Mundial w Rosji był dla Polaków bolesnym przebudzeniem. Jakby było nam mało cierpienia, swoje dołożyli piłkarze polskich klubów, którzy w stylu bardziej niż kompromitującym odpadli z europejskich pucharów. Dlatego też wróciła tradycyjna już dyskusja o szkoleniu. Dlaczego przeciętny polski piłkarz jest prosty czy wręcz prymitywny? Dlaczego nie umie dryblować, tworzyć przewagi, podać w nieszablonowy sposób? Dlaczego w końcu jesteśmy skazani na podziwianie innych - Portugalczyków, Belgów, Anglików?
Odpowiedź jest prosta: nasi zawodnicy są źle wyszkoleni. Tak po prostu. Dlatego od lat nawołujemy do wprowadzenia systemu szkolenia. To takie uniwersalne pojęcie, którego głównym założeniem jest wyszkolenie trenerów w nowym duchu - tak by dostarczali piłkarzy grających w zupełnie innym stylu. Takie przeobrażenie przeszło wiele krajów, stać na to i Polskę.
PZPN zwołał konferencje, na której ma powiadomić o swoich inicjatywach szkoleniowych. Świetnie. Ale po lekturze wywiadu "Przeglądu Sportowego" ze Zbigniewem Bońkiem widzę, że wielkiej nadziei nie ma.
Większość dziennikarzy orientująca się w temacie przyzna, że ostatnie 6 lat było pod względem szkolenia młodych piłkarzy właściwie stracone. PZPN był świetny w budowaniu wizerunku, wykorzystaniu marketingowym fenomenu Roberta Lewandowskiego, poprawił wiele rzeczy organizacyjnie, choćby spotkania kadry przypominają dziś zachodni show. I to się chwali. Jednak pod względem szkolenia młodzieży ten czas należy ocenić bardzo negatywnie.
ZOBACZ WIDEO Brzęczek zabrał głos ws. współpracy Piątka z Lewandowskim
Dlatego wymagaliśmy od PZPN, by po prostu zdiagnozował problem, przyznał się do błędów i wprowadził plan naprawczy. Niestety, prezes coraz bardziej przypomina lidera jednej z dwóch głównych polskich partii. Takiego, który bardziej koncentruje się na przekazie medialnym niż realnym działaniu.
Co jest w tym wszystkim najgorsze, doskonale zdaje sobie sprawę ze słabości polskiego futbolu. O kadrze mówi: "Dziś jesteśmy już ponad dwa lata od tamtych (mistrzostw Europy – red.), a stare konie mają wciąż najwięcej do powiedzenia. Brakuje młodych gniewnych. Widzę problem płynnej transformacji tej drużyny".
I dalej, jeszcze bardziej dosadnie: "Polska piłka jest oceniana przez pryzmat reprezentacji, jednak gdy zajrzy się niżej, można zdiagnozować szerszy problem. Podczas zgrupowania wybrałem się na dwa spotkania Centralnej Ligi Juniorów. Co zobaczyłem? Skakanie sobie po głowie i rozpychanie się łokciami. Mało w tym było grania w piłkę. W jednej z drużyn występował naprawdę zdolny zawodnik - kreatywny, wyszkolony technicznie, mogą być z niego ludzie. Słyszałem, jak trener spod bocznej linii wysłał mu dwa komunikaty: ma przeszkadzać przy stałych fragmentach gry, wybijać na oślep oraz biegać w kółko za jednym zawodnikiem. Paranoja. Tak to my daleko nie zajedziemy".
Znowu to samo. "Zibi" idealnie zdiagnozował problem. A więc czekamy na rozwiązania. Co mówi prezes PZPN?
"Zobaczyliśmy różnicę pomiędzy piłkarzami wychowanymi w najlepszych systemach. Potrafiących grać w piłkę, rozgrywać, utrzymywać się przy niej, przesuwać się po boisku. My mamy z tym problemy. Pracujemy. Jestem przekonany, że za 7-9 lat będzie lepiej. Wprowadziliśmy swoje mechanizmy i one dadzą owoce".
I tu dochodzimy do problemu. Jest on taki, że te tzw. mechanizmy wprowadzone przez PZPN to w większości kompletna lipa, która nie ma prawa dać wielkich efektów. Oczywiście co jakiś czas związek ogłasza kolejny "przełomowy" program, na który często sam daję się nabrać, ale wprowadzanie go w życie przez pezetpeerowski beton sprowadza mnie szybko na ziemię: z tej mąki chleba nie będzie.
Spójrzmy na te wielkie inicjatywy PZPN. Najpierw była Akademia Młodych Orłów. Brzmi pięknie, w rzeczywistości jest znacznie gorzej. AMO, które jest sztandarowym programem związku to nic innego jak PR-owy listek figowy. Dlaczego?
Program obejmuje 2-2,5 tysiąca młodych piłkarzy. Ale nie najlepszych, tylko tych, którzy się zgłoszą. PZPN organizuje dni talentu, na które przychodzą zawodnicy. Kto się zakwalifikuje, może trenować w AMO pod okiem związkowych speców.
Oznacza to tyle, że PZPN prowadzi "związkowe kluby", obejmuje specjalistycznym treningiem może jeden proc. zainteresowanych a może nie. W Niemczech powstały punkty doszkalania zawodników. Trenerzy wybierają najzdolniejszych piłkarzy z okolicy i prowadzą z nimi jeden dodatkowy trening w tygodniu w małych grupach. To znaczy, że piłkarze mają nie tylko dodatkowy trening, ale jest to trening z najlepszymi, więc bardziej wymagający. A jednocześnie szkoleniowcy monitorują wszystkie talenty w okolicy. Układ idealny.
W AMO widać wyraźnie inspirację niemieckim programem, ale zrobiono z niego wersję groteskową. Inna sprawa, że nie wiadomo, dla kogo to AMO jest. W jednym miastach to "korepetycje dla najzdolniejszych", w innych działa na zasadzie "kto się nie załapał do klubów może przyjść", a jeszcze w innych - tak było w Warszawie - trenerzy podbierali zawodników z klubów. Projekt padł i młodzi piłkarze nakręceni przez związkowych hochsztaplerów zostali na lodzie.
Widać w tym wszystkim, że nikt nad projektem nie panuje, nikt nie ma na niego pomysłu. Od lat zwracamy na to uwagę, ale związek idzie w zaparte i wyrzuca kolejne setki tysięcy złotych do niszczarki. Jakby powiedział sam Boniek, "to takie typowo polskie".
Kolejny projekt to Narodowy Model Gry. Bardzo fajna sprawa, nowy model kształcenia piłkarzy, podręcznik wymuszony oczywiście przez media. NMG uporządkowuje informacje o szkoleniu dzieci, pokazuje trendy i tak dalej. Wszystko pięknie. Gdy jednak pytaliśmy, jak to jest wdrażane, Marcin Dorna odpowiedział: "Poprzez kursy i szkolenia". A co z działającymi już szkółkami i klubami? Słyszeliśmy, że przecież jest książka i każdy może ją przeczytać. Postawię tu pytanie: skoro wystarczą książki, to po co budować uniwersytety?
W Anglii działa to tak, w dużym skrócie, że do klubu kierowany jest "edukator", który ma 50 godzin w ciągu roku na wprowadzenie nowej filozofii. A więc nie tylko robi wykład przed kilkusetosobową grupą, ale jest blisko, koryguje na miejscu, "zaraża nowym myśleniem". Naciski spowodowały, że PZPN wprowadził kolejny program: "Mobilna Akademia Młodych Orłów". To już znacznie lepszy projekt. Zakłada, że trenerzy przyjeżdżają raz na kilka miesięcy do powiatów i pokazują jak prowadzić treningi. Fajne, podszedłem do tego entuzjastycznie, tyle tylko że sam Boniek w jednym z wywiadów przyznał, iż projekt nie spotkał się ze spodziewanym zainteresowaniem. Nie wszystkich trenerów to interesuje. A może nawet mniejszość. Zresztą robienie takich pokazów na starannie wyselekcjonowanej grupie dzieci przypomina sprzedaż cudownych noży na rynku dużego miasta. Jakiś magik cudownym ruchem kroi warzywa, a potem w domu okazuje się, że to nie jest aż tak proste. Dlatego zachęcaliśmy związek, by wysyłał trenerów do klubów, tak jak to robią Anglicy.
W końcu ostatni projekt - certyfikacja szkółek. Bardzo ciekawy. Związek przyznaje gwiazdki za spełnienie pewnych wymagań dotyczących posiadanych przez trenerów papierów, infrastruktury itd. Na pewno certyfikacja jest niezłym programem i nie ma słabych stron. Ale nazywanie jej programem przełomowy to związkowy PR. Czy rodzice zaczną nagle wybierać szkółki z "odznakami" przyznanymi przez PZPN? Tak samo jak wszyscy Polacy sięgają po produkty, które mają godło "Teraz Polska".
Mówiąc wprost, PZPN wprowadził w kadencji Bońka kilka fajnych, solidnych programów pobocznych, dodatkowych. Dobre chęci są, więc na kawałek bruku wystarczy. Niestety, związek nie wprowadził tego co najważniejsze, czyli ostrej inwazyjnej edukacji trenerów, przekonującej do nowej wizji futbolu.
Związkowi macherzy uważają, że są w stanie zmienić poziom szkolenia za pomocą kilku magicznych sztuczek i przepisów. Przykłady innych krajów pokazują, że efekt może dać tylko ciężka praca u podstaw, znacznie lepsza edukacja. O tym związek zapomina. Jeden z najlepszych medialnych specjalistów od spraw szkoleniowych, Łukasz Olkowicz z "Przeglądu Sportowego", stwierdził tuż po mistrzostwach świata, że 6 lat prezesury Bońka zostało zmarnowanych i potrzebujemy teraz poważnej debaty oraz planu naprawczego. Co robi Boniek? Zacytuję tu jego wywiad z Onetu: "Zmieniliśmy system szkolenia". Dalej nie ma sensu. Nie wiem, czy jest tak cyniczny czy tak naprawdę wierzy, w to co mówi. Niestety tak jak od mieszania herbata nie staje się słodsza, tak od mówienia, że coś się zmieniło, nie poprawi się wyszkolenie techniczne polskich piłkarzy.
Oczywiście ono będzie coraz lepsze, bo niektórzy trenerzy sami potrafią o siebie zadbać. Jednak bez pomocy nie będzie nawet w małym procencie tak dobre jakby mogło być.
To co mnie cieszy, to coraz większa świadomość społeczeństwa. W pierwszych latach rządów, "Zibi" za pomocą prozwiązkowych dziennikarzy przekonywał, że PZPN nie ma na nic wpływu, za szkolenie odpowiadają tylko kluby, zaś "systemy szkolenia" to mitologia i mrzonki. Dziś wiele się zmieniło. Ludzie nie przyjmują już tak łatwo argumentów związkowych PR-owców, krytyczne opinie o szkoleniu spotykają się z coraz lepszym odzewem. Ludzie widzą po prostu, jak gra pierwsza drużyna, jak grają kluby, jak gra młodzieżówka. Coraz mniej czytamy bzdur, że sukcesy innych to tylko zasługa imigrantów, pogody, mentalności albo infrastruktury. Coraz więcej osób widzi, że to są tylko tanie wymówki, ludzi którzy zamiast wyzwań widzą problemy.
W marcu 2011 roki Boniek napisał jeden z najciekawszych swoich felietonów dla Interii.
Czytamy: "Jedyną drogą ratunku, jest szkolenie, kształcenie młodzieży, tak, aby właściciele klubów mieli alternatywę: Polak, czy stranieri. Jestem przekonany, że przy równym poziomie każdy postawiłby na Polaka. Na razie 'ten obcy', to lepszy, bardziej profesjonalny, a często nawet tańszy piłkarz. Mało tego, z jego pobytem w klubie wiąże się mniej problemów, a fakt, że gość jest z zagranicy kibicom wcale nie przeszkadza.
Jeśli chcemy otworzyć bramy dla Polaków w rozgrywkach ligowych, to trzeba najpierw posiadać piłkarzy prezentujących odpowiedni poziom. Proponuję, aby Lato zadał sobie pytanie: dlaczego tak się dzieje, że nie mamy zdolnej młodzieży? I kolejne: dlaczego kluby wolą obcokrajowców?"
I tu mam do prezesa największe pretensje. Że jedno mówił, a inne robił. Wybrał PR ponad szkolenie. Otoczył się ludźmi słabymi, potakiwaczami, karierowiczami, a nie specjalistami. Oczywiście może dziś próbować wcisnąć ludziom kit, że za 7-9 lat to się zmieni, przecież jest to nie do zweryfikowania obecnie. A za 7-9 lat, gdy powiemy sprawdzam? Będzie to tak mało istotne, że zginie między reklamami zapałek".
Marek Wawrzynowski
Zobacz inne teksty autora