Zbigniew Boniek rządzi polską piłką sześć lat. Gdyby ktoś nie wiedział, jakie te rządy były, sam prezes spieszy z odpowiedzią, że to pasmo nieustających sukcesów, a polski futbol stał się krainą mlekiem i miodem płynącą. Wystarczy poczytać wywiad prezesa PZPN dla katowickiego "Sportu". Perły - nie słowa - tam padają z ust prezesa.
"Zmodernizowaliśmy związek i jego działalność w bardzo wielu aspektach. Podsumowując sześciolecie pracy w PZPN potrafiliśmy wyszczególnić aż 49 obszarów, które są naszymi autorskimi projektami, albo zostały gruntownie zmodyfikowane i poprawione" - opowiada w wywiadzie Boniek, w dobrym, starym stylu, który mnie się kojarzy ze zjazdami - zupełnie innej instytucji - w Sali Kongresowej.
Aż 49 obszarów! Wow! Wiedzieliście, że ten futbol jest aż tak skomplikowany, a kwestia jego naprawy tak złożona i trudna? Nie wiedzieliście? To już wiecie!
W zasadzie Boniek w tym wywiadzie nie poradził sobie tylko z jedną rzeczą. Gdy dziennikarz poprosił go o wskazanie trzech największych sukcesów jego ekipy, nie dał rady chłop wymienić, bo po prostu tyle ich było: "Musiałbym się głęboko zastanowić, żeby określić, czy bardziej strategicznym produktem jest Pro Junior System, czy Centralna Liga Juniorów? Czy lepszy jest Puchar Polski, czy Szkoła Trenerów? Czy ważniejsze było wprowadzenie VAR-u, czy może jednak przejęcie przez PZPN opłat sędziowskich we wszystkich ligach niższych od Ekstraklasy?" - zastanawiał się Boniek, żonglując swoimi sukcesami niczym czarodziej w cyrku.
ZOBACZ WIDEO Napoli cudem uratowało remis. Przeciętny mecz Polaków [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Cały Boniek, niepodrabialny. Takie rzeczy może mówić tylko on. I to w sposób taki, że nawet mu powieka nie zadrży. Nikt inny w polskim środowisku piłkarskim nie ma tyle tupetu. Te popisy trochę przypominają zachowanie nieznośnego brzdąca na rodzinnej imprezie, gdy wszyscy tolerują męczące wygłupy, ale każdy swoje myśli.
Sukcesy Bońka w reformowaniu PZPN są niewątpliwe, ale - bądźmy szczerzy - po epoce prezesa Grzegorza Laty, odniósł by je każdy sensownie myślący menedżer. Wystarczyło jedynie postawić sprawy z głowy na nogi.
Boniek, mówiąc o 49 obszarach, dodaje: "I, uwaga, w dokumencie opisującym nasze wszystkie działania, nie ma ani słowa o reprezentacji Polski. Bo kadra narodowa to tylko dodatek" - mówi, jakże skromnie. Znów, bez zmrużenia powieki.
Mnie akurat jakoś nie dziwi, że Boniek - mistrz PR - nie chwali się teraz reprezentacją. Po kompromitacji kadry na mundialu, odpadnięciu z Ligi Narodów, w okresie gdy zespół Brzęczka gra niepojętą smutę, gdy w mediach jeszcze pobrzmiewa spięcie selekcjonera z Robertem Lewandowskim, chwalenie się reprezentacją byłoby strzelaniem sobie w stopę.
Boniek idzie w innym kierunku: "Nadal jako federacja jesteśmy w czołowej piątce globu! Widzimy jak oceniane jest nasze zarządzanie przez inne zagraniczne związki, z jaką przyjemnością jesteśmy wszędzie witani i goszczeni, jak chętnie UEFA i FIFA powierzają nam kolejne poważne turnieje i konferencje do zorganizowania".
Skromność, skromność, skromność ponad wszystkim.
Boniek sam sobie podbija bębenek - lubi taką muzykę, jego prawo. Ale nasze przyjrzeć się tym sukcesom, od których szafa w PZPN pęka w szwach.
No rzeczywiście, dostajemy imprezy od UEFA i FIFA. Większe i mniejsze. Częściej te drugie, ale przy każdej szum samochwalstwa w mediach jest taki, że mam wrażenie, że Boniek wdrapał się na Wieżę Mariacką w Krakowie i hejnał gra.
Przy okazji tych imprez, prezes zapomina, że tę najważniejszą - Euro 2012 - to nam UEFA dała za kadencji jego poprzedników. Może dlatego zapomina, że wówczas twierdził, że Polska nie ma szans i w mediach w roli organizatorów mistrzostw Europy 2012 ochoczo wskazywał Włochy...
Ale odłóżmy historię na chwilę na bok.
W wywiadzie dla katowickiego "Sportu" Boniek chwali się, jak w okresie jego rządów wzrósł budżet PZPN. Do 240 milionów złotych. Brawo, ale mnie się wydaje, że nie należy mylić funkcji prezesa związku sportowego z funkcją prezesa banku. Te pieniądze powinny być szybko wpompowane w rozwój polskiej piłki, a nie gromadzone na kontach.
Tysiące trenerów młodzieży w całej Polsce pracuje z dzieciakami za marne grosze, a PZPN się chwali, że ma dużo kasy? Do pracy z młodzieżą - w wielu miejscach - trwa nabór na zasadzie selekcji negatywnej: idą do niej ci, którzy sobie nie radzą już nigdzie indziej i którzy się do pracy wychowawczej nie nadają. Ci zdolniejsi, lepsi, inteligentniejsi uciekają do innych zawodów, bo muszą jakoś przeżyć. To im - tu i teraz - potrzebne są pieniądze zalegające na kontach związku.
PZPN chwali się Szkołą Trenerów. A w środowisku ciągle pada jeden zarzut: kursy szkoleniowe na poszczególne kategorie trenerskie są nadal zbyt drogie. Czy naprawdę PZPN musi zarabiać na szkoleniu trenerów? Przecież związek stać na to, żeby akurat w tym miejscu nie tłuc kasy.
I tak PZPN robi to bez opamiętania w innych obszarach (mam, nadzieję, że nie we wszystkich 49-ciu, o których mówił Boniek). Na przykład PZPN drenuje kieszeń kibica reprezentacji Polski. Związek zawłaszczył ją do potrzeb komercyjnych i kazał płacić sobie grubą kasę za bilety na mecze drużyny, która jest własnością wszystkich Polaków. Przecież nie chodzi o to, żeby na wyjście z dziećmi na mecz stać było jedynie najbogatszych. Niech ten PZPN ma tylko 200 baniek budżetu, ale niech nie buduje bariery finansowej w oglądaniu reprezentacji. Niech Boniek robi interesy w innym miejscu. Kasa ze sprzedaży praw telewizyjnych i pakietów sponsorskich jest przecież wystarczająca. Nie trzeba drenować kieszeni kibica i młodego trenera. To nie z kasy powinno się rozliczać prezesa PZPN, a z rozwoju piłki nożnej w Polsce. A w jakim miejscu jest nasza piłka klubowa? Jak funkcjonuje szkolenie młodzieży?
Niedawno PZPN dostrzegł - bo tylko ślepy by nie dostrzegł - wielki ruch społeczny, jakim jest rozwój szkółek piłkarskich w Polsce. Ten ruch oddolny przewrócił masowość uprawiania piłki w kraju, ale rozwinął się bez pomocy fasady PZPN. Bez jego struktur, boisk i pieniędzy. Bo w Polsce, to nie żaden PZPN jest największym sponsorem rozwoju piłkarskiego młodzieży, tylko... rodzice, którzy sami płacą na szkolenie swoich dzieci. PZPN im w tym nie ulżył, choć taka powinna być jego rola. Za to teraz związek chętnie będzie wydawał certyfikacje tych akademii. Wśród właścicieli szkółek już mówi się, że PZPN próbuje położyć łapę na tym ruchu społecznym i podpiąć się pod oczywisty sukces. W szkółkach obawiają się, czy PZPN rzeczywiście chce im pomóc, czy chce nimi rządzić, wprowadzając swoje wymogi i zasady.
W wywiadzie dla katowickiego "Sportu" Boniek chwali się sukcesem Pucharu Polski. Czy to może te same rozgrywki, których finał - rok w rok - kończy się chuligańską burdą albo strzelaniem do ludzi z wyrzutni rac, czy - tak jak w tym roku - podpaleniem dachu Stadionu Narodowego? To jest ten flagowy sukces 6-letniej kadencji? A co prezes Boniek zrobił z największą gangreną, jaka wyniszcza polski futbol, czyli z bandytyzmem stadionowym?
Czy Boniek pamięta, że mecz decydujący o mistrzostwie Polski w 2018 roku, pomiędzy Lechem a Legią nie został dokończony, bo przerwali go kibole i nie pozwolili kontynuować?
Czy przydzielanie tytułu mistrza Polski przy zielonym stoliku, przez organy dyscyplinarne, to też jest sukces miłościwie panującego nam prezesa? Kiedy i jak Zbigniew Boniek zamierza rozwiązać problem burd na stadionach i brania klubów przez kiboli w jasyr? Chyba w swojej trzeciej kadencji...
Bo prezes - poza chwaleniem siebie - koncentruje się na tych innych obszarach.
Na przykład właśnie otworzył sobie - głosami delegatów na wtorkowym zjeździe - furtkę do trzeciej kadencji rządów w PZPN. Działacze związku znieśli we wtorek ograniczenie mówiące, że prezesem związku można być tylko dwa razy.
Teraz Boniek ma dwa lata na wylobbowanie u polityków zmiany ustawy o sporcie, która na dzisiaj przewiduje maksymalnie dwukadencyjność prezesów związków sportowych.
Czy się tej misji Boniek podejmie? Zostawiam to już inteligencji Czytelników.
Dariusz Tuzimek,
Futbolfejs.pl
Inne teksty autora