Była 17. minuta meczu. Robert Lewandowski wprawił w euforię trybuny na Stadionie Narodowym. Z radości popędził do niego Przemysław Tytoń - podobnie, jak większość ławki rezerwowych. Tego dnia nie dostał szansy gry od pierwszej minuty. Ale w drugiej połowie podniósł się z ławki po raz drugi. W mniej przyjemnych okolicznościach.
Wojciech Szczęsny schodzi do szatni. Czerwona kartka i rzut karny dla przeciwników. Ze strzałem zmierzy się już Tytoń. Ustawia piłkę na 11. metrze. Najpierw stawia się tyłem do przeciwnika, przyklękuje na chwilę i robi znak krzyża. Odwraca się. A potem broni. Georgios Karagounis uderzył w kierunku lewego słupka Tytonia. - Wchodząc do bramki, nie patrzę na zawodnika, który strzela. Patrzę na siebie i koncentruję się jak najlepiej na tym, żeby wykonać swoją robotę. W momencie strzału decyduję pod wpływem impulsu.Tak, jak podpowiada serce - opowiadał potem. Tym razem podpowiedziało rzucić się w lewo.
Mecz otwarcia Euro 2012 skończył się remisem z Grekami 1:1. Parada Tytonia dała nadzieję. Ta teraz przydałaby się samemu zawodnikowi. Kolejny raz. 31-latek znowu musiał zmierzyć się z problemami w klubie, a teraz szuka nowego pracodawcy.
Urzędnik
- Widać u niego klasę i to, że grał na najwyższym poziomie. To super człowiek - opowiada nam Bartłomiej Żynel, bramkarz Wisły Płock. Od 1 października Przemysław Tytoń trenuje z Nafciarzami. Płock nie pierwszy raz pomaga reprezentantom Polski. W kwietniu w ekspresowym tempie wrócił tam do zdrowia nie kto inny, jak Jakub Błaszczykowski. Wcześniej tym samem tropem poszedł także Sławomir Peszko.
W Płocku Tytoń spotkał dawnych znajomych z Górnika Łęczna. Z obecnym dyrektorem sportowym, Łukaszem Masłowskim, grał razem na boisku. Z kolei trener bramkarzy, Andrzej Kryształowicz, obserwował jak dojrzewa i debiutuje w ekstraklasie.
Ale żadnemu z dwójki nie udało im się przekonać Tytonia do tego, żeby wzmocnił zespół. Do Płocka bramkarz mógł dołączyć już podczas przerwy zimowej ubiegłego sezonu. Wtedy klub szukał odpowiedniego kandydata między słupki, a bohater Euro 2012 wpadł w oko działaczom. Bramkarz ostatecznie został w Hiszpanii, ale nie na długo. Pod koniec sierpnia rozstał się po dwóch latach gry z Deportivo La Coruna.
To nie był udany okres dla Polaka. Rozegrał raptem 16 spotkań, a na koniec oberwało mu się od dyrektora sportowego klubu. - Trzeba postawić sprawę jasno. Chcę zawodników głodnych gry, a nie urzędników. Nie możemy trzymać graczy, którym nie zależy. Powinien mieć profesjonalne podejście do pracy. Musimy myśleć nie tylko o teraźniejszości, ale także o przyszłości - mówił Carmelo del Pozo w hiszpańskich mediach.
Sprawę konfliktu między Tytoniem a działaczem próbuje wyjaśnić nam Ruben Orgeira, hiszpański dziennikarz z somosdepor.com. To on latem informował, że zatrudnieniem bramkarza były zainteresowane Lech i Lechia. - Tytoń nie chciał być już w Deportivo, ale sam chciał wybrać nowy zespół. Do klubu przyszło kilka ofert, ale żadnej nie przyjął. W grze było m. in. Elche, w którym Polak grał w sezonie 2014/2015. Ostatniego dnia okna transferowego Carmelo stracić cierpliwość i dał mu kartę do ręki - zdradza Orgeira.
ZOBACZ WIDEO Polska - Portugalia. Kamil Glik: Po takich meczach nie zasypia się łatwo
Przez gwizdy do uwielbienia
Sześć lat temu bramkarz wykorzystał szansę, mimo że Franciszek Smuda nie dał mu bluzy z "jedynką" na ME. Przed turniejem kontuzji doznał Łukasz Fabiański. Tak też Szczęsny został pierwszym bramkarzem, a Tytoń jego zmiennikiem.
Sytuację na korzyść wychowanka Hetmana Zamość odwróciła czerwona kartka i obroniony karny w meczu z Grekami. W starciu z Rosją i Czechami również nie zawiódł, chociaż Biało-Czerwoni nie wyszli z grupy. Nic nie wskazywało na to, by Tytoń miał się czegokolwiek obawiać po powrocie do Holandii.
A jednak. Po pięciu kolejkach Eredivisie Dick Advocaat zrezygnował z Polaka. Powód? W meczu przeciwko Utrechtowi bramkarz nie zachował się najlepiej przy jedynym trafieniu Dave'a Bulthuisa. - Jeśli jeden bramkarz mnie nie przekonuje, to szansę dostaje inny. I jeśli on będzie grał dobrze, nieprędko dokonam kolejnej zmiany - wyjaśniał przed kolejnym spotkaniem trener PSV. Później doszły tłumaczenia, że Polak przestał się angażować grę, prawdopodobnie za sprawą urazu głowy sprzed sześciu miesięcy. Chcąc nie chcąc, Advocaat słowa dotrzymał. Tytoń wypadł z łask.
Zanim bramkarz przeszedł do Deportivo, markę wyrobił sobie w barwach Elche. Tam został ulubieńcem trybun, chociaż zaczęło się od gwizdów. Do końca sezonu Tytoń zachował dziesięć czystych kont. Wielki fan talentu zawodnika i dyrektor sportowy klubu Victor Orta marzył, żeby Polak został w ich drużynie. Problem stanowiła jedynie kwota, jaką PSV zażądało za piłkarza - milion euro to było zbyt dużo jak na warunki Elche. Tym bardziej, że klub i tak został zdegradowany za długi wobec urzędu skarbowego.
Z odsieczą przybył Vfb Stuttgart. Stamtąd zresztą kojarzy go jego kompan z treningów w Płocku, Thomas Daehne. Niemcy byli w lepszej sytuacji finansowej i kupili sobie nowego pierwszego bramkarza. Klub koszmarnie spisywał się w obronie, a w końcówce sezonu kozłem ofiarnym został właśnie Tytoń. Polaka wypchnięto do Deportivo.
Znowu wykorzystać szansę
Teraz sytuację Przemysława Tytonia można porównać do tej z ME 2012. Okno transferowe jest zamknięte, a kluby mają już wyjaśnioną sytuację kadrową. Piłkarz się nie załamuje. Trenuje i przy tym imponuje młodszym bramkarzom Wisły. - Tytoń robi na mnie jak najlepsze wrażenie. Widać u niego duże doświadczenie. Dostrzega rzeczy, które młodzi bramkarze nie zawsze zauważają. Do tego więcej widzi i czyta grę - przyznaje 20-letni Żynel.
- W tym momencie ktoś może potrzebować bramkarza tylko w przypadku znacznej obniżki formy swojego golkipera lub jego poważnej kontuzji - mówi Tytoń w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". - Śledzę ligi zagraniczne i nie widzę, by gdzieś zaistniały takie okoliczności, dlatego na razie muszę się uzbroić w cierpliwość.