Jan Tomaszewski: Wojna polsko-polska jest ekstremalna. Ludzie, czy wyście wszyscy poszaleli?

Nigdy nie chciałem być politykiem z tego kawału: "Słyszałeś? Wczoraj ten polityk gadał w radiu. - Tak? A o czym mówił? - Nie wiem, tego nie powiedział" - mówi nam legendarny bramkarz, a potem polityk Jan Tomaszewski.

Jacek Stańczyk
Jacek Stańczyk
Jan Tomaszewski PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Jan Tomaszewski

Oto #HIT2019. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku


Jacek Stańczyk: Po której jest pan stronie w wojnie polsko - polskiej?
 
Jan Tomaszewski: Po żadnej. Od początku byłem przeciwnikiem tej wojny. Myśmy dali się podpuścić.

Kaczyńskiemu czy Tuskowi?

Rosjanom. Putin rozegrał nas jak frajerów. I po tragedii smoleńskiej doprowadził do tego, że tak się pokłóciliśmy. Nastąpiła eskalacja tej wojny i ona trwa do dziś. Jak tylko jedni coś powiedzą, drudzy od razu atakują. Ludzie, czy wyście wszyscy poszaleli? To już ekstremum, wewnętrzna wojna nieprawdopodobnie nas podzieliła. Ja nigdy podczas debaty tak nie działałem.

Ale pan też zawsze na kontrze. Jest pan osobą - powiedzmy -kontrowersyjną, gaszącą ognisko benzyną.

Na czym ta kontrowersja polega?

Choćby na nazwaniu reprezentanta Polski Damiena Perquisa "francuskim śmieciem". "Nie będę kibicował reprezentacji Polski przed Euro 2012" - to też przecież pan mówił.

Naturalnie, nie kibicowałem im.

A gdy Krystyna Janda na mundialu powiedziała, że polscy kibice po wygranej mają manię wielkości, to zarzucił pan jej, że nienawidzi Polski.

Przepraszam, spokojnie, niech pan nie uogólnia. Tamci piłkarze powoływani przez Smudę wcześniej reprezentowali swoje państwa - Niemcy i Francję. OK, może słowo śmieć było nieadekwatne. Byli odpadami francuskiej i niemieckiej piłki. Dlaczego więc mieliśmy na nich coś tworzyć? Polacy nie gęsi i swój futbol mają. Powiedziałem, że to nie jest moja drużyna, bo nie grali w niej prawdziwi Polacy, tylko jakieś wynalazki. Eugen Polanski był kapitanem niemieckiej młodzieżówki. Przed meczem w Gdańsku życzył Niemcom zwycięstwa. A jak nie załapał się do niemieckiej kadry, to nagle stał się Polakiem. Wy, dziennikarze o tym zapomnieliście, przyjęliście go jako wspaniałego rodaka. A on wyparł się ojczyzny. I ja tej drużynie nie kibicowałem, wstydziłem się za nią. Jaka w tym kontrowersja? Czy ja kogoś obraziłem?

No tak, Perquisa.

Zaraz, zaraz. Powiedziałem, że tej drużynie nie kibicuję. Mogę czy nie? Ale potem, gdy PZPN przejął Zbigniew Boniek i zrobiło się profesjonalnie, powiedziałem: jestem z wami. I teraz to jest moja drużyna narodowa, z którą jestem na dobre i na złe. A potem ta pani, której nazwiska już nie wypowiem, do końca życia, mówi takie patologiczne słowa. Powinniśmy wszyscy dmuchać w jedną trąbę, która nazywa się Polska. I tak samo jest z polityką.

Będąc w polityce powiedziałem jedną rzecz: "Kłóćmy się na komisjach, bijmy się tam, niech krew się leje, ale gdy występujemy na forum publicznym, szanujmy się".

No i pana nie słuchają.

Wtedy też nie słuchali. Nie mogłem się z tym pogodzić. Tak się zastanawiam, czy doczekam, gdy w Sejmie wszyscy podniosą rękę za jakimś pomysłem. Przecież to jedna Polska.

Ale przecież pan w tych kłótniach świetnie się odnajduje.

Proszę zapytać moich kolegów z Sejmu, czy mają do mnie jakieś pretensje. Z obu stron. W restauracji siedziałem i z jednymi, i drugimi, dyskutowaliśmy. Byłem tylko w jednej komisji ponad podziałami politycznymi - sportowej. I moi przeciwnicy politycznie zwracali się do mnie po radę. Trochę jednak lepiej znałem się od nich na sporcie. Pierwszy złożyłem publiczne gratulacje rządzącym za organizację mistrzostw Euro 2012, a były to PO i PSL. Ludzie, gratuluję. Nie oglądałem tego, nie kibicowałem, ale co boskie, to przecież Bogu trzeba oddać.

Dopóki politycy nie zrozumieją, że sztuką jest z honorem przegrać, to wojna polsko-polska będzie trwała.

Pan umie tak przegrać?

Byłem przeciwny programowi 500 plus. Obawiałem się, skąd weźmiemy 17 mld złotych. Byłem źle zorientowany, moi koledzy z rządu PO przekonywali, że grozi nam bankructwo. Ja bym dał na jedno dziecko i tysiąc złotych, ale jeśli pójdziemy śladami Grecji, to będziemy swoimi stuzłotówkami tapetowali mieszkania. Wiedziałem to od fachowców z klubu parlamentarnego. Oni mi to mówili, ja przekazywałem. Okazało się, że nie tylko jest 17 mld zł, są jeszcze dodatki. Więc jestem w tym temacie przegrany. Ale mówię: "Brawo, to mi się podoba. Przegrałem z honorem".

ZOBACZ WIDEO Kibic wspomina Pawła Adamowicza. "Przyjechał w trakcie meczu w szaliku i siedział z nami"

Na świeczniku jest pan od kilkudziesięciu lat. Krytykowali pana jako piłkarza, krytykowali jako polityka. Jak sobie z tym radzić?

Chodzi o charakter człowieka. Poprzez karierę sportową, dziennikarską, polityczną doszedłem do jednego wniosku - nieważne jak o tobie mówią, ważne że mówią. Czyli interesują się tobą. Grałem w ŁKS, byłem gwiazdą reprezentacji Polski. Jak wygraliśmy mecz, byłem wyróżniany. Jak przegraliśmy, choć nie byłem winny porażki, pisali, że mecz przegrał Tomaszewski.

Od 50 lat jestem osobą publiczną. Krytykowałem aktorów, polityków, którzy - chyba przez kokieterię - mówili, że popularność ich męczy. To mówiłem im: "Ku**a, to po jaką cholerę to robisz?". Jeszcze nigdy nikomu nie odmówiłem wywiadu. W Cetniewie dostałem gwiazdę. Po ceremonii podpisywałem zdjęcia, rozmawiałem z ludźmi cztery godziny. Dziennikarze stali, czekali, ale mówiłem: "Przepraszam, ale ci ludzie zrobili ze mnie takiego właśnie Jana Tomaszewskiego. Jestem im za to wdzięczny i jestem im to winien". Jeśli popularna osoba tego nie rozumie, to się do tego nie nadaje.
Dopóki ktoś mi nie ubliża, niech pisze, że się na czymś nie znam. Jego prawo.

Kiedyś pół Polski chciało pana powiesić.

Swego czasu byłem najpopularniejszym człowiekiem w Polsce. Pół Polski chciało mnie powiesić po moim debiucie w reprezentacji (1972 rok, porażka z RFN 1:3). Ale wtedy powiedziałem sobie: "Ja wam pokażę!". Wszyscy wygrywamy i wszyscy przegrywamy. Ze mnie zrobili kozła ofiarnego. Dwa lata byłem poza kadrą. A potem zostałem człowiekiem, który zatrzymał Anglię. A tak naprawdę Anglię zatrzymał pan Kazimierz Górski. Popełniłem wtedy tyle błędów... Ale miałem kolegów, którzy mnie ratowali.

Jerzy Owsiak popełnił błąd, rezygnując z WOŚP? Wie pan, dlaczego zdecydował się na ten krok?

Tak, bo to jest odpowiedzialny facet. Byłem kiedyś na Woodstocku, ktoś jechał na festiwal, wypadł z pociągu jadącego z Opola i zabił się. Nie zapomnę, jak wtedy z Jurkiem rozmawiałem. Miał wtedy nieprawdopodobne wyrzuty sumienia, że się do tego przyczynił. "Jurek, co ty gadasz?" - pytałem. On jest ojcem chrzestnym tych imprez odpowiedzialnym za wszystko. I się poczuwa. Teraz też poczuł się w obowiązku przez te zaniedbania w Gdańsku.

Ale przecież tłumaczył, że to przez ataki na niego.

Tu go akurat trochę nie rozumiem. Niepotrzebnie wtrącał te polityczne sprawy, ataki ze strony dziennikarki telewizji, tę nagonkę. Był rozgoryczony, ale to był wątek poboczny. Jestem przekonany, że miał wyrzuty sumienia, że stała się taka tragedia. A to nie jego wina.

Czyli co, przesadził z tą nagonką na siebie?

To zawsze mieści się w ramach jakiejś dyskusji. Umówmy się, naszym najwybitniejszym człowiekiem w historii jest papież. Też miał przeciwników. I tak jest na całym świecie. Jeszcze się taki nie narodził, który by wszystkim dogodził. Jurek nie może powiedzieć, że jakoś przejął się krytyką tych 10 osób. Jest uwielbiany za to, co robi. Nie, te ataki nie powinny na niego wpłynąć.

Stoi pan za nim murem?

Oczywiście. Uważam, że zrobił bardzo dużo dla zjednoczenia ludzi. Pokazał, że w dobrym celu można wiele zdziałać, jeśli ma się dobre intencje. Ja byłem w Kostrzynie, już nie pamiętam, na którym Woodstocku, to było jakieś 6-7 lat temu. To był panel dyskusyjny ze Zbyszkiem Hołdysem, Kamilem Durczokiem i nagrałem wtedy taką zajawkę, żeby zgłosić Jurka do Nagrody Nobla. Niestety, ówczesne władze nie chciały tego zrobić. A ja dalej uważam, że Jurek zasługuje na Nobla.

To jak można nie wspierać WOŚP?

Nie wiem, nie rozumiem. Ale u nas w Polsce dużo jest takiej czystej zawiści i zazdrości. Po meczu na Wembley byłem noszony na rękach. Dwa tygodnie później już pojawiały się pytania, ile na tym zarobiłem. A to było jakieś 8 tys. złotych, żonie kupiłem kożuch. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że szanujemy kogoś, bo ktoś czegoś dokonał. OK, podziwiamy jeden dzień, dwa, a potem drążymy. I ta zawiść i zazdrość powodują potem te komentarze, ten hejt. W Ameryce nie zapytasz miliardera, jakie ma wykształcenie. A u nas wykształcenie się liczy.

Nie przesadza pan? Na całym świecie są ludzie zawistni, nie tylko w Polsce.

Nie przesadzam. Jesteśmy w okresie transformacji, nie nauczyliśmy się jeszcze tej demokracji. Byłem w świecie, to wiem. Tam szanują ludzi, którzy coś osiągnęli. Nieważne czy są profesorami, czy generałami.

Rzeczywiście nagonka na Owsiaka była tak wielka, czy może jednak on to wszystko sobie wyolbrzymił?

Widzi pan, tutaj jest ten hejt. Pisałem kiedyś felietony dla portalu. I wtedy zastrzegłem jedną rzecz. Powiedziałem, że pod każdym moim felietonem będzie dopisek: "Można się ze mną nie zgadzać, można krytykować, ale nie wolno mnie obrażać. A jeśli ktoś chce to zrobić - w porządku. Poproszę wtedy o adres, żebym miał możliwość obrony i podania kogoś do sądu". Mój Boże, jaka wtedy była na mnie nagonka. Zadzwoniły redakcje, jak mogę sobie na to pozwalać. Że przecież nawet Kwaśniewski tak nie robi. Odpowiadałem pytaniem, co mnie obchodzi Kwaśniewski.

Namawiałby pan Owsiaka do powrotu?

Powinien wrócić. Przekazanie władzy powinno nastąpić drogą ewolucyjną. Nie wiem, czy Jurka zaatakowała jedna osoba, czy dwie. Ale na pewno broni go prawie cała Polska. Po takim apelu żony śp. prezydenta Adamowicza, ja bym wrócił. Dla dobra Polski, ta akcja jednoczy prawie wszystkich. Jurek, nie pękaj.

Owsiak jest naszym dobrem narodowym?

Porównam go do innej osoby - Lech Wałęsa. Coś zrobił, stworzył. Czy był tym agentem, czy nie był... w pewnym jednak momencie był twarzą Polski. I co by o nim nie mówić, to należy mu się wielki szacunek. Bo zdobył coś dla Polski, była Solidarność, porwał Polaków.

Ja swego czasu porównałem Jarosława Kaczyńskiego do pana Kazimierza Górskiego. Kazimierz Górski polskiej polityki.

A tu to pan przesadził.

A dlaczego? Mam do tego prawo. Byłem wychowankiem pana Kazimierza. Potem wszedłem w politykę. Odszedłem z klubu PiS, bo nie dopuszczono mnie do spotkania z premierem Kaczyńskim. Chciałem się spotkać z Kaczyńskim, bo miałem zastrzeżenia co do łódzkiego PiS. Dla mnie on był kolegą klubowym, ja nie byłem w partii. Nie doczekałem się.

Zaraz, zaraz, sam Kaczyński mówił, że to za proputinowskie wypowiedzi. Bo nie chciał pan, by po zestrzeleniu malezyjskiego samolotu zabierać Rosjanom mundial i ich bojkotować.

Nad zabraniem Rosji mundialu albo bojkotem trzeba było myśleć wtedy, gdy Rosja ten mundial dostawała. To tak, jak jestem teraz prokatarski. Krytykowałem, gdy Katar dostawał mistrzostwa, ale zabierać mu teraz? Ludzie, czy wy jesteście normalni? To jest już niemożliwe. I zrobią mundial w grudniu, popieprzona będzie cała europejska piłka.

Odszedłem z klubu PiS i po roku wstąpiłem do Platformy, bo chciałem poprzeć Ewę Kopacz. Gdyby był Donald Tusk, to bym nie wstąpił. Widziałem, jak Ewa pracuje, mieszkaliśmy naprzeciwko siebie w hotelu. Wywozili ją o 7 rano, wracała o 2 w nocy. Pracowała niemożliwie i zaczęła robić czystki w PO. Chciałem jej pomóc. I gdy zgłosiłem akces do klubu PO, Monika Olejnik zapytała, czy zmieniam teraz zdanie o panu Kaczyńskim. Zapytałem: "Czy pani żartuje? Dla mnie to jest Kazimierz Górski polskiej polityki". Fenomenalny człowiek, nie miałem do niego żadnych pretensji.
Olejnik zapytała, kim w takim razie jest Ewa Kopacz? Odpowiedziałem, że Adamem Nawałką, który pokonał Niemców.

Jeszcze jakieś ciekawe porównania pan ma?

Beata Szydło i Mateusz Morawiecki są jak Lewandowski. Mówiło się o tym, że słabo stoimy w agencjach ratingowych. A tu przyszła pani Beata Szydło i nagle stało się to, w co nie wierzyłem. Jest 500 +, są inne wyprawki, są pieniądze. Do głowy by mi nie przyszło, żeby ją zmieniać, Polacy zaczęli ją podziwiać. Okazało się, że została zamieniona przez Morawieckiego. Ta dwójka sprawiła, że wyszliśmy z marazmu, że pokazaliśmy że Polak potrafi. Morawiecki jest ceniony, liczą się z nim w Europie. Wcześniej byliśmy chłopcami do bicia. Lewandowski jest twarzą polskiego futbolu, ta dwójka pokazała, że Polacy swoje finanse mają. I wielki szacunek dla Kaczyńskiego za te zmiany. On jest Kazimierzem Górskim polskiej polityki.

Do czego pan zmierza? Że twardy polityk Jarosław Kaczyński, tak jak Owsiak czy Wałęsa, jest polskim dobrem narodowym?

Tak. To najwybitniejszy polityk, jakiego w ostatnich latach mieliśmy w Polsce.

Dlaczego?

Miał swoją wizję i do tej wizji przekonał wielu ludzi i to nie tylko w PiS. A ludzie są różni, w Watykanie też nie wszyscy są święci. Kaczyński dążył do celu i mi to zaimponowało. Nie zmieniał zdania. Jestem pod jego wrażeniem. W życiu, w sporcie, w polityce obowiązuje jedna zasada: każdy głupi potrafi wygrywać, ale sztuką jest z honorem przegrać. I ja przegrałem z PiS. Chciałem się spotkać, nie udało mi się, odszedłem. Ale u mnie nie jest tak, że od miłości do nienawiści. Z honorem przegrałem. Obserwowałem Kaczyńskiego, te jego przemówienia. Wszystko z pamięci, z głowy, o wszystkim wie i pamięta. I nie zmienia zdania tak jak polityk. Wszyscy twierdzą, że jest to przywódca, ale nie dyktator. Wie, czego chce. I takie jest moje zdanie. Tuska w PO bym nie przeżył, ale zobaczyłem, jak Ewa pracuje. Przekładając to na futbol: nieważne, w jakiej gram drużynie, ważne, żeby dla dobra polskiej piłki.

Który atak zabolał pana najbardziej? Premier Tusk, gdy odmówił pan kibicowania kadrze, robił z pana antyPolaka, był pan też współpracownikiem SB, zwolennikiem Putina...

Żaden atak nie zrobił na mnie wrażenia, bo ja mam swoje zdanie i się z nim zgadzam. Była sytuacja, że mnie oskarżono, bo powiedziałem, że nie mógłbym być z gejem w szatni. Boże, nagonka we wszystkich stacjach. Ludzie, poszaleliście? Ja to toleruję, ale nigdy tego nie zaakceptuję. Czy więc mogę mieć takie zdanie czy nie? Nigdy nie nacisnę przycisku za równością takich związków. Ja się na to nie zgadzam. Nie mówiłem, że "precz z nimi na księżyc". Po prostu, to jest moje zdanie.
A pan ma prawo powiedzieć, że byłem miernym bramkarzem.

Nie no, tak to chyba nikt w Polsce nie powie.

Ale mówili, że on się mądrzy, a dwa razy trafili w niego na Wembley. I niech mówią. Tusk zrobił ze mnie antyPolaka po deklaracjach o reprezentacji Smudy, a potem sam się ośmieszył tym szalikiem kadry Polski i okrzykami "Polska, Polska" na Radzie Ministrów. Czyli jako polityk i czynny piłkarz - za co akurat go szanuję, razem też graliśmy - kompletnie nie znał się na realiach. Zrobił taką propagandę sukcesu, że Gierek by mu gratulował. Ba, PiS swoją drogą mnie wtedy nawet za te słowa o kadrze na miesiąc zawiesił. A potem, po zaszczytnym 4. miejscu w najsłabszej grupie, nie wiedzieli, jak mnie przepraszać. Ależ miałem satysfakcję.

To jak Tusk harata w gałę?

Dobrze. Oczywiście nigdy nie był Lewandowskim, ale jednej rzeczy nie można mu odmówić: charakteru. Nie płakał, jak dostał po kościach. Kiedyś nawet wystąpiłem w obronie Donalda, gdy zarzucono mu to haratanie w gałę. Na wszystko jest czas, ale jak przez dwie godziny poharata, to ma przewietrzony mózg.

A po co pan poszedł do polityki?

Od początku kariery nie interesował mnie tylko sport. Jak byłem sportowcem, to w momencie, gdy wchodziłem na stadion, chciałem być najlepszy. Po wyjściu ze stadionu nie chciałem być traktowany jak małpa do towarzystwa, która tylko łapie piłki. Tylko jako partner. Interesowała mnie gospodarka, kultura, sprawy społeczne. Bo też mnie dotykały. Jak słyszę sportowców, którzy mówią, że ich polityka nie interesuje, to odpowiadam: Jak nie interesujesz się polityką, to polityka zainteresuje się tobą. Sportowcy muszą zdać sobie sprawę, że gdyby nie politycy, to sportu by nie było. Pieniądze na sport dają politycy i to wszystko jest powiązane.

I co, w politykę też pan poszedł z zamiarem bycia najlepszym?

Było kiedyś takie zdziwienie, że sportowiec idzie do polityki. A co, tramwajarze, elektrycy to mogą? Ludzie kochani, nie obrażając tramwajarzy, elektryków, a nawet prawników, my sportowcy mamy większe pojęcie o życiu i świecie. Bo w tym świecie bywaliśmy, widzieliśmy, jak jest, gdzie dobrze, gdzie źle. Mogliśmy się tą wiedzą dzielić. A jeśli chodzi o sport, to nie wiem, czy w Sejmie ktoś mi dorównywał znajomością sportu. Ja jestem praktykiem, nie znam tych spraw z komiksów ani opowiadań.

Ale zrobił pan zamieszanie przejściem z PiS do PO, nawet po przerwie. W tym podzielonym społeczeństwie to robiło wrażenie. Bo tak nas podzielili, że jesteś albo po jednej, albo po drugiej stronie. A jak zmienisz barwy, to jesteś zdrajcą i cię nienawidzą.

Działałem w sporcie, więc i tu byłem dobry. I szanowany przez obie strony. Więc nie odczuwałem tej nienawiści. W hotelu wieczorem siedziałem z jednymi i drugimi.

W takim razie, czy ten hejt, nienawiść są tylko na tym najwyższym poziomie, tam gdzie widzą to zwykli ludzie? A na niższych piętrach jest miło i przyjemnie?

Jest też na dołach. Bardzo podobała mi się niedawna reakcja pana premiera Kaczyńskiego na zachowanie posła Tarczyńskiego. Gdy na sali plenarnej Tarczyński zaczął kogoś obrażać, a Kaczyński przywołał go do porządku. Nie wolno tak robić. Nie wiem, oni - ci mniej ważni posłowie - może chcą się podlizać taką krytyką drugiej strony. A ja podkreślam: szanujmy się. Jak my nie będziemy szanować się nawzajem, to nikt nie będzie szanował nas.

Gdy byłem w PiS, a Tusk wyjechał do Brukseli, podobało mi się pożegnanie go przez Kaczyńskiego. Przyszedł, życzył mu wszystkiego najlepszego. O to chodzi.

E tam, cieszył się, że będzie miał go w Polsce z głowy.

O i to jest właśnie hejterski głos, który już doszukuje się drugiego dna, zamiast widzieć dobrą stronę. A on po prostu zachował się w porządku.

U nas jest tak, że mamy ważne wydarzenie, jak teraz śmierć prezydenta Adamowicza, jest kilka dni uniesienia, wspólnoty, a potem o wszystkim zapominamy i znowu idziemy na front wojenki. Wierzy pan, że to się kiedyś zmieni?

Mam nadzieję, że to złagodzenie kiedyś jednak nastąpi. Stała się rzecz straszna z prezydentem Gdańska, ale - jakby to powiedzieć - zasługą tej śmierci byłoby, gdybyśmy wszyscy trochę stonowali.

I o to pytam, czy to jest możliwe? Poprzednie lata pokazują, że nie.

Jest to możliwe. Niech pan weźmie przykład z Jana Tomaszewskiego. Był w PiS, poszedł do PO i nikt nie ma o to do niego pretensji. Wszystko jest możliwe. Niestety, niektórzy politycy uważają, że muszą mieć swoje 5 minut. Coś chlapnie jeden z drugim, a potem afera.

Pan swoje 5 minut w polityce, w tym pozaboiskowym życiu, wykorzystał?

My, Orły Górskiego, zdobyliśmy sobie miejsca w sercach kibiców. Dam panu jednak przykład mojego przyjaciela Grześka Laty. Swoją drogą, każdemu wyrwę oczy albo język, kto powie coś złego na niego jako zawodnika. Jednak Grzesiek opinię po prezesurze w PZPN ma niekoniecznie - delikatnie mówiąc - dobrą. Na własne życzenie. Dziś cieszę się sympatią ludzi. Miejsca w sercach kibiców nie można kupić za żadne pieniądze, ale nie można też liczyć na to, że to miejsce jest przydzielone dożywotnio.

Nigdy nie chciałem być dziennikarzem, ani politykiem w myśl tego kawału: "- Słyszałeś? Wczoraj ten polityk gadał w radiu. - Tak? A o czym mówił? - Nie wiem, tego nie powiedział".

Siedzę tu z panem. Nie ja do pana zadzwoniłem, pan do mnie. I proszę bardzo, jestem do dyspozycji. I staram się mówić to, co czuję. A nie to, co pan chciałby usłyszeć.

A co usłyszeliby od pana politycy po dramacie w Gdańsku?

Że to jest sprawa nas wszystkich, ale to głównie politycy mają grubo za uszami. Nie przekraczajcie tej cienkiej linii, a tych którzy ją przekraczają, trzeba eliminować z politycznego życia. Śmierć prezydenta Pawła Adamowicza jest okrucieństwem, tego broń Boże nie można wykorzystać do jakiejś politycznej sprawy. Nie wolno. Choć pewnie dowiem się zaraz, że zabójca w przedszkolu był w PiS, a dziadka miał w Wehrmachcie. A to niezrównoważony człowiek dokonał takiego czynu.

Niech politycy wezmą przykład z Orłów Górskiego. Przed nami byli świetni piłkarze, ale nie mieli wyników. Bo nie było takiego człowieka jak Kazimierz Górski - papieża polskiej piłki. Kiedyś było tak: jestem ze Śląska, to nie będę grał z warszawiakami albo poznaniakami. Nienawidziłem Kazimierza Deyny, ośmieszał mnie w każdym meczu, a nie byłem słabym bramkarzem. Na 10 strzałów zdobywał 11 goli. Na co dzień kopaliśmy się, biliśmy się, ale jak pan Kazimierz nas powoływał, to na czole mieliśmy tylko "Polska". I oni reprezentują Polskę. Nie Polskę inteligentną, wiejską. Polska jest jedna.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×