Bramkarz Auschwitz. Grali w piłkę, gdy gazowano więźniów

East News / JAN GRACZYNSKI / Na zdjęciu: obóz w Auschwitz
East News / JAN GRACZYNSKI / Na zdjęciu: obóz w Auschwitz

- Gdy wiatr zawiał w naszą stronę, czuliśmy potworny smród. Doskonale wiedzieliśmy, że to palone ciała. Co mogliśmy jednak zrobić? - pyta Ron Jones, były więzień obozu jenieckiego w Auschwitz, gdzie co niedzielę on i jego koledzy grali w piłkę.

W tym artykule dowiesz się o:

Ron Jones w czasie II wojny światowej został wysłany do Afryki. W 1942 roku trafił do Libii do 1. Walijskiego Batalionu. Rutynowy patrol po pustyni skończył się dla niego tragicznie. W pewnym momencie, jak miraż, pojawił się przed nimi niemiecki czołg "Tygrys". Dowódca otworzył właz i powiedział po angielsku: - Odłóżcie broń, chłopcy. Dla was wojna już się skończyła.

Z Afryki Jonesa przeniesiono do obozu jenieckiego we Włoszech. Spędził tam dziewięć miesięcy. Któregoś dnia włoski tłumacz zapytał, czy wśród więźniów jest jakiś wykwalifikowany inżynier. 23-latek zgłosił się na ochotnika. Przed wojną Jones pracował w fabryce. Sądził, że dzięki dodatkowemu zajęciu zarobi trochę jedzenia dla siebie oraz dla swoich towarzyszy, ponieważ warunki w obozie były kiepskie, a więźniowie chodzili niedożywieni. Zamiast tego trafił do bydlęcego pociągu, który jechał do Polski.

Auschwitz. "Oni są tylko Żydami" 

Dopiero po kilku tygodniach zdał sobie sprawę, gdzie trafił. To był obóz jeniecki w Auschwitz*. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zobaczył, był niemiecki żołnierz, który zastrzelił dwie osoby. Jones był przerażony i zapytał, dlaczego to zrobił. Strażnik odpowiedział zwykłym tonem: "Oni są tylko Żydami". Koszmary komór gazowych i krematoriów zaczęły nawiedzać młodego Walijczyka.

ZOBACZ WIDEO Klub Fabiańskiego długo męczył się w PLA. Czerwona kartka w 18. minucie [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

- Nie wiedzieliśmy co z nami zrobią. Mogli każdego dnia wsadzić nas do tych samych komór gazowych - mówił kilka lat temu w rozmowie z "Daily Mail". - Pierwszą rzeczą, którą od razu można było wyczuć, był zapach. Jeśli wiatr wiał w twoim kierunku, zapach był okropny. Zawsze baliśmy się, że będziemy następni - dodał.

Ale w obozie jenieckim warunki były zupełnie inne niż te tuż obok, gdzie codziennie mordowano tysiące osób. Czerwony Krzyż regularnie doglądał, w jakich warunkach żyją jeńcy wojenni. Troszczył się, aby nie mogli narzekać na los, który ich spotkał. Sam Jones przyznaje, że oprócz kilku incydentów, więźniowie alianccy byli przyzwoicie traktowani.

Czerwony Krzyż dostarczał różne przedmioty, a nawet żywność. Jones i jego koledzy postanowili pomóc głodującym Żydom, mimo że wszelki kontakt z nimi był surowo zabroniony. Wspomina, że pewnego razu dał Żydowi o imieniu Joseph kawałek kiełbaski. Ten odwdzięczył się pierścieniem, który zrobił ze stalowej rury. Do dzisiaj Walijczyk nosi pierścień na palcu. Joseph kilka dni później trafił do komory gazowej.

Niedzielna liga z odorem palonych ciał 

Życie w obozie płynęło wg pewnych rytuałów. Od poniedziałku do soboty więźniowie pracowali po 12 godzin dziennie, a niedzielę mieli wolną. Stworzyli więc "Auschwitz Football League". Kiedy Czerwony Krzyż dowiedział się o tym, dostarczył więźniom stroje piłkarskie. Były tam koszulki angielskie, szkockie, walijskie i irlandzkie, więc liga zaczęła wyglądać jak prawdziwa. Jones został bramkarzem, a ponieważ jego matka była krawcową, wiedział jak przyszyć godło księcia Walii do każdej skarpetki piłkarza. Dzięki temu walijski zespół wyglądał jeszcze bardziej profesjonalnie. Niemcy nie mieli nic przeciwko, a nawet bardzo chętnie przyglądali się meczom.

- Kiedy pierwszy raz wyszliśmy na boisko, zobaczyliśmy ludzi wyglądających jak chodzące szkielety. Kopali rowy. Zapytaliśmy strażników, kim oni są. "Żydzi" - odpowiedzieli dając do rozumienia, jak głupie było to pytanie - wspomina w rozmowie z BBC.

- Myślę, że Niemcy uważali, że pozwolenie nam na grę w piłkę nożną było szybkim i łatwym sposobem na utrzymanie nas w spokoju. Kiedy żyjesz w takich warunkach to niedzielne mecze to była prawdziwa przyjemność. Szkoda, że mogliśmy grać tylko latem, ponieważ zimą było za dużo śniegu - mówi Jones. Dodaje, że podczas samych meczów bywało, że grę utrudniał zapach, który dobiegał z pobliskich krematoriów. Jak przyznaje, to "rozbudzało wyobraźnię".

- Futbol utrzymywał nas przy zdrowych zmysłach. To była odrobina normalności, ale brzmi to dziwnie, gdy mówię, że mam miłe wspomnienia z gry w piłkę nożną, biorąc pod uwagę to, co działo się tuż za ogrodzeniem - mówił w 2012 roku.

Ich strażnikami byli zwykli, niemieccy żołnierze, a nie oddziały SS, jak w obozie Birkenau. Jones mówi, że można było z nimi nawet pożartować, byli "porządnymi facetami", ale kiedy padało słowo "Birkenau", wpadali w złość. - Miałem koszmary o Auschwitz przez wiele lat po wojnie, ale założę się, że moje były niczym w porównaniu z tym, co ci Niemcy musieli przejść. Niektórzy powiedzieliby, że na to zasłużyli, ale najprawdopodobniej nie mogli zrobić więcej, niż sami mogliśmy.

Piłka nożna utrzymywała go przeświadczeniu, że uda się przetrwać. Dodaje, że ci co grali w niedzielnej lidze mieli lepszą kondycję, a to później miało ogromny wpływ podczas "marszu śmierci".

Zdjęcie z obozu Auschwitz z 1944 roku / Fot. Screen "WalesOnLine"
Zdjęcie z obozu Auschwitz z 1944 roku / Fot. Screen "WalesOnLine"

Marsz śmierci 

Jones i jego koledzy mieli ukryte małe radio, dzięki czemu wiedzieli, że we Francji rozpoczęła się ofensywa aliantów. Wiedzieli również, że Sowieci nacierają od wschodu, a wkrótce sami się przekonali o tym na własnej skórze. Dudnienie armat było słychać coraz mocniej, a bitwy rozświetlały niebo w nocy. Ale wtedy Niemcy zorganizowali marsz śmierci. To był 21 stycznia 1945 roku (6 dni później Sowieci wkroczyli do obozu). W obozie przyśpieszono masowe egzekucje osób, które nie były żołnierzami, a Jonesa i jego kolegów wysłano w morderczy marsz.

280 jeńców ruszyło przez Polskę, Słowację, później Czechy, Niemcy, a następnie trafili do Austrii. Marsz trwał 17 tygodni, jeńcy przeszli około 1000 km i przeżyło około 150 osób. Widział, jak jego towarzysze padają ze zmęczenia i umierają. Sam nie mógł nic zrobić. Był w fatalnym stanie, Niemcy nie karmili ich, a jedyne jedzenie jakie mogli zjeść to takie, które sami znaleźli. Jones stracił połowę ze swojej wagi. Jego ciało pokrywały wrzody i pęcherze. Miał pchły i wszy. Jego rany były zainfekowane. W Austrii uratowali ich amerykańscy żołnierze, którzy dali mu mundur i wysłali do Francji. Stamtąd wrócił do Walii.

Koszmar wojny 

Wojna odcisnęła ogromne piętno na jego psychice. Długo nie potrafił się dostosować do nowych realiów, wciąż wracały koszmary z obozu jenieckiego. Dopiero po wielu latach wrócił do zdrowia. Postanowił jeszcze raz zmierzyć się z tym co przeżył w czasie wojny. W 2013 roku napisał książkę "Bramkarz Auschwitz". W tym samym roku wrócił do Auschwitz, ale na nowo zaczął przeżywać to, co wydarzyło się 70 lat wcześniej. Wielokrotnie pojawiał się w szkołach w Wielkiej Brytanii, gdzie opowiadał o holokauście.

Dzisiaj Jones ma 101 lat i wciąż sprzedaje maki (w Wielkiej Brytanii są symbolem pomocy weteranom wojennym). Nad łóżkiem Jonesa wiszą zdjęcia z Auschwitz, sam ma jeszcze jedną ze skarpet, na której własnoręcznie wyhaftował herb Walii, a na palcu nosi pierścień od Żyda. Jest ostatnim żyjącym brytyjskim żołnierzem, który przeżył koszmar Auschwitz.

* - Jones przebywał w obozie pracy przymusowej dla brytyjskich jeńców wojennych w Auschwitz (E715). Był pod opieką SS, ale prowadzony przez Wehrmacht i znajdował się w Auschwitz III [Auschwitz I - Oświęcim, Auschwitz II - Birkenau; początkowo obóz koncentracyjny, potem także miejsce masowej eksterminacji, w którym umieszczono komory gazowe i krematoria] w pobliżu placu budowy fabryki Buna, kilkaset metrów na zachód od miejsca Monowitz-Buna (obóz pracy przymusowej w zakładach Buna-Werke koncernu IG Farben). Przez ogrodzenie jeńcy mogli zobaczyć, co działo się w obozie Monowitz-Buna.

** - przy pisaniu artykułu korzystałem z publikacji w: BBC, "Auschwitz Goalkeeper", "The Guardian", "Daily Mail", "WalesOnLine", "The Wollheim Memorial".

Komentarze (0)