70 lat temu odbył się jedyny taki mecz w historii polskiej piłki. "Ludzie siedzieli na drzewach, płotach, balkonach"

PAP / Losowanie stron przed meczem barażowym o Mistrzostwo Polski 1948
PAP / Losowanie stron przed meczem barażowym o Mistrzostwo Polski 1948

"Najbardziej pomysłowy inscenizator Filmu Polskiego nie wpadłby zapewne na fabułę, jaka rozwinęła się dnia 5 grudnia 1948 roku" - pisał "Przegląd Sportowy". 70 lat temu, jedyny raz w historii, o tytule mistrza Polski zadecydował dodatkowy mecz.

W tym artykule dowiesz się o:

Sezon 1948 był przełomowy dla polskiego piłkarstwa. Co prawda rozgrywki o mistrzostwo kraju wznowiono już w 1946 roku, kiedy na powojennych zgliszczach po tytuł sięgnęła warszawska Polonia, a rok później złota była drużyna poznańskiej Warty, ale w obu tych przypadkach mistrza Polski wyłaniano w systemie grupowym. Dopiero w 1948 roku wrócono do znanego sprzed wojny systemu ligowego. Przed startem rozgrywek PZPN postanowił zmodyfikować nieco regulamin, zmieniając m.in. zasady wyłaniające mistrza: w przypadku równej liczby punktów o zajęciu pierwszego i drugiego miejsca nie decydował lepszy bilans bramkowy (jak przed II Wojną Światową) ani wyniki spotkań bezpośrednich (jak dziś), lecz miało dojść do spotkania barażowego.

Najsłynniejsza Święta Wojna

Los chciał, że nowy regulamin PZPN został wystawiony na próbę już przy pierwszej okazji. Przez pierwszą rundę głównym faworytem do mistrzostwa był Ruch Chorzów, ale tuż po starcie rundy rewanżowej Niebieskich ze szczytu tabeli strąciła Cracovia, a trzy kolejki przed końcem sezonu Pasy z fotela lidera zrzuciła Wisła Kraków. Krakowskie drużyny szły łeb w łeb, mając kolejno 35, 36 i 38 punktów, ale na pierwszym miejscu była legitymująca się lepszym bilansem bramkowym Biała Gwiazda.

Gdyby o ostatecznej kolejności decydowała różnica bramek, mistrzem zostałaby Wisła (+52 do +35 Cracovii). Gdyby liczyły się wyniki bezpośrednich spotkań, górą byłyby Pasy, które w pierwszym meczu pokonały rywala z drugiej strony Błoń 2:0, a w rewanżu padł remis 1:1. Zatwierdzony przez wszystkie kluby regulamin mówił jednak jasno: w takiej sytuacji mistrza musiał wyłonić baraż. Stawka derbów Krakowa nie była równie wysoka nigdy wcześniej i nigdy później.

Dodatkowy mecz miał zostać rozegrany na neutralnym terenie, ale piłkarska centralna nie od razu zgodziła się na to, by spotkanie odbyło się w Krakowie. "Przegląd Sportowy" naciskał PZPN, by baraż rozegrać pod Wawelem - na stadionie Garbarni: "Zdaniem naszym istnieje jedna tylko miejscowość, a jest nią K R A K Ó W! Entuzjastom piłkarskim grodu podwawelskiego należy się końcowa uczta. Mają oni prawo do tego, by stać się świadkami decydującej walki. (…) Mecz nie wywoła nigdzie tak wielkiego rezonansu, jak w Krakowie. Nie łudźmy się, ani Warszawa, ani Łódź, ani żadne inne miasto w Polsce nie rozpali się do białości".

ZOBACZ WIDEO Serie A: Błysk Milika na wagę trzech punktów. Piękny gol Polaka [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Nieistniejący już stadion Garbarni (w jego miejscu stoi dziś hotel Forum) mógł pomieścić ok. 20 tys. widzów, ale zainteresowanie meczem było znacznie większe. "Mecz nie będzie reklamowany afiszami. Bo i po co? Nie ma w Krakowie stadionu, który by mógł pomieścić wszystkich chętnych widzów. W kilka godzin po ustaleniu miejsca walki napłynęły do Krakowa poważne zamówienia na bilety z bliskiej i dalszej prowincji od Szczakowej począwszy a na Rzeszowie skończywszy, a gdzie umieścić przeszło 20-tysięczną rzeszę krakowskich zwolenników piłki nożnej?" - pisał "Przegląd Sportowy".

"Już na kilka dni przedtem Kraków żył tym meczem – w niedzielę od rana dwa słowa: Cracovia i Wisła, były na ustach wszystkich. Kilkunastotysięczny tłum sympatyków obu drużyn ciągnął od wczesnych godzin rannych na ludwinowski stadion, który na długo przed meczem był wypełniony do ostatniego miejsca" - pisał w swoich pamiętnikach Jerzy Jurowicz, ówczesny kapitan Wisły, dodając: "Wiele osób musiało zrezygnować z oglądania zawodów, bowiem nawet to największe wówczas boisko nie było w stanie pomieścić wszystkich chętnych. Bilety począwszy od mostu Dębnickiego podskakiwały w cenie w miarę zbliżania się do stadionu".

Prezent na Mikołaja

Bramy stadionu przy Barskiej 73 otwarto o godz. 8:00, a dwie i pół godziny później, jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, na trybunach nie było gdzie szpilki wbić. - Pamiętam, że były tysiące ludzi na trybunach. Siedzieli na drzewach, na płotach, balkonach. Gdzie kto mógł. Było to coś wspaniałego - wspomina Mieczysław Kolasa, ostatni żyjący piłkarz Cracovii i Wisły, który grał w sezonie 1948.

Blisko 96-letni (urodziny obchodzi 10 stycznia) dziś Kolasa nie mógł wystąpić w tym spotkaniu. Piłkarze Cracovii i Wisły byli wówczas amatorami, którzy na życie zarabiali poza boiskiem. - Pracowałem w Zakładach Zieleniewskiego. Miałem stanowisko mistrza i nie bardzo mogłem się zwalniać na mecze i treningi, więc przestałem grać. Musiałem wykonać plan, a to był grudzień i nie mogłem sobie pozwolić na opuszczenie pracy - tłumaczy.

Mistrzowska drużyna Cracovii z 1948 roku
Mistrzowska drużyna Cracovii z 1948 roku

Faworytem meczu była Wisła, która zanotowała świetny finisz sezonu i na ostatniej prostej dogoniła Cracovię. Biała Gwiazda nie przegrała żadnego z 16 ostatnich meczów, wygrywając 12 z nich, będąc niepokonaną od… ostatnich derbów Krakowa. Pasy natomiast w tym czasie zanotowały trzy porażki i trzy remisy. Początek meczu pokazał, że podopieczni Josefa Kuchynka dobrze czują się w tej roli i już w 1. minucie zrobili olbrzymi krok w stronę zdobycia swojego trzeciego w historii mistrzostwa Polski. Niedługo po rozpoczęciu gry Tadeusz Legutko pokonał Henryka Rybickiego uderzeniem z dystansu. - Heniu nawet się nie ruszył, a przecież lubił się rzucać - komentuje Kolasa.

Po tym golu Mieczysław Gracz krzyknął do Mariana Jabłońskiego: - Mocie prezent na Mikołaja! Ale na fetowanie zwycięstwa było jednak za wcześnie. - Wiślacy byli faworytem, mieli lepszy atak, ale czuli się mistrzami i to ich zgubiło - mówi Kolasa.

Los pokarał wiślaka za pychę bardzo szybko. Cracovia długo biła głową w mur, ale tuż przed przerwą udało jej się wyrównać dzięki trafieniu swojego najlepszego strzelca, Stanisława Różankowskiego, który poczęstował Jurowicza swoim firmowym daniem: celną główką. To nie był koniec dramatu wiślaków, bo niemal równo z końcem pierwszej części gry prowadzenie Cracovii dał Czesław Szeliga.

"Na zegarze wskazówka zbliża się już do końcowej cyfry. - No, chyba już nic się nie stanie - westchnąłem z uczuciem ulgi… Ale uwaga! Pędzi z piłką Jabłoński II, popularnie zwany na boisku Żyletką, przerzuca do Poświata, ten centruje, a nadbiegający jak wicher Różankowski strzela główką. Rzucam się rozpaczliwie, wyciągam jak struna, ale niestety daremnie... Rozpoczynamy grę - ale przy piłce znów Różankowski. Czaję się na linii bramkowej, nie jestem jednak w stanie uchronić drużyny przed stratą drugiego punktu. Szeliga z bliskiej odległości płaskim, przyziemnym strzałem z gatunku tych, które uważałem osobiście za najbardziej groźne, podwyższył wynik" - pisał po latach Jurowicz.

Po zmianie stron Wisły nie było stać na odrobienie strat, a zwycięstwo Pasów przypieczętował Różankowski. Po końcowym gwizdku fala kibiców Cracovii rozlała się po boisku, a podekscytowani triumfem świeżo upieczeni mistrzowie Polski zanieśli kierownika sekcji, Ignacego Izdebskiego na rękach do szatni.

Runda honorowa w ciężarówce

"Szok, który spotkał Wisłę, strąconą w najmniej oczekiwanym momencie ze zwycięskiego piedestału pozostawił ślady na dalszej jej grze, jak z drugiej strony miała wyraźny wpływ na nastrój Cracovii, przeobrażonej niby za dotknięciem czarodziejskiej różyczki ze sponiewieranego Kopciuszka w posażną królewnę" - relacjonował pisał Tadeusz Maliszewski z "Przeglądu Sportowego".

"Życie jest najlepszym reżyserem, nawet w meczach piłkarskich. Najbardziej pomysłowy inscenizator Filmu Polskiego nie wpadłby zapewne na fabułę, jaka w rzeczywistości rozwinęła się dnia 5 grudnia 1948 roki przed oczyma widzów, zgromadzonych na stadionie Garbarni w dostojnym Krakowie. (…) Nie ulega wątpliwości, że Krakowowi należał się finał, jak należy mu się słusznie pierwsze i drugie miejsce w polskim piłkarstwie. Należy mu się za kulturę gry, z jaką trudno spotkać się w którymkolwiek innym z naszych środowisk" - spuentował red. Maliszewski.

Różankowski za dający Cracovii mistrzostwo Polski dublet dostał w nagrodę zegarek, niektórzy piłkarze Pasów otrzymali pamiątkowe sygnety, a PZPN rozdał zawodnikom odznaki zamiast medali. Klub zaprosił zawodników na uroczysty obiad i na tym premie za zdobycie tytułu się skończyły. Przed udaniem się do restauracji piłkarze Cracovii odbyli jeszcze rundę honorową wokół Błoń na pace otwartej ciężarówki dostawczej.

Co ciekawe, spotkanie sędziował Julian Brzuchowski, przyszły projektant Stadionu Śląskiego czy stadionu Polonii Warszawa przy Konwiktorskiej 6. A niemały dochód z meczu przeznaczono na budowę domu partyjnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, która dwa tygodnie później została powołana do życia z połączenia Polskiej Partii Robotniczej i Polskiej Partii Socjalistycznej.

5 grudnia 1948 roku to data szczególna dla kibiców Cracovii - zdobyte na stadionie Garbarni mistrzostwo Polski jest ostatnim, po jakie sięgnął najstarszy polski klub piłkarski. Wisła natomiast odbiła sobie to niepowodzenie już rok później, by potem wygrać ligę jeszcze 11 razy.

05.12.1948, Kraków - mecz o mistrzostwo Polski
Cracovia - Wisła Kraków 3:1 (2:1)
0:1 - Legutko 1'
1:1 - S. Różankowski 44'
2:1 - Szeliga 45'
3:1 - S. Różankowski 74'

Składy:

Cracovia: Henryk Rybicki - Kazimierz Kaszuba, Władysław Gędłek - Tadeusz Glimas, Edward Jabłoński, Marian Jabłoński - Ludwik Poświat, Stanisław Różankowski, Eugeniusz Różankowski, Julian Radoń, Czeław Szeliga.

Wisła: Jerzy Jurowicz - Tadeusz Kubik, Stanisław Flanek, Michał Filek - Tadeusz Legutko, Jan Wapiennik - Kazimierz Cisowski - Mieczysław Gracz, Józef Kohut, Mieczysław Rupa, Józef Mamroń.

Komentarze (4)
avatar
Marcin Adamus
5.12.2018
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
Ach chciał bym być na tym meczu,cóż zostaje nam kibicom Cracovii wiara w Boga bo na Filipiaka nie ma co liczyć.Kolejne mistrzostwo Polski?Tak ale nie z tym właścicielem.... 
avatar
yes
5.12.2018
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Pamiętam, że w latach 60-tych "sędzia kalosz" było mocne... 
avatar
Rozpierdek
5.12.2018
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
....i był inny poziom kibicowania...nie było wtedy sektorów dla gości, rzucania wyzwisk typu "ty k...."na innych. Razem siedzieli kibice i nie było zadym. Można??? Pewnie, że można. Super:)) 
avatar
radek_w
5.12.2018
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Garbarni, analfabeto.
A w ogole to bardzo fajnie czyta sie cytaty sprzed lat - wtedy przynajniej w mediach pracowali ludzie pismienni...