Mateusz Lis przeżył trudny okres dzięki rodzicom. "Bez nich byłoby ciężko. Nie miałem wielkich oszczędności"

- Rodzice mi pomagali w różnych sytuacjach. Mam u nich dług, ale kiedy dostanę pieniądze, to od razu je im oddam - mówi Mateusz Lis. 20-letni bramkarz Wisły jest dopiero na początku kariery, więc nie miał oszczędności, po które mógł sięgnąć.

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Mateusz Lis (z prawej) Newspix / Michal Kosc / PressFocus / Na zdjęciu: Mateusz Lis (z prawej)
Dla Mateusza Lisa miniona runda była debiutancką w Lotto Ekstraklasie. Wcześniej młody golkiper występował tylko w I lidze w barwach Miedzi Legnica, Podbeskidzia Bielsko-Biała i Rakowa Częstochowa. Był wypożyczany do tych klubów z Lecha Poznań, więc nie mógł liczyć na choćby przeciętne I-ligowe uposażenie.

Przejście do Wisły teoretycznie wiązało się z awansem zarówno sportowym, jak i finansowym, ale okazało się, że nie dostał ani jednej pełnej pensji. Mimo to nie żałuje, że latem wybrał ofertę Białej Gwiazdy.

- Zdecydowałbym się na przejście do Wisły jeszcze raz. Sportowo był to duży krok do przodu. Tego, co udało mi się zrobić przez te pół roku, nikt mi nie zabierze. Wiedziałem, jaka sytuacja jest w Wiśle. Może się łudziłem, że będzie lepiej? - pyta retorycznie.

Nie ukrywa, że pod względem warunków bytowych ostatnie pół roku było dla niego trudne.

ZOBACZ WIDEO Boruc pokonany trzykrotnie! Bournemouth poza Pucharem Anglii [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]


- Na szczęście mam trochę więcej ciuchów w szafie, więc ubrań nie musiałem kupować - uśmiecha się, dodając na poważnie: - Bardziej zależało mi na płaceniu rachunków, na przeżyciu. Rodzice mi pomagali w różnych sytuacjach, więc mam u nich dług. Na szczęście, że u nich, a nie u kogoś spoza rodziny, bo to zawsze jest inaczej. Kiedy dostanę pieniądze, to od razu je im oddam. Cieszę się, że mam w nich wsparcie, bo bez nich byłoby ciężko. Wcześniej grałem w pierwszej lidze i nie miałem wysokiego kontraktu, żeby sobie odłożyć.

Wisła pozyskała Lisa z Lecha, ale nie Kolejorz nie doczekał się obiecanych za niego pieniędzy (ok. 500 tys. zł). Nie oznacza to jednak, że wróci do Poznania. Bramkarz złożył wezwanie do zapłaty i w przyszłym tygodniu, o ile zaległe pieniądze nie pojawią się na jego koncie, będzie mógł wypowiedzieć kontrakt z winy klubu. Nie wyklucza, że zostanie w Wiśle, w której jest numerem jeden, choć nie boi się rywalizacji w nowym klubie.

- Wiem tyle, że Wisła za mnie nie zapłaciła. Nie ma takiej opcji, że automatycznie wracam do Lecha. Odbieram trochę telefonów, ale nie chce mówić nic więcej. Rozważam różne możliwości, ale czekam na rozwój sytuacji. Nie potrafię w tej chwili jednoznacznie się określić - mówi 20-latek.

- Kiedy przychodziłem do Wisły, to też nikt nie mówił, że będę numerem jeden. Mało osób we mnie wierzyło, ale pokazałem, że się da. W Wiśle już mnie znają, ale mogę wygrać rywalizację też w innym klubie - przyznaje.

Misję ratowania Wisły podjęli się Rafał Wisłocki i Bogusław Leśnodorski. Lis poznał obu dopiero w środę podczas spotkania w Myślenicach.

- Prezesa Wisłockiego zobaczyłem pierwszy raz dopiero na piątkowej na konferencji. Później do mnie zadzwonił, a w środę zobaczyłem się z nim pierwszy raz osobiście. Myślę, że prezes ma dobre zamiary, ma Wisłę w sercu i chce ją ratować. A zaangażowanie pana Leśnodorskiego pokazuje, że podziały klubowe nie mają teraz znaczenia - podkreśla młody bramkarz Białej Gwiazdy.

Czy Mateusz Lis był objawieniem rundy jesiennej?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×