Trzech trenerów, kolejne dwanaście miesięcy bez trofeum, ale też wielka nadzieja związana z zatrudnieniem Adama Nawałki - tak w telegraficznym skrócie można podsumować miniony czas Kolejorza.
Cirkus i skandaloza - Nenad Bjelica zwolniony na dwie kolejki przed końcem kontraktu
Gdyby nie całkowicie zepsuta runda finałowa poprzedniego sezonu, 2018 rok w Poznaniu mógłby być kwitowany zupełnie inaczej. Po 30 kolejkach poznaniacy byli liderem (mieli jeden punkt przewagi nad Jagiellonią Białystok i Legią Warszawa), do tego prezentowali na tyle atrakcyjny styl, że wielu kibiców było przekonanych, iż to właśnie im przypadnie tytuł.
I nic. Decydująca faza była w wykonaniu lechitów zatrważająco słaba. W siedmiu spotkaniach wywalczyli marne pięć punktów i na finiszu musieli ratować zaledwie miejsce na podium, co ostatecznie im się udało.
Nenad Bjelica wytrwał na stanowisku do 35. kolejki. Po przegranym 0:2 starciu z Jagiellonią, władze klubu postanowiły go zdymisjonować (a w czerwcu przecież i tak wygasała jego umowa) i misję ratunkową powierzono tercetowi Rafał Ulatowski - Tomasz Rząsa - Jarosław Araszkiewicz.
Ta rozpaczliwa próba ratowania sezonu nic już nie dała, zaś same rozgrywki zakończyły się skandalem. Podczas meczu z Legią pseudokibice odpalali środki pirotechniczne, zdemolowali płot i część z nich wbiegła na boisko. Efekt? Sędzia Daniel Stefański zakończył rywalizację (przy stanie 0:2), co potem zamieniono na walkower, a kilka spotkań rozpoczynających nową edycję Kolejorz musiał rozgrywać przy pustych trybunach.
- Cirkus i skandaloza - tak mógłby podsumować sezonu 2017/2018 Bjelica, który zwykł używać podobnych słów przy okazji kłótni z sędziami czy kwestionowania zasadności korzystania z wideoweryfikacji, której był gorącym przeciwnikiem. - VAR widzi wszystko oprócz tego co w polu karnym rywali Lecha - mówił po spotkaniu z Wisłą Kraków (1:1), rozegranym 27 października 2017. - Strzelamy bramkę w 94. minucie i nie wiem czy mogę być szczęśliwy. Muszę czekać. To jest dla mnie cyrk - komentował sprawdzanie prawidłowości zdobycia gola przez Darko Jevticia.
Chorwata zapamiętano w Poznaniu jako postać charyzmatyczną i dość barwną. Gdy latem odchodził z klubu, tej decyzji nadmiernie nie krytykowano, bo końcówka sezonu została zawalona w sposób nieprawdopodobny, a sam szkoleniowiec sprawiał wrażenie wypalonego. Z dzisiejszej perspektywy można go jednak oceniać nieco inaczej. Podjął pracę w Dinamie Zagrzeb i udowodnił, że mając silniejszą kadrę, jest w stanie osiągać bardzo dobre wyniki nie tylko na arenie krajowej (co z tym klubem w jego ojczyźnie do ponadludzkich wyczynów nie należy). Dinamo świetnie też jednak wypadło w pucharach. Z eliminacjami Ligi Mistrzów pożegnało się dopiero w IV rundzie (po zaciętym dwumeczu z Young Boys Berno), a potem w cuglach wygrało swoją grupę Ligi Europy, zdobywając 14 pkt. w sześciu spotkaniach. Dziś możemy tylko gdybać, co by się stało, gdyby Chorwat jednak pozostał w stolicy Wielkopolski i miał tam do dyspozycji mocniejszy zespół.
"Trener na lata" pracował pięć miesięcy
Ivan Djurdjević - to on miał być lekiem na kłopoty Kolejorza, a także podłe nastroje, jakie panowały w stolicy Wielkopolski po nieudanych poprzednich rozgrywkach. Serb jeszcze jako piłkarz był ulubieńcem trybun, zapracował sobie na wielki szacunek i przy Bułgarskiej doskonale wiedziano, że taka kandydatura pozwoli ugasić pożar. Była też jednak obarczona ryzykiem, bo wcześniej 41-latek zbierał trenerskie doświadczenie wyłącznie w III-ligowych rezerwach.
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Piątek bez gola. Genoa zakończyła rok remisem [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Mimo to wiceprezes Piotr Rutkowski deklarował olbrzymie wsparcie dla Djurdjevicia. - Z pełnym entuzjazmem patrzę w przyszłość, bo przyjdzie mi walczyć ramię w ramię z takim człowiekiem jak Ivan. Przygotowywaliśmy go do tego momentu od lat. Na boisku był legendą, wojownikiem, nigdy się nie poddawał i nie odstawiał nogi. Może nie był najlepszym piłkarzem, ale miał największe serce. Od pięciu lat inwestowaliśmy w jego rozwój trenerski. Od trzech lat prowadził zespół rezerw, gdzie mógł przygotować warsztat, by w tym trudnym momencie objąć zespół. Wiem, że on swoją charyzmą i energią zarazi szatnię Lecha i nie tylko. Będzie miał moje stuprocentowe wsparcie, by dokonać tych zmian, które są w klubie konieczne.
Z tamtej konferencji zapamiętano też inną płomienną wypowiedź Rutkowskiego. - Do wszystkich, którzy wołali "Rutkowski wyp...", mówię: ja się nigdy nie poddam. W tym momencie w klub wali cała Polska, lecz my będziemy walczyć dalej. Mówię to nie tylko w swoim imieniu, ale też wszystkich pracowników - tak reagował na skomasowaną krytykę, która spotkała go po edycji 2017/2018.
Nastroje były bojowe, nadzieje ogromne, ale życie okazało się brutalne. Djurdjević nawet dobrze zaczął - od czterech zwycięstw z rzędu w Lotto Ekstraklasie, ale w pucharach potknął się na pierwszym poważnym rywalu (KRC Genk), poza tym zbyt wiele rzeczy chciał zrobić naraz. Zmienił taktykę, grając trójką stoperów i wahadłowymi, mimo że klub nie poczynił latem żadnych ruchów transferowych w tym kierunku, za bardzo też zaufał zawodnikom, których wcześniej prowadził w rezerwach. Szansę w pierwszym zespole dostali Vernon De Marco czy Maciej Orłowski, czas jednak pokazał, że to był dla nich zbyt duży przeskok i nie podołali wymaganiom Lotto Ekstraklasy.
Czarę goryczy przelało odpadnięcie z Pucharu Polski. Kolejorz w fatalnym stylu przegrał w 1/16 finału z Rakowem Częstochowa (0:1), a gdy dołożył do tego jeszcze ligową porażkę z Lechią Gdańsk (0:1), misja Djurdjevicia dobiegła końca. Była to jednak decyzja mocno zaskakująca. Poznańscy kibice nie obwiniali Serba o fatalne wyniki, pretensje w większym stopniu kierowali do władz klubu. Mimo to przy Bułgarskiej uznano, że kontynuowanie tego rozdziału nie ma sensu. 41-latek zbyt szybko został rzucony na głęboką wodę, a doświadczenie zebrane wyłącznie w III lidze to o wiele za mało, by spełnić oczekiwania w tak wymagającym miejscu pracy jak ławka trenerska pierwszej drużyny Lecha.
Adam Nawałka nadzieją na lepsze jutro
Zwalniając Djurdjevicia, władze Kolejorza znalazły się pod ścianą. Musiały sięgnąć po mocne nazwisko, by uspokoić krytyków i uczynić decyzję o zmianie na ławce bardziej racjonalną. Adam Nawałka był idealnym kandydatem. Oferując mu pracę przy Bułgarskiej, prezesi Karol Klimczak i Piotr Rutkowski mogli być pewni, że nikt nie zarzuci im minimalizmu czy wyboru opcji oszczędnościowej.
Na razie były selekcjoner zdążył tylko wybadać grunt. Po porażce z Cracovią (0:1) w debiucie, odniósł trzy zwycięstwa z rzędu i udało mu się wywindować drużynę na 3. miejsce. To bardzo wiele, zwłaszcza biorąc pod uwagę jak nieudany rok ma za sobą klub z Poznania.
- Wszyscy życzą mi tu powodzenia. Dziękuję za te słowa, bo powodzenie zawsze się przyda, ale ja wyznaję zasadę, że im więcej pracy, tym więcej szczęścia - takie przesłanie Nawałka skierował do swoich podopiecznych podczas pierwszej konferencji. Celowo chyba unikał mocniejszych słów, nie skupiał się na personaliach, dał sobie czas do obserwacji i namysłu.
Teraz - po czterech spotkaniach o stawkę i mając w perspektywie zimowy okres przygotowawczy - 61-latek może przystąpić do tego co najważniejsze - zmian kadrowych. Mało kto w stolicy Wielkopolski wierzy, że w obecnym składzie Lech jest zdolny do rzeczy wielkich, dlatego były selekcjoner dla własnego dobra powinien przewietrzyć szatnię.
Rewolucja spodziewana jest raczej latem, ale już przed rundą wiosenną klub mogą opuścić Mihai Radut, Maciej Gajos, Dioni czy Piotr Tomasik. Nawałka musi zrobić miejsce dla zawodników, których sprowadzi w trwającym okienku (jednym z nich ma być młody gwiazdor Fortuna I ligi, Juliusz Letniowski z Bytovii Bytów). Odważne ruchy personalne znacznie zwiększą szansę na jego sukces. Jeśli ich nie dokona, to podejmie spore ryzyko i może zostać ósmym trenerem Kolejorza z rzędu, który nie wypełni kontraktu (ostatnim, któremu udała się ta sztuka był w 2009 roku Franciszek Smuda).