 zadowolonych piłkarzy. Poza tym prowadził inteligentne treningi, ciągle ćwiczyliśmy z piłkami, graliśmy dwóch na dwóch, trzech na trzech. A ja to lubię.

Miał pan przyjaciół w reprezentacji?

Bardzo dobre relacje na pewno miałem z Mariuszem Lewandowskim, Jackiem Krzynówkiem. Markowi Saganowskiemu po golu z Austrią oddałem moją nagrodę, czyli piwo do końca życia [taką nagrodę ufundował wówczas jeden z browarów]. Do dziś pamiętam wszystkich i generalnie to z wszystkimi żyłem dobrze. Jest to też jedno z moich osiągnięć. Przyjechałem z innego kraju, dostałem się do reprezentacji, więc ktoś mógłby pomyśleć, że jestem po to, aby zabrać jego miejsce. A oni otworzyli dla mnie swoje serca.

Gol z Austrią na Euro 2008 jest najważniejszy w życiu?

Tak, ale wspólnie z moim dwoma pierwszymi golami dla Flamengo w meczu z Fluminense. To były moje pierwsze trafienia w zawodowej karierze. Gola z Austrią na pewno zapamiętam do końca życia, strzeliłem go pół roku po śmierci ojca. Zdobyłem tę bramkę właśnie dla niego.

Dla niego zmienił pan napis na koszulce.

Przez lata miałem na koszulce "Roger". Potem byłem już "Guerreiro".

Po meczu z Austrią też chciał pan "zabić" sędziego Howarda Webba za tego karnego w końcówce, jak nasz ówczesny premier Donald Tusk?

O tak. Gdybyśmy wygrali, do ostatniego meczu z Chorwacją przygotowywalibyśmy się w zupełnie innych nastrojach. Nie mam wątpliwości, że gdybyśmy wygrali wtedy z Austrią, to wygralibyśmy też z Chorwacją. Po remisie 1:1 nasze morale mocno spadło.

Wspomina pan do dziś dzień, w którym prezydent Lech Kaczyński dał panu paszport?

17 kwietnia 2008 roku, wszystko pamiętam dokładnie. Mamy też internet, zdjęcia, Youtube. Mogę się tym chwalić.

Prezydent przyznał panu paszport, a potem po meczu z Austrią zapomniał nazwiska. I w telewizji zrobił z pana "Pereirę".

Nie zapomniał, pamiętał przecież, tylko zrobił błąd. Tu w Brazylii wiele osób myli się przy polskich nazwiskach. W trakcie mundialu komentatorzy mieli problemy z Piszczkiem czy Błaszczykowskim. Może pan prezydent miał ten sam problem.

Gdy zginął w katastrofie, wiele osób dzwoniło do mnie. Nie byłem jego przyjacielem, spotkaliśmy się może 3-4 razy w sympatycznej atmosferze, kilka razy zapytał, co u mnie słychać. I tyle. Jednak po jego śmierci udzieliłem wielu wywiadów, ludzie myśleli, że przyjaźniliśmy się.

Była też inna tragedia lotnicza, w której stracił pan znajomego. 

To prawda. W drużynie Chapecoense grał Guilherme Gimenez, mój dobry kolega. Występowaliśmy razem w zespole Comercial….

Uczy pan dziś swoje dzieci o Polsce?

Trochę. Córka ma 5 lat, syn - 3. Wiedzą, że tata grał w piłkę w Polsce. Krok po kroku staram się im wszystko tłumaczyć. Mam nadzieję, że syn zostanie piłkarzem. I wszystkim tu powtarzam, że zagra w reprezentacji Polski z numerem 10 na plecach. Może pójdzie do akademii Legii. A potem drogą ojca.

Ładna wersja dla dziennikarzy i kibiców.

Szczerze mówię. Zawsze to powtarzam. W tym roku być może wyrobię dzieciom paszporty. Jeśli tylko kiedykolwiek pojawi się szansa, to chciałbym, żeby mój syn grał w Polsce.

Skąd to parcie?

Brazylijska piłka mnie rozczarowuje. Po tym, jak wróciłem z Grecji, grałem tu w kilku klubach. I w każdym z nich miałem problemy. I nie chodzi tylko o to, że nie płacą, ale też o warunki, w jakich funkcjonują, jak trenują. W Brazylii jest 10-12 topowych klubów, które sobie radzą, a kraj jest ogromny. Reszta ma kłopoty. A nie możesz pokazać pełni możliwości, jeśli zamiast myśleć tylko o piłce, zastanawiasz się jak spłacisz kredyt.

Czego nauczyła pana Grecja?

Tego, żeby gdybym wiedział, co mnie w niej spotka, nigdy bym tam nie jechał. Z Legią negocjacje nie szły najlepiej, pojawiła się oferta z AEK Ateny, klubu z Ligi Mistrzów z Rivaldo w składzie. Oferowali mi duże pieniądze. Pomyślałem, że może dobrze się stanie, jeśli zmienię otoczenie. Po pierwszym miesiącu w Atenach już wiedziałem, że będzie ciężko. Przez cztery lata nigdy nie dostałem wypłaty na czas. To nie jest tak, że myślę tylko o kasie. Jednak gdy pracujesz, należy ci się zapłata. Jakby pan się czuł, gdyby zrobił 10 wywiadów, a na koniec miesiąca szef panu nie zapłacił?

Pewnie bym się wkurzył.

Miałem też problemy z grą u mojego pierwszego trenera Duszana Bajevicia. Występowałem z kolei potem u Manolo Jimeneza, ale po nim nastał grecki trener i znowu przestałem grać. To był trudny czas.

Zachorował pan też na mononukleozę. Lekarze grozili, że może pan zakończyć karierę?

I tak, i nie. Przez dwa miesiące nie mogłem trenować, nie mogłem nic robić. Nie było na to lekarstwa, musiałem czekać. Dowiedziałem się o chorobie na normalnych testach w klubie, tydzień już z mononukleozą trenowałem. Lekarz mi wtedy powiedział, że jeśli ktoś mnie kopnie w brzuch, to mogę umrzeć. Przerwałem wszystko. Na szczęście wyzdrowiałem i potem z moim zdrowiem było już w porządku.

Powiedziałby pan o sobie, że jest Polakiem?

Nigdy nie lubię takich rozważań, czy jestem Polakiem czy Brazylijczykiem. Jestem z Brazylii i czuję, że jestem też z Polski. Każdy wie, że mam dwa obywatelstwa. Dziś na Instagramie większość ludzi, którzy mnie śledzą, jest z Polski.

I co pan czuł, jako Polak, gdy oglądał drużynę Adama Nawałki na mundialu?

Przed mistrzostwami świata udzieliłem w Brazylii wielu wywiadów, o kadrze mówiłem dobrze, albo bardzo dobrze. Tymczasem zespół wszystkich rozczarował. Nawet tutaj każdy dziennikarz przewidywał, że Polska w Rosji zajdzie daleko. Jako kibic reprezentacji czułem się fatalnie.

---

Roger Guerreiro trafił do Legii Warszawa w grudniu 2005 roku, odszedł w sierpniu 2009 roku. Zagrał w tym klubie w 125 meczach, strzelił 21 goli, 15 razy asystował. W kwietniu 2008 roku otrzymał polski paszport, w czerwcu tego samego roku grał już w kadrze w mistrzostwach Europy. Gol strzelony Austrii (swoją drogą ze spalonego, nie powinien być uznany) był jego pierwszym w reprezentacji Polski. W drużynie narodowej zagrał w 26 meczach, strzelił 4 gole.

Źródło artykułu:
Czy Roger Guerreiro był polskiej reprezentacji potrzebny?
Tak
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (2)
avatar
Claudia_
23.08.2018
Zgłoś do moderacji
4
0
Odpowiedz
[quote]chciałbym, żeby mój syn grał w Polsce. [...] Brazylijska piłka mnie rozczarowuje. [/quote] Ło Panie, to tam naprawdę musi być źle o_O  
avatar
EQ Iskra
23.08.2018
Zgłoś do moderacji
6
0
Odpowiedz
W sumie spoko gość.