Gdy byłem młodszy, a więc dawno temu, jeździliśmy od czasu do czasu na obiady do babci do Karczewa. Czasem wpadała jakaś znajoma i rozpoczynał się pasjonujący dialog. Prędzej czy później prowadził do sformułowania "ta dzisiejsza młodzież", do krytykowania bieżącej polityki albo też do komentowania lecących aktualnie seriali, przeróżnej produkcji: amerykańskiej, brazylijskiej, meksykańskiej albo wenezuelskiej. Podczas jednego takiego obiadu babcia i jej dwie sąsiadki narzekały na poziom seriali. W pewnym momencie jedna z nich powiedziała: "Te wszystkie seriale są beznadziejne. Poza tą Marią Celeste. Bo to takie z życia wzięte".
Gdyby scenarzysta napisał wenezuelski serial-tasiemiec o Wiśle Kraków i oparł go jedynie o wydarzenia autentyczne, niechybnie zostałby wyrzucony z pokoju dyrektora wytwórni filmowej. Scenariusz nie jest bowiem "z życia wzięty", jest całkowicie absurdalny.
Wydaje się, że egzotyczny tercet: książę z Kambodży Vanna Ly i jego partner ze Szwecji Mats Hartling, mający siedzibę firmy w sklepie z cygarami w Londynie, a także polski agent z Niemiec, grają już jedynie role drugoplanowe. Książę wyparował, a dwaj pozostali coś tam jeszcze pohukują. W rozmowie ze sport.pl szwedzki "biznesmen" zapewnia, że nie spodziewał się, iż książę okaże się żabą, ale chyba nikt nie traktuje tego poważnie. Epizod do zapomnienia.
Tymczasem swoje dołożył PZPN, który zawiesił Wiśle licencję. Niektórzy pytają: "Gdzie byliście wcześniej?", ale umówmy się, PZPN nie jest w stanie uratować klubu, którego zarząd kieruje go w przepaść. Choć może próbować. Rozmawiałem o tym z Krzysztofem Sachsem, byłym szefem komisji licencyjnej.
- Komisja ma tak naprawdę trzy narzędzia, którymi w miarę twardy sposób może ingerować w to, co w klubie się dzieje. Żądać mniej lub bardziej twardych deklaracji, umów, oświadczeń od właścicieli/wierzycieli. Np. w Ruchu - wydusiliśmy od głównego wierzyciela wiążącą prawnie deklaracje, ze nie będzie dochodził swoich należności w ciągu całego sezonu (to było wówczas bezprecedensowe działanie). Regularnie wymuszaliśmy na właścicielach (często samorządach jak w przypadku Śląska Wrocław) mniej lub bardziej twarde deklaracje wsparcia finansowego w przypadku, gdyby klub stracił płynność w czasie rozgrywek. Kolejnym narzędziem jest zakaz transferów. Trzecim, być może najtrudniejszym w realizacji i nadzorze, ale uważam, ze naprawdę skutecznym, jest ograniczenie budżetu placowego klubu. To realizowaliśmy w Widzewie, Ruchu i Górniku. Uważam, że z dużym powodzeniem. Jedynie w Widzewie się nie udało, bo klub spadł do I ligi - a to jest sytuacja beznadziejna w polskich realiach – mówi Sachs.
Więc Komisja Licencyjna i PZPN trochę przysnęły, ale zbyt wiele tu zrobić nie mogły. Zresztą nie od tego są. Ich powinnością jest ochrona wierzycieli. Oczywiście tych z szeroko pojętej rodziny piłkarskiej.
Za to więcej mogło zrobić państwo, ale nie zrobiło i oto w kolejnym odcinku do sprawy włączył się tzw. "aparat państwowy". Konkretnie pan Sebastian Kaleta. Pracownik ministerstwa sprawiedliwości, napisał na Twitterze: „Czy PZPN lub Ekstraklasa złożyły już zawiadomienie do Prokuratury Krajowej? Jawi mi się to pytanie od tygodnia, bo wszyscy sobie tutaj dyskutują, ale nie ma info, aby ktoś zgromadzone dokumenty do instytucji państwowych zaczął wysyłać..."
Oczywiście bez problemu sam mógłby zacząć działać ale do tego trzeba być kimś więcej niż pr-owcem. Niestety parodia walki ze stadionowymi chuliganami od lat pokazuje, że nasze państwo jest zbudowane z tektury. Aparat państwowy wraz z filmem Szymona Jadczaka o Wiśle dostał podstawy do poważnego śledztwa i działania. Dziennikarz Superwizjera TVN bardzo dobrze udokumentował jak banda przestępców może uzyskać potężne wpływy w klubie. Kto trochę działa w piłce zdaje sobie sprawę z tego, że w wielu klubach chuligani mają wiele do powiedzenia. I nie chodzi tu o wywieszanie transparentów "Pozdrowienia do więzienia" czy jakieś wulgarne okrzyki, ale o realne wpływy w futbolu, żerowanie na klubach, budowanie małych fortun.
Oczywiście w Wiśle było to robione na skalę niespotykaną, ale problemy są wszędzie. Właściciele klubów nie raz oczekiwali pomocy od państwa, ale nie doczekali się jej, gdyż państwo niestety zawarło niepisany sojusz ze stadionowymi bandziorami. Dlaczego? A dlatego, że postrzega ich jako „prawdziwych patriotów”. Szef MSWiA, Mariusz Błaszczak, jeszcze w 2016 roku powiedział, że sprawę musi rozwiązać PZPN i kluby. Partia rządząca tym samym dała bandytom stadionowym jasny sygnał: "Róbcie co uważacie za stosowne".
Pan Kaleta o tym pewnie wie, bo wie o tym każdy, kto choć trochę się interesuje sprawą, ale woli wypisywać swoje banały na Twitterze zamiast zabrać się do roboty i narazić się potencjalnemu wyborcy. Żeby było jasne, poprzednia partia rządząca też nie potrafiła sobie poradzić z problemem. A tak naprawdę nigdy nie chciała.
Kibice w Krakowie mieli nadzieję, że sprawa jakoś rozwiąże się sama, ale piątkowa konferencja prasowa pokazała, że niekoniecznie. Dwaj członkowie zarządu TS Wisła, Szymon Michlowicz i Łukasz Kwaśniewski, zapewniali, że nie mają pojęcia o współpracy towarzystwa z chuliganami, dlatego swoje nadzieje kibice związali z trzecim członkiem zarządu, Rafałem Wisłockim. Pan Rafał został wybrany prezesem klubu, ale zaraz internauta o Nicku Koń Rafał, wyciągnął jego zdjęcia z trybun. Okazuje się, że pan Wisłocki nie tylko nie ma kwalifikacji do prowadzenia klubu, ale do tego jest… kibicem Legii Warszawa. To chyba jest ten moment, gdy szef wenezuelskiej wytwórni każe wezwać ochronę i wyrzucić fantazjującego scenarzystę. Ale wtedy ten wyciąga asa z rękawa.
Oto nadjeżdża swoim Maserati, jak na białym koniu, Bogusław Leśnodorski, były współwłaściciel i prezes Legii. Faktem jest, że okres rządów Leśnodorskiego w Legii znalazłby się w trójce najlepszych okresów w historii klubu. Kibice Wisły biją więc pokłony, piszą o szacunku, porównują to do sytuacji Bayernu, który w trudnym momencie pomógł Borussii Dortmund. Ale zapominają o kilku rzeczach.
Choćby o tym, że były wspólnik a obecny prezes klubu z Warszawy, Dariusz Mioduski, oskarżał Leśnodorskiego, że ten bardzo długo bawił się na koszt klubu i nierozsądnie wydawał pieniądze. Faktem jest, że w ostatniej fazie swoich rządów podpisał kontrakty, często absurdalne, z zawodnikami. Zostawił Mioduskiemu pole minowe. A do tego doszły jeszcze koleżeńskie stosunki z chuliganami przypieczętowane efektowną "dziarą" przedstawiającą Don Corleone, zrobioną przez jednego z chuliganów. Mam więc wątpliwości gdy słyszę, że pan Bogusław mówi o „nowym otwarciu” ale oczywiście życzę mu powodzenia.
Co się wydarzy w następnym odcinku? Może wujek z Ameryki? Albo książę z Bangladeszu. Nie chcę zgadywać, bo wszystko jest tu możliwe.
ZOBACZ WIDEO Puchar Anglii: West Ham poradził sobie bez Fabiańskiego. Młoty grają dalej [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]