Kłopoty Gwardii Warszawa. To może być koniec historii

Pierwszy polski klub, który wystąpił w europejskich pucharach, jest na ostrym zakręcie. Gwardia Warszawa, jeszcze rok temu grająca w rozgrywkach A-klasy warszawskiej grupy III, nie przystąpiła do sezonu 2018/19.

Piłka Nożna
Piłka Nożna
Stadion Gwardii Warszawa PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Stadion Gwardii Warszawa
Rafał Kobylarczyk

Kiedy przed sezonem 1955-56 federacja angielska nie zgodziła się, by londyńska Chelsea rywalizowała ze "słabszymi" rywalami spoza Wysp Brytyjskich w europejskich pucharach, organizatorzy stanęli przed wyzwaniem. Początkowo na liście 16 krajów, których reprezentanci mieli walczyć w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych, była właśnie drużyna z Anglii. Decyzja podjęta na Wyspach oznaczała w tym przypadku szansę dla Polski.

Teoretycznie startować powinien mistrz kraju, ale grająca jeszcze w systemie wiosna-jesień Ekstraklasa zweryfikowała możliwości najlepszej w 1954 roku Polonii Bytom. Władze zdecydowały, że bytomianie zagrają w europejskich pucharach, jeżeli rundę wiosenną kolejnych rozgrywek zakończą w pierwszej trójce. Tak się nie stało, przez co, jak można przeczytać w publikacji "Polskie kluby w europejskich pucharach", MSZ zaproponowało start Gwardii, która sezon wcześniej była czwarta. Klub, który istniał od zaledwie dziewięciu lat, ze szwedzkim Djurgardens IF na wyjeździe bezbramkowo zremisował, a w Warszawie na stadionie Wojska Polskiego, przy 25 tysiącach widzów, przegrał 1:4 i szybko zakończył międzynarodową przygodę.

Istotna zmiana

Były lata, że Gwardia mocno liczyła się w ligowej stawce. W 1954 roku zdobyła Puchar Polski, trzy lata później została wicemistrzem. Jerzy Kraska i Ryszard Szymczak zdobyli złote medale na igrzyskach olimpijskich w Monachium w 1972 roku, a dwa lata później Władysław Żmuda był w drużynie, która zajęła trzecie miejsce na mistrzostwach świata. To jednak tylko piłka nożna. Sportowcy, którzy na co dzień trenowali w Gwardii, przywozili medale olimpijskie i krążki z mistrzostw Europy i świata. W stołecznym klubie występowali też mistrzowie w innych dyscyplinach: Jerzy Kulej (bokser, złoty medalista olimpijski z Tokio i Meksyku), Jerzy Rybicki (bokser, złoty medalista olimpijski z Montrealu) czy Jan Werner (400-metrowiec, srebrny medalista olimpijski w sztafecie z Montrealu). Obecnie każdy, kto przejdzie się na Racławicką, zrozumie, że to tylko piękna melodia przeszłości.

Gwardia, jako ówczesny klub milicyjny, w 1955 roku dostała przydział na tereny ze stadionem przy ulicy Racławickiej, ale nigdy nie otrzymała ich na własność. Do pewnego momentu wszystko jednak było w porządku. Wiele zmieniło się w 2007 roku. Wtedy minister skarbu zdecydował się przekazać te tereny z Komendy Stołecznej do Komendy Głównej Policji. Ta z czasem ustanowiła wysoki czynsz - 286 tysięcy złotych miesięcznie przekraczało możliwości finansowe klubu, który sezon 2007-08 rozpoczął na piątym poziomie rozgrywkowym, a trzeba pamiętać o dodatkowych kosztach, jakie wiązałyby się z rozgrywaniem meczów.

- Dopóki zarząd nad nieruchomością sprawowała Komenda Stołeczna, mieliśmy tytuł prawny użyczenia na bardzo korzystnych warunkach. Na podstawie umowy podnajmu czy wynajmu mogliśmy pozyskiwać środki - na klubowym obiekcie funkcjonowały różne firmy, a my czerpaliśmy z tego pożytek - tłumaczy Dariusz Morawa, trener koordynator sekcji piłkarskiej i trener Gwardii, a obecnie prezes powstałego w 2012 roku Towarzystwa Sportowego "Gwardia Warszawa", które działa niezależnie od WKS Gwardia.

Działacze Gwardii - klubu bez sponsora - nie mieli z czego płacić wskazanej przez KGP kwoty, ale nadal korzystali z obiektów. Wskutek tego rósł dług klubu wobec właścicieli terenu, który w pewnym momencie przekroczył 20 milionów złotych. Przeciwko Gwardii toczy się postępowanie sądowe, konta klubowe są zablokowane. - Nie można skutecznie pozyskiwać wsparcia finansowego. Od razu są przekazywane do komornika, bo zaspokojone muszą zostać wierzytelności - tłumaczy Morawa.

Gwardia nie korzysta już z obiektów przy Racławickiej. W 2012 roku nadzór budowlany zdecydował o zamknięciu jednego z klubowych budynków. Z murawy korzystano niewiele dłużej - ostatnie spotkanie przy Racławickiej rozegrano rok później, ponieważ wtedy zdecydowano o losie rzutni lekkoatletycznej i pozostałych boisk. W 2015 roku z kolei Gwardia nie mogła już korzystać z ostatniego obiektu - pawilonu, w którym trenowali dżudocy. Nietrudno domyślić się, jaki wpływ na drużynę mają problemy organizacyjne.

- Wszystkie zawirowania odbijają się na poziomie sportowym. Zawodników też trudniej zachęcić do przyjścia, jeżeli klub jest w takiej sytuacji - mówi prezes Gwardii Małgorzata Terlecka. Sytuacja finansowa klubu jest bardzo trudna. Gwardii nie stać nawet na własną stronę internetową. Od czasu, kiedy klub przestał grać przy Racławickiej, wynajmował boiska w różnych miejscach Warszawy. Przy Okopowej, Kołowej, Łabiszyńskiej. Znalezienie boiska to jednak tylko połowa problemu.

- Mecz kosztuje 1000 złotych. Minimum 500 to samo boisko. Do tego dochodzi woda, środki opatrunkowe, apteczki i na to wszystko trzeba skądś wziąć pieniądze. Meczów jest siedem, czyli potrzebujemy 7 tysięcy na rundę. W kosztach meczów należy uwzględnić również sędziów - tłumaczy Terlecka.

Co dalej?

- Obecnie w Gwardii jest 300 sportowców - dżudoków, bokserów, zapaśników i piłkarzy, którzy stanowią połowę wszystkich. W 2012 roku było 1000 osób - przedstawia sytuację prezes Gwardii. Gwardia nie gra w sezonie 2018-19, ale zbiera siły.

- Podjęliśmy decyzję, że na rok wycofujemy się z rozgrywek seniorów. Dajemy sobie rok na to, żeby się pozbierać, przekonać do siebie zawodników, zabezpieczyć dla sportowców obiekty. Żeby nie było, że trener do mnie dzwoni i pyta: "czy dzisiaj trenujemy?", bo dzisiaj trenujecie, a nie wiem, co będzie jutro - tłumaczy prezes Terlecka, która twierdzi, że powrót na Racławicką jest możliwy. Wierzą w to również inni działacze klubu, którzy wystosowali petycję do ministra spraw wewnętrznych i administracji "w sprawie zwrotu obiektów Gwardii Warszawa mieszkańcom Mokotowa".

- Już sobie przyrzekłam, że za ten rok jeszcze spróbuję. Ale jak już wtedy się nie uda, to odpuszczam totalnie. Szkoda mojego zdrowia i pieniędzy. Co wtedy z klubem? Nie wiem, staram się o tym nie myśleć. Żyjemy tym, że za rok podniesiemy się, i idziemy do góry. Zawsze powtarzam, że dno jest po to, żeby było się od czego odbić – kończy prezes klubu, który w tym roku obchodzi okrągłą, 70 rocznicę powstania.

ZOBACZ WIDEO Dublet Cristiano Ronaldo. Haniebne zachowanie Douglasa Costy [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×