Piłkarze i kibice go kochali. Właściciel Leicester Vichai Srivaddhanaprabh nie żyje

- To najczarniejszy dzień w historii klubu - mówi nam Ryan Hubbard, brytyjski dziennikarz. W niedzielę późnym wieczorem potwierdzono, że właściciel Leicester City zginął w katastrofie helikoptera.

Maciej Siemiątkowski
Maciej Siemiątkowski
Vichai Srivaddhanaprabha Getty Images / Dan Mullan / Na zdjęciu: Vichai Srivaddhanaprabha

- Dopiero co wróciłem do domu po meczu, włączyłem telewizor i zobaczyłem wiadomość o wypadku. Z tego, co się dowiedziałem, po opuszczeniu stadionu helikopter stracił kontrolę. Pilot zdołał odciągnąć go znad parkingu do miejsca, w którym nie było ludzi - relacjonuje nam Ryan Hubbard, dziennikarz z Leicester. On, podobnie jak pozostali widzowie sobotniego meczu Lisów z West Hamem udali się do domów, podczas gdy Vichai Srivaddhanaprabha tradycyjnie odlatywał helikopterem wprost z murawy King Power Stadium. - Podniosłem głowę i zobaczyłem, że helikopter kręcił się, wirował, ale widać było, że to wymyka się spod kontroli pilota. Nigdy nie oglądałem czegoś podobnego. Nie wiem jak pilot to zrobił, zdawało się, jakby zwalniał ruch obrotowy i odleciał w narożną część parkingu - opowiada naoczny świadek, kamerzysta Dan Cox ze "Sky Sports".

Na miejsce natychmiast przyjechały służby, które odgrodziły miejsce zdarzenia. Jednym z pierwszych, którzy wybiegli z klubowego budynku po wybuchu helikoptera był bramkarz Kasper Schmeichel. - Nie mogę uwierzyć, że to się wydarzyło. Jestem tak bardzo zdruzgotany, mam złamane serce. Po prostu nie potrafię uwierzyć w to, co widziałem zeszłej nocy - pisał kilkanaście godzin później w specjalnym liście. Klub uważał, by nie przepuścić zbyt wielu informacji do mediów. Zaraz ruszyła lawina spekulacji na temat, czy Srivaddhanaprabha był na pokładzie maszyny. Leicester potwierdziło te informację ponad dobę po zdarzeniu. Oprócz Vichaia w katastrofie zginęła m. in. Polka, Izabela Lechowicz.

W czasie, gdy helikopter właściciela Leicester się rozbił, były reprezentant Anglii i piłkarz Lisów Gary Lineker prowadził magazyn "Match of the Day". To stały punkt w ramówce "BBC", jednak sobotni program zapamięta do końca życia. - To najtrudniejszy odcinek, jaki prowadziłem. Ta tragedia łamie serce - przyznał potem.

ZOBACZ WIDEO Kuriozalna bramka i kolejne stracone punkty Fiorentiny [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Szok

- To najczarniejszy dzień w historii Leicester City - mówi nam Ryan Hubbard, brytyjski dziennikarz z miasta Lisów. - Sukcesy klubu to zasługa Vichaia Srivaddhanaprabhy i jego rodziny. To oni wzięli klub z długami i uczynili go samowystarczalnym. Zamienili drużynę walczącą na zapleczu Premier League w mistrza Anglii i ćwierćfinalistę Ligi Mistrzów. - Sprawili, że zaczęło się mówić o niczym niewyróżniającym się mieście w środku Anglii. Stworzyli cuda i sprawili, że niemożliwe stało się możliwe. I nigdy nie poprosili o coś w zamian.


Katastrofa helikoptera wstrząsnęła całą Anglią. Kibice szybko zebrali się w okolicach stadionu, ubrani w klubowe koszulki i szaliki. Pod King Power Stadium zrobiło się pełno od kwiatów i klubowych barw. Miasto straciło swojego wielkiego przyjaciela.

Wprawdzie na tapecie częściej od Vichaia był jego syn Aiyawatt Srivaddhanaprabha, który jest jednocześnie wiceprezesem Leicester. Ale wszyscy dobrze wiedzieli, kto stoi za wszystkimi decyzjami. Kun Vichai szanował dziedzictwo klubu i nie decydował się na nagłe podnoszenie cen biletów. Mało tego, z okazji swoich 60. urodzin rozdał 60 karnetów, a każdy otrzymał darmowe piwo i kawałek ciasta. - Podczas dalekich wyjazdów fundował kibicom śniadanie, a na fotelu zostawiał szalik lub koszulkę - przypomina Hubbard.

Szczodry do granic

Na hojności Srivaddhanaprabhy poznali się jednak przede wszystkim piłkarze. Kiedy w 2010 roku tajski biznesmen przejął wszystkie udziały od Milana Mandaricia, Leicester grało w Championship. Klub kosztował około 40 milionów funtów i był zadłużony po uszy. Kun Vichai nie szczędził pieniędzy i cztery sezony później świętował awans do Premier League. Wtedy zaprosił całą drużynę na kolację. Nie brakowało najlepszego jedzenia i najlepszych trunków. Wspólny posiłek zwieńczyło wyjście do kasyna, w którym Srivaddhanaprabha postawił wszystkim żetony.

Chociaż, kiedy Kun Vichai wchodził do Leicester, sympatycy musieli poczekać, zanim obdarzyli go zaufaniem. - Kiedy Tajowie wchodzili do klubu w 2007 roku (wtedy zostali sponsorem koszulkowym), były obawy i nerwowość wśród fanów Leicester. Nie musieli patrzeć zbyt daleko, by zobaczyć jak niekiedy gorzko smakował zagraniczny kapitał. Portsmouth popadł w długi i o mały włos nie stanął nad przepaścią. Z kolei w położonym obok trasy M6 Birmingham, właściciel Carson Yeung został aresztowany pod zarzutem prania brudnych pieniędzy i klub wpadł w kryzys finansowy. A w Cardiff malezyjski właściciel, Vincent Tan, doprowadził fanów do wściekłości, gdy zmienił barwy z niebieskich na czerwone - pisze Rob Tanner w książce "5000:1" poświęconej sukcesowi Lisów. Takie były kursy bukmacherów na zdobycie przez Leicester mistrzostwa Anglii. Obawy kibiców nie trwały długo.

Po awansie do Premier League, właściciel poprosił mnichów o pobłogosławienie murawy "na szczęście". Ta potem słynęła też z efektownych wzorów, które były zasługą odpowiedniego greenkeepera. Jako oddany buddysta Srivaddhanaprabha wręczył też piłkarzom specjalne amulety.

Ktoś przesądny powie, że one pomogły Lisom w dwa sezony po awansie zostać mistrzami Anglii. Jednym ze współautorów historycznego osiągnięcia był wtedy Marcin Wasilewski. Wprawdzie nie był podstawowym obrońcą, ale piłkarze często podkreślali, jak wiele Polak znaczy dla zespołu i jak dobrym duchem jest w szatni. Po zdobyciu mistrzostwa na klubowy parking przyjechała flota samochodów marki BMW. Każdy wart około 100 tysięcy funtów. To prezent dla piłkarzy za pierwsze miejsce w lidze. Pod wrażeniem sposobu, w jaki Kun Vichai zarządzał klubem był również Bartosz Kapustka, który dołączył do Lisów zaraz po zdobyciu mistrzostwa. - Atmosfera jest rewelacyjna. Byłem zaskoczony, że ci ludzie są tak otwarci - przyznał w rozmowie z "Przeglądem Sportowym". Od tego sezonu Kapustka gra w belgijskim drugoligowcu, OH Leuven. Tajski biznesmen kupił ten klub w maju tego roku.

Kiedy było trzeba, Srivaddhanaprabha pomagał również reszcie społeczności Leicester. - Nie skupiał się tylko na piłce - zaznacza Hubbard. Nie trzeba było namawiać biznesmena, by pomógł miejscowemu szpitalowi. Na ten cel wyłożył dwa miliony funtów.

"Światło wzrastającej chwały"

Tyle znaczy Srivaddhanaprabha w języku tajskim. Ten tytuł nadał Vichaiowi w 2012 roku król Bhumibol Adulyadej, który był najdłużej urzędującym monarchą. Panował przez 70 lat, zmarł dwa lata temu. W Tajlandii Srivaddhanaprabha był piątym najbogatszym obywatelem. "Forbes" wyceniał jego majątek na około pięć miliardów dolarów.

Właściciel Leicester równie dobre kontakty utrzymywał z brytyjskimi monarchami. To ze względu na swoje zamiłowanie do gry w polo. W latach 2008-2012 tajski biznesmen był honorowym prezesem londyńskiego Ham Polo, z kolei w Bangkoku mieści się jego własny klub. Kilka lat wcześniej, bo w 2005 roku, Srivaddhanaprabha miał okazję wziąć udział w charytatywnym meczu w Richmond. Jego partnerami w drużynie byli... książęta William i Harry.

Vichai Srivaddhanaprabha miał obycie w wyższych sferach, ale przy tym nie zadzierał nosa. Kochał swoich piłkarzy, kibiców i całe miasto. Tego Leicester mu nie zapomni nigdy. - Jesteśmy najszczęśliwszymi fanami na świecie, że Kun Vichai mógł być właścicielem naszego klubu. Każdy kibic i mieszkaniec jest zdruzgotany. Żaden dowód wdzięczności za to, co zrobił, nie byłby wystarczający - kończy Ryan Hubbard.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×