Cała Polska od kilku dni nasłuchuje wieści z Krakowa. Wisła jest na skraju upadku i pojawiło się realne zagrożenie, że wiosną nie zobaczymy słynnego klubu w Lotto Ekstraklasie. "Biała Gwiazda" jest pogrążona w długach i tylko cud w postaci pojawienia się bogatego inwestora może ją uratować.
Tak też się stało. Wisłę mają uratować Vanna Ly i Mats Harting. Szczególnie intrygująca jest ta pierwsza postać. To rzekomo milioner z Kambodży. Sprawa jednak z każdą informacją wydaje się coraz bardziej podejrzana. Podobno należy do kambodżańskiej rodziny królewskiej, ale ta się do niego nie przyznaje. Kiedy przyleciał do stolicy Małopolski, przed dziennikarzami ukrywał się pod parasolem, bo podobno jest czuły na światło. Z kolei prezydent Krakowa po spotkaniu nazwał go "skośnookim panem". Wszystkie nowe informacje na temat Vanna Ly powodują, że poważna sprawa zamienia się w komedię.
Wydarzenia wokół Wisły przypomniały historię, którą sam przeżyłem. W kilku punktach jest ona dość podobna do tego, co dzieje się przy Reymonta. Zamiast milionera z Kambodży był bogacz z Libanu. Nie było Vanny Ly, a był pan Mikati. Były także wielomilionowe obietnice.
Pół miliona euro. Na początek
Dziesięć lat temu założyłem klub piłkarski TSPN Nadzieja Bytom, w którym do dziś jestem wiceprezesem. Gramy na poziomie B-klasy i prowadzimy grupy młodzieżowe. Takich jak my są setki w całym kraju. Wiadomo, że dla amatorskich drużyn liczy się każda złotówka, ale aby ją mieć, wcześniej trzeba wykonać ogromną pracę. W tym przypadku jednak było inaczej. To sponsor sam się odezwał. W dodatku nie interesowało go przekazywanie skromnej darowizny. Od razu obiecał grube miliony złotych. Na początek, bo z czasem miało być znacznie więcej.
W czerwcu 2014 roku zadzwonił telefon. Był to zagraniczny numer, więc długo się wahałem, czy odebrać. Już wtedy głośne były przypadki, że po takiej rozmowie okazywało się, że ktoś naciągał na duże sumy. Ostatecznie zaryzykowałem, a w słuchawce usłyszałem mężczyznę, który mówił łamaną polszczyzną. Przedstawił się jako Ali Afdab.
- Reprezentuję pana Mikatiego. Pan Mikati jest z Libanu, ma wielką firmę i zainteresował się waszym klubem. Czytając waszą stronę internetową, spodobało mu się to, co robicie. Chciałby was sponsorować. Pytanie, ile potrzebujecie na cały rok - mówił Ali.
Zaskoczony telefonem wytłumaczyłem, jak to wygląda. Opowiedziałem, że na tym poziomie każda złotówka jest ważna. Doceniamy, gdy ktoś jest chętny przekazywać co miesiąc 50 czy 100 zł. Dodałem też, że takie absolutne minimum, aby grać w B-klasie, to mniej więcej 10 tys. zł. W tamtym okresie tyle nam wystarczyło, by brać udział w rozgrywkach. Wtedy mój rozmówca mi przerwał.
- Pan Mikati jest jednym z najbogatszych ludzi w Libanie. Interesy prowadzi nie tylko tam, ale też w innych częściach świata. Mamy biura w Londynie, Berlinie. Dla pana Mikati nie będzie problemem na początek dawać na klub 500 000 euro. Potem będzie to więcej. Stadion wybudujemy - tłumaczył Ali.
Nie bardzo wiedziałem, jak w tej sytuacji zareagować. Najpierw był szok. Po szybkiej analizie trudno było powstrzymać się od śmiechu. Liban, pan Mikati, miliony złotych, stadion. To wszystko brzmiało nierealnie. Trzeba jednak było zachować klasę, bo przecież nigdy nic nie wiadomo.
Pan Mikati czeka w Londynie
Zaproponowałem, że skoro o takich pieniądzach mowa, to musimy osobiście spotkać się z tajemniczym milionerem z Libanu. Umówiliśmy się z jego przedstawicielem, że po przeanalizowaniu sprawy wrócimy do rozmowy. Otrzymaliśmy informacje na temat pana Mikatiego i jego biznesu. Rzeczywiście, ktoś się natrudził, by stworzyć stronę internetową Mikati Corp. Były tam adresy biur w Bejrucie oraz Londynie. Weryfikacja jednak nie dała na tyle wiarygodnych odpowiedzi, by uwierzyć w całą historię.
Po pewnym czasie postanowiliśmy odezwać się do Aliego Afdaba. Inny członek zarządu bez zapowiedzi zadzwonił pod ten sam numer. W słuchawce znowu było słychać tego samego mężczyznę, który mówił łamaną polszczyzną. Potwierdził wszystkie informacje, które wcześniej mi przekazał. Liban, pan Mikati, miliony, stadion. Naciskaliśmy więc na osobiste spotkanie z inwestorem.
Tutaj zaczęły pojawiać się schody. Nasz niedoszły dobroczyńca bardzo chciał się z nami spotkać, ale cały czas dużo podróżuje po świecie. Ali jednak dodał, że za kilka dni jest szansa na rozmowę w cztery oczy z milionerem. Akurat przelotem będzie w Londynie i prosi, abyśmy do niego przylecieli.
Lecieć w ciemno do Londynu? Przecież to byłoby szaleństwo. Postawiliśmy sprawę jasno. Spotkamy się z panem Mikatim, ale wcześniej sam musi nam opłacić bilety. Dla nas będzie to jakieś zapewnienie, że nikt sobie żartów nie robi. Skoro jest taki bogaty, to te kilka biletów nie będzie dla niego żadnym problemem. Szczególnie że jemu tak bardzo na nas zależy.
Ali Afdab miał porozmawiać ze swoim szefem i odezwać się na dniach. Kontakt ostatecznie się urwał. Nie było biletów, a więc potwierdziło się, że ktoś po prostu miał wielką fantazję, by wymyślić całą historię. Szybko zapomnieliśmy o panu Mikatim i jego libańskich milionach. Obserwując jednak to, co dzieje się wokół Wisły, od razu wróciły wspomnienia. Całą historię możecie przeczytać poniżej.
W przypadku krakowian jest o tyle inaczej, że Vanna Ly istnieje i nawet przyleciał do Polski. Problem w tym, że weryfikacja wszystkich informacji na jego temat jest negatywna. Nawet nie wiadomo, czy rzeczywiście ma on tak wielki majątek. A może pan Mikati i Vanna Ly to ta sama osoba? Życzę jednak Wiśle, by w ich przypadku miliony okazały się realne.
ZOBACZ WIDEO Przepiękny gol Krzysztofa Piątka! Genoa wygrała z Atalantą [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]