Gdy Wisła Kraków rozpaczliwie szuka inwestora, który uchroni ją przed upadkiem, a nie tylko przedłuży jej agonię, warto uświadomić sobie, że najbogatsi Polacy nie garną się do piłki. Z polskich krezusów w mecenat nad futbolem bawią się jedynie Jacek Rutkowski, do którego należy Lech Poznań i Janusz Filipiak - właściciel i prezes Cracovii. Tego pierwszego zabrakło w najnowszym notowaniu "Forbesa", a Filipiak, twórca Comarchu, czyli największej polskiej firmy informatycznej, został sklasyfikowany na 72. miejscu z majątkiem szacowanym na 614 mln zł.
Pieniądze na rodzimy futbol łoży również Michał Dziuda (71. miejsce, majątek: 619 mln zł). W latach 2011-2017 jego Murapol, jeden z największych deweloperów w kraju, był sponsorem Podbeskidzia Bielsko-Biała, potem przez rok posiadał 79 proc. akcji Widzewa Łódź, a od czerwca jest sponsorem głównym II-ligowego klubu. Z kolei należąca do rodziny Juroszków (9. miejsce, majątek: 3,07 mld zł) firma bukmacherska STS jest sponsorem reprezentacji Polski i kilku klubów Lotto Ekstraklasy: Jagiellonii Białystok, Lecha Poznań, Pogoni Szczecin, Korony Kielce, Cracovii i Górnika Zabrze. Juroszkowie nie mają jednak ambicji posiadania jednego klubu.
Na tym koniec. Na liście 100 najbogatszych Polaków znajdziemy nazwiska tych, którzy jeszcze niedawno z dużym rozmachem inwestowali w kluby piłkarskie, ale zabawa w futbol im zbrzydła. Zostali zniechęceni przez kibiców, szeroko rozumiane środowisko albo brak sukcesów, który niósł za sobą gniew zawiedzionych fanów; aferę korupcyjną; nieporozumienia z władzami miast, w których inwestowali albo przez kryzys finansowy, który odbił się na kondycji ich firm.
Małżeństwo z rozsądku
Imię i nazwisko: Zygmunt Solorz-Żak
Miejsce na liście "Forbesa": 3.
Szacowany majątek: 10,2 mld zł
Najbogatszy spośród byłych mecenasów polskiej piłki. W latach 2009-2013 był współwłaścicielem Śląska Wrocław i w tym czasie WKS napisał najpiękniejszą kartę w historii. W trzech sezonach z rzędu (2011-2013) zespół stawał na ligowym podium, a w 2012 roku zdobył drugie w historii mistrzostwo Polski. Twórca Polsatu nie zrobił jednak ze Śląska El Dorado, choć ze wszystkich inwestujących w futbol Polaków miał na to największe środki.
ZOBACZ WIDEO Sebastian Mila o odejściu Piszczka: "Mam nadzieję, że uda się go zastąpić"
Nie zrobił, bo nie był zakochany ani w piłce, ani tym bardziej w Śląsku, o czym najdobitniej świadczy fakt, że pierwszy raz na meczu swojej drużyny pojawił się dwa lata po jej przejęciu. W kwietniu 2009 roku dał się namówić na zawarcie małżeństwa z rozsądku: kupując udziały, porozumiał się z miastem, że na działce obok powstającego na Euro 2012 stadionu wybuduje za 150 mln zł centrum handlowo-usługowe. To z działalności sąsiadującej ze stadionem galerii miały pochodzić środki na finansowanie klubu.
Solorz-Żak nie miał zamiaru bawić się w filantropię, ale w sezonach 2010/2011 i 2011/2012 dzięki jego środkom Śląsk został solidnie wzmocniony, co przełożyło się na wynik sportowy. W międzyczasie skomplikowała się jednak sprawa finansowania budowy galerii, bo Solorz-Żak miał problem z kredytowaniem inwestycji. Gdy we wrześniu 2011 roku Stadion Wrocław został otwarty, obok niego zamiast lśniącej galerii wszystkich straszyła dziura w ziemi.
I straszy do dziś. Trzy miesiące później okazało się, że kredytu nie będzie i galeria nie powstanie. Tym samym przestał istnieć powód, dla którego Solorz-Żak postanowił zainwestować w klub. Małżeństwo z rozsądku skończyło się bolesnym rozwodem. Jeden z najbogatszych Polaków przykręcił kurek z pieniędzmi, Śląsk przestał być wypłacalny, a w końcu władze klubu złożyły wniosek o upadłość. Miliarder przystawił władzom Wrocławia lufę do skroni, ale osiągnął cel. W listopadzie 2013 roku miasto odkupiło jego udziały, a do tego zobowiązało się zwrócić mu ok. 18 mln zł.
Sieroty po Cupiale
Imię i nazwisko: Bogusław Cupiał
Miejsce na liście "Forbesa": 12.
Szacowany majątek: 2,42 mld zł
Solorz-Żak powtarzał, że klub piłkarski, jak każde inne przedsiębiorstwo, musi sam generować środki na działalność. Bogusław Cupiał by się z nim nie zgodził. Od dziecka kibicował Białej Gwieździe, a gdy w 1997 roku został jej właścicielem - najpierw wraz ze Zbigniewem Urbanem i Stanisławem Ziętkiem, których udziały w Tele-Fonice potem wykupił - robił wszystko, by wprowadzić klub na salony. Przez dwie dekady wpompował w Wisłę ponad 220 mln zł, nie licząc na to, że kiedykolwiek je odzyska. Rządy kablowego magnata to złota era w dziejach klubu z Reymonta 22. Na przełomie wieków Wisła nie miała sobie równych w kraju: w latach 1998-2011 wygrała ligę osiem razy (!), a do tego pięciokrotnie stawała na niższych stopniach podium i tylko raz wypadła ze strefy medalowej (2007).
Mistrzostwa Polski nudziły Cupiała - jego obsesją był awans do Ligi Mistrzów. Biała Gwiazda nie przebiła się jednak do elity przy żadnej z siedmiu prób. Ostatni, nieudany skok na Champions League (2011), przed którym przy Reymonta 22 obowiązywało hasło "Liga Mistrzów albo smierć", sprawił, że klub znalazł się w finansowych tarapatach. Wisła nigdy nie była samodzielna - kolejni prezesi wiedzieli, że prędzej czy później Cupiał zasypie dziurę w budżecie, ale tym razem Bogdan, jak zwracają się do niego najbliżsi, miał związane ręce i nie mógł w nieskończoność dosypywać do klubowego skarbca. Pech Wisły polegał bowiem na tym, że w tym samym czasie Tele-Fonika zaczęła mieć problem z obsługą wartych 2,1 mld zł zobowiązań. W 2011 roku, w roku ostatniego skoku na Ligę Mistrzów, samym bankom koncern oddał 130–150 mln zł rat, a drugie tyle kosztowała go obsługa finansowania. Mimo to Cupiał nie chciał pozbywać się ulubionej zabawki, ale gdy do muru przyparli go kredytodawcy, w pośpiechu pozbył się jej, by ratować Tele-Fonikę.
"Pozbył się" to idealne określenie, bo w lipcu 2016 oddał swoje dziecko mającemu wątpliwą reputację Jakubowi Meresińskiemu. Nie było to podrzucenie do okna życia, a raczej porzucenie go na pastwę losu. To jeden z powodów, dla których Wisła kilka tygodni Wisła znalazła się na skraju przepaści.
Copacabana w Szczecinie
Imię i nazwisko: Antoni Ptak
Miejsce na liście "Forbesa": 16.
Szacowany majątek: 1,8 mld zł
Choć Cupiał porzucił Wisłę niemal z dnia na dzień, nie zabezpieczając jej przyszłości, przy Reymonta 22 nikt nie powie na niego złego słowa. Antoni Ptak może pomarzyć o takim statusie. Wszędzie, gdzie się pojawił, był najpierw zbawcą, by z biegiem czasu stać się persona non grata.
[nextpage]W 1994 roku zainwestował w Łódzki Klub Sportowy, a już cztery lata później cieszył się z mistrzostwa Polski. O Champions League jednak nie marzył. Z czasem rozsprzedał drużynę, która ostatecznie spadła z ekstraklasy (2000). Wtedy, znienawidzony już przez kibiców, wycofał się z klubu.
- Zdobyłem z ŁKS-me mistrzostwo Polski, odnotowałem wiele innych sukcesów i nie pozwolę, by mnie ktoś obrażał niewybrednymi okrzykami. Niczym sobie nie zasłużyłem na takie traktowanie. Dlatego postanowiłem zrezygnować ze sponsorowania łódzkiego zespołu - stwierdził.
Potem był sponsorem Lechii Gdańsk i właścicielem Piotrcovii Piotrków Trybunalski, którą w 2003 roku przeniósł do Szczecina i połączył z Pogonią, która wystartowała w II lidze na licencji Piotrcovii. "Ptakovia”, jak nazywano stworzony przez miliardera twór, awansowała do ekstraklasy i spokojnie utrzymała się w lidze. Ptak nie zainwestował jednak w Szczecinie bezinteresownie - liczył na to miasto wydzierżawi mu sąsiadującą ze stadionem działkę, na której chciał wybudować centrum handlowe.
Kiedy nie mógł porozumieć się z magistratem, zaczął ograniczać swoje wsparcie, by w końcu całkiem się wycofać. W międzyczasie zrobił z Pogoni pośmiewisko, instalując w niej kolonię Brazylijczyków, którzy na co dzień byli skoszarowani w jego ośrodku w Gutowie pod Łodzią. Eksperyment "Copacabana w Szczecinie" nie wypalił - Pogoń z hukiem zagłuszonym przez śmiech środowiska spadła z ekstraklasy.
- Nie ma pomocy miasta - nie ma piłki. Od miasta nic nie dostałem, choć wiele mi obiecywało. A ja dałem Szczecinowi piłkarską ekstraklasę. Podarowałem miejsce w lidze, drużynę i pieniądze, które w nią wkładałem – mówił w 2006 roku. W 2007 roku ostatecznie wycofał się z futbolu, a jego Pogoń przestała istnieć.
Strzał w "okienko"
Imię i nazwisko: Leszek Gierszewski
Miejsce na liście "Forbesa": 44.
Szacowany majątek: 940 mln zł
Przez ponad 15 lat Drutex (wiodący producent okien) był dobrodziejem Bytovii Bytów. Dzięki wsparciu firmy Leszka Gierszewskiego klub awansował z V ligi na zaplecze ekstraklasy, ale dobicie do drugiego frontu było wszystkim, na co było stać zespół z niewielkiego Bytowa.
W lipcu minionego roku Drutex wycofał się ze sponsorowania I-ligowego klubu, na który tylko w 2017 roku przeznaczył 5,4 mln zł. Gierszewski, podobnie jak wcześniej Solorz-Żak czy Ptak, też nie mógł porozumieć się z samorządem. Drutex oczekiwał, że miasto bardziej zaangażuje się w poprawę infrastruktury, ale w końcu stracił cierpliwość. Niewykluczone, że firma Gierszewskiego wróci do futbolu, ale nie polskiego.
Może pójść śladem swojego konkurenta z branży - podkrakowskiego Oknoplastu. Adam i Mikołaj Plackowie (90. miejsce, majątek: 526 mln zł) poza skromnym sponsoringiem Puszczy Niepołomice, nie byli zainteresowali inwestycją w rodzimą piłkę. W 2012 roku zostali natomiast jednym z głównych sponsorów Interu Mediolan, łożąc na włoski klub kilka milionów euro rocznie.
Klub Kokosa
Imię i nazwisko: Józef Wojciechowski
Miejsce na liście "Forbesa": 48.
Szacowany majątek: 852 mln zł
Właściciel J.W. Construction to niewątpliwie jedna z barwniejszych, choć nieco przaśnych, postaci, które przewinęły się przez polski futbol. Wiosną 2006 roku przejął spadającą z ekstraklasy Polonię Warszawa, a by do niej wrócić, obrał drogę na skróty i latem 2008 roku za 20 mln zł odkupił od Zbigniewa Drzymały Groclin Dyskobolię Grodzisk Wielkopolski i doprowadził do fuzji klubów. Polonia dała szyld, a Groclin trzon zespołu, trenera i przede wszystkim miejsce w najwyższej lidze.
Myślał, że w futbolu osiągnie sukces, jaki stał się jego udziałem w branży budowlanej. Skoro J.W. Construction budowało szybciej i więcej od konkurencji, to i jego pracownicy z Polonii też muszą być lepsi od rywali. Przez sześć lat zainwestował w klub ponad 100 mln zł, nie szczędząc grosza dla piłkarzy, trenerów, agentów i innych klubów. To poloniści swego czasu zarabiali najlepiej w lidze, a na pozyskanie Artura Sobiecha z Ruchu Chorzów Wojciechowski wyłożył 1 mln euro - przez osiem lat (2010-2018) był to transferowy rekord ligi.
Futbol zranił jego ambicję. Nie odniósł z Polonią żadnego sukcesu. Tylko raz, w pierwszym sezonie po fuzji, Czarne Koszule awansowały do europejskich pucharów. Z każdym rokiem jego działania były coraz bardziej karykaturalne. W sześć sezonów dokonał aż 17 zmian na ławce trenerskiej! Pomiatał nie tylko szkoleniowcami, ale też piłkarzami. Chcąc wymóc na Danielu Kokosińskim rozwiązanie kontraktu, odsunął go od drużyny. Piłkarz nie ugiął się jednak pod mobbingiem, choć przez kilkanaście miesięcy jego aktywność ograniczała się do indywidualnych treningów. Wojciechowski nie wstydził się metod nacisku, a wręcz przeciwnie - "Klub Kokosa" był dla niego powodem do dumy. Później w podobny sposób Wojciechowski potraktował m.in. Euzebiusza Smolarka - 47-krotnego reprezentanta Polski.
[nextpage]Stworzył przy Konwiktorskiej 6 prawdziwy dwór. Jego doradcami byli m.in. Michał Listkiewicz, Włodzimierz Lubański, Henryk Apostel czy Marek Citko, ale też Józef Oleksy, który z futbolem nie miał nic wspólnego. Lubańskiego, jedną z największych legend polskiej piłki, potraktował jak podrzędnego brygadzistę, zwalniając go po trzech miesiącach.
W końcu zmęczył się Polonią, a kibice Czarnych Koszul też mieli dość niestabilnego prezesa, który wystawia ich klub na pośmiewisko i dawali upust swojej frustracji na trybunach. "Śpiewają miasta, śpiewają wioski, największa k*** to Wojciechowski" - niosło się przy Konwiktorskiej 6. W lipcu 2012 roku, po kolejnym niepowodzeniu, Wojciechowski pozbył się Polonii, sprzedając ją Ireneuszowi Królowi, a rok później klub zniknął z piłkarskiej mapy Polski.
O swoją porażkę w futbolu obwiniał wszystkich: dziennikarzy ("Jak będę chciał, to więcej pieniędzy na ten klub nie dam. O to Wam chodzi?! Cały czas mnie zniechęcacie do inwestowania"), leniwych polskich piłkarzy ("Oni za każde kolejne spotkanie dostawali rosnące premie. To są ogromne pieniądze, a mimo to nie przekonały zawodników do lepszej pracy. Ja tego nie rozumiem") i PZPN. Sobie miał do zarzucenia tylko niewłaściwy dobór współpracowników.
- Zawiodłem się na ludziach, którzy są w tej piłce, pewnego rodzaju hienach. Takiego typu elementu, jaki funkcjonuje w futbolu, nie spotka się w biznesie. Są to ludzie bez skrupułów, bez zasad moralnych. Jak znajdą okazję, to okradną cię bez zmrużenia oka - przyznał w rozmowie z "Faktem" tuż po sprzedaniu Polonii.
Ofiara korupcji
Imię i nazwisko: Krzysztof Klicki
Miejsce na liście "Forbesa": 52.
Szacowany majątek: 820 mln zł
Wojciechowski padł ofiarą własnego ego, a Krzysztofa Klickiego zniechęciła do piłki korupcja. W 2002 roku założyciel Kolportera przejął tonącą w długach III-ligową Koronę Kielce. Mógł zainwestować w każdy klub ekstraklasy, ale po pierwsze, jest kielczaninem i przemówił przez niego lokalny patriotyzm, a po drugie, chciał udowodnić, że w futbolu, tak jak w biznesie, też można zbudować coś niemal od podstaw. Udało mu się częściowo, bo trzy lata później złocisto-krwiści pierwszy raz w historii awansowali do ekstraklasy, a po kolejnym roku Korona przeniosła się na nowy stadion. W tamtym czasie był to najnowocześniejszy obiekt piłkarski w Polsce, którego kieleckiemu klubowi zazdrościł cały kraj. Stadion powstał, bo Klicki potrafił znaleźć wspólny język z samorządowcami.
Korona wyglądała wtedy jak wzór do naśladowania dla innych klubów, ale sielankę brutalnie przerwało śledztwo dotyczące afery korupcyjnej w polskim futbolu. Pod koniec marca 2008 roku CBA zatrzymało Dariusza Wdowczyka i Andrzeja Woźniaka, którzy prowadzili zespół w latach 2002-2004. Okazało się, że w sezonie 2003/2004 szkoleniowcy ustawili bądź usiłowali ustawić wyniki 28 z 30 spotkań. Obaj przyznali się do winy.
A Klicki błyskawicznie, bo już 2 kwietnia, ogłosił wycofanie się z finansowania Korony. - Byłem oszukiwany. Zawiodłem się, jest to moja największa życiowa porażka. Nie mogę pozwolić, żeby w przyszłości marka Kolporter była szargana. Nie mam pewności, że za kilka miesięcy znów nie będę targany w mediach za jakieś kombinacje ligowe lub ustawianie wyników w zakładach piłkarskich - tłumaczył.
Zainwestował w Koronę ponad 40 mln zł, a warte kilkadziesiąt milionów złotych akcje klubu sprzedał miastu za symboliczną złotówkę. W 2014 roku znów pomógł Koronie, kiedy jego Kolporter kupił prawa do nazwy stadionu, ale jego zaangażowanie ograniczyło się do trwającego cztery lata sponsoringu.
Życzenie śmierci
Imię i nazwisko: Mariusz Walter
Miejsce na liście "Forbesa": 98.
Szacowany majątek: 495 mln zł
Grupa ITI została większościowym udziałowcem Legii w 2004 roku, a już dwa lata później przy Łazienkowskiej 3 cieszono się z odzyskania mistrzostwa Polski, przerywając trwające trzy sezony panowanie Wisły Kraków. Mariusz Walter i Jan Wejchert nie chcieli jednak stawać z Cupiałem do wyścigu zbrojeń. Zamiast prężyć muskuły w stronę Krakowa, Walter wolał zrobić porządek na trybunach i wypowiedział wojnę chuliganom, rozpoczynając kilkuletni konflikt, nad którym nikt już nie mógł zapanować. Kibice bojkotowali mecze, a jeśli już pojawiali się na trybunach, to po to, by obrażać właścicieli. Z demonstracją wybrali się nawet do siedziby ITI.
- Chcecie mnie wywieźć na swoich taczkach z mojego własnego domu? To my dajemy pieniądze i mamy prawo prowadzić taką politykę, jaką uznajemy za słuszną - mówił wtedy Walter. W innych wywiadach mówił, że na trybunach rządzi mafia, a członkowie zarządu klubu dostali ochronę. W odpowiedzi chuligani zdemolowali stadion w Wilnie i doprowadzili do przerwania spotkania z Vetrą, przez co Legia została wyrzucona z europejskich pucharów.
Konflikt przekroczył jakiekolwiek granice w 2009 roku, gdy przed meczem spiker Legii poprosił o minutę ciszy ku pamięci Wejcherta, zmarłego współwłaściciela Legii i wieloletniego przyjaciela Waltera. Gniazdowy Legii, osławiony Piotr Staruchowicz, zaintonował wtedy: "Jeszcze jeden! Jeszcze jeden!". Przekaz nie był trudny do zinterpretowania.
Walter nie ugiął się jednak pod presją "Żylety”" a życzenie śmierci go nie odstraszyło, lecz co najwyżej ostudziło jego zapał - do Legii zniechęciły go kolejne sportowe porażki. Gdy w sezonie 2011/2012 na ostatniej prostej Wojskowi stracili szansę na mistrzostwo Polski, zrezygnował z kierowania radą nadzorczą i usunął się w cień. Wtedy do głosu doszła Aldona Wejchert. To właśnie za sprawą wdowy po wspólniku Waltera w grudniu 2012 roku prezesem Legii został Bogusław Leśnodorski.
Nowy prezes miał ugasić konflikt z kibicami i przygotować spółkę do sprzedaży. Rok później sam z Dariuszem Mioduskim odkupił klub od ITI. Tym samym z polskiego futbolu odszedł nie tylko Walter, ale też wspomniana Aldona Wejchert, której majątek szacowany jest na 763 mln zł, co daje jej 55. miejsce w rankingu "Forbesa". Koncern wpompował w Legię przeszło 200 mln zł, a ze sprzedaży odzyskał 60 mln zł.
Zlicytowany
Dziś Sylwestra Cacka, twórcy Dominet Banku i właściciela sieci restauracji Spinhx, nie ma wśród 100 najbogatszych Polaków wg "Forbesa", ale gdy w 2015 roku wychodził z Widzewa Łódź, był sklasyfikowany na 86. miejscu z majątkiem szacowanym na 330 mln zł. Aż jedną piątą tej sumy zainwestował w klub, ale zamiast wprowadzić go do Ligi Mistrzów, co hucznie zapowiadał, doprowadził go do upadku.
Gdy w 2007 roku przejął klub z rąk Zbigniewa Bońka i Wojciecha Szymańskiego, był witany jak zbawca. Dzięki jego pieniądzom długo przy al. Piłsudskiego żyto ponad stan. Wysokie, nieproporcjonalne do umiejętności zarobki ściągały do Łodzi wielu zagranicznych piłkarzy i ich chciwych agentów. Miał zbudować "Wielki Widzew", ale z jego planów nic nie wyszło. Największym sukcesem za jego rządów był awans do ekstraklasy po karnej degradacji za korupcję (2006) i zajęcie 9. miejsca w najwyższej lidze (2011).
Po pięciu latach Widzew miał na siebie zarabiać, tymczasem pod wodzą Cacka długi klubu przekroczyły 20 mln zł. W grudniu 2013 roku zawarto z wierzycielami postępowanie układowe, a pół roku później Widzew spadł z ekstraklasy. Chwilę wcześniej doszło do absurdalnej sytuacji: komornik zlicytował należący do milionera zegarek na poczet spłaty zadłużenia klubu wobec piłkarza Dudu Paraiby. Jakby tego było mało, wylicytował go skonfliktowany z Cackiem łódzki biznesmen i kibic Widzewa - Grzegorz Waranecki.
Widzew leciał na łeb na szyję. 21 maja 2015 roku, po przypieczętowaniu spadku do II ligi, Cacek zrezygnował z funkcji prezesa klubu i sprzedał akcje Waraneckiemu. Spółki nie udało się jednak uratować. RTS Widzew Łódź przestał istnieć, a jego miejsce zajął nowy twór, który wystartował w IV lidze.
Upadek Cesarza
Przez blisko dwadzieścia lat Ryszard Krauze był największym mecenasem sportu w Polsce. Sponsorował turniej tenisowy Idea/Orange Prokom Open, pomagał siostrom Radwańskim na początkowym etapie ich karier i wspierał też finansowo Jerzego Janowicza. Na początku wieku dzięki jego pieniądzom koszykarską ligę zdominował Prokom Trefl Sopot (dziś Arka Gdynia).
W 2000 roku jego Prokom Investments został głównym udziałowcem nowo powołanej SSA Arka Gdynia. W piłce Krauze nie odniósł takich sukcesów jak w koszykówce. Owszem, przeprowadził klub z III ligi do ekstraklasy (2005), ale potem (2007) Arka została zdegradowana z najwyższej ligi za korupcję w drodze do elity. Mimo to pozostał w klubie, nie zmniejszając swojego zaangażowania i już po roku Arka z powrotem zameldowała się w ekstraklasie.
Mógł sobie na to pozwolić, bo jego majątek był wówczas wyceniany na 4,5 mld zł, co dawało mu piąte miejsce na liście najbogatszych Polaków. Wtedy "Cesarz" był na szczycie, ale hossa się skończyła. Ze względu na niekorzystną dla niego zmianę na scenie politycznej w kraju zdecydował się na sprzedaż Prokomu, a wcześniej zdecydował się na zupełnie nietrafioną inwestycję w wydobycie ropy w Kazachstanie. To sprawiło, że jego majątek zaczął topnieć w zatrważającym tempie. Kolejne spółki Krauzego ograniczały zaangażowanie w klub, a w 2013 roku były miliarder oficjalnie wycofał się z Arki, choć 75 proc. udziałów w klubie posiadał jeszcze do 2017 roku, kiedy odkupiła od niego rodzina Midaków
Skok na ropę doprowadził Krauzego do ruiny, a symbolem jego upadku była licytacja jego willi w Konstancinie, do której doszło w 2015 roku.
Wielka piłka na prowincji
Gdy w 1993 roku Zbigniew Drzymała zainwestował w podupadającą Dyskobolię Grodzisk Wielkopolski, był to mariaż piątoligowego klubu z małomiasteczkowym biznesmenem, który produkował tapicerkę do dużych fiatów i maluchów. Inter Groclin Auto rósł jednak w siłę, a wraz z nim rozwijała się też Dyskobolia.
W 1997 roku zameldowała się w ekstraklasie, a na początku XX wieku klub z liczącego kilkanaście tysięcy mieszkańców Grodziska Wielkopolskiego wyrósł na czołową siłę ligi. Dwukrotnie sięgnął po wicemistrzostwo Polski, a w europejskich pucharach grał jak równy z równym z Herthą Berlin czy Manchesterem City.
W 2008 roku Drzymała uznał jednak, że formuła się wyczerpała i nie zrobi w Grodzisku Wielkopolskim wielkiej piłki. Chciał przenieść klub do Wrocławia, łącząc go ze Śląskiem, ale zniechęcili go do tego kibice. - Po prostu mnie nie chcieli, zdawałem sobie z tego sprawę. Na meczu z Lechią Gdańsk pokazali swoją siłę urządzając bitwę z policją i niszcząc część sektora. Widocznie takim zachowaniem chcieli mi pokazać, ile oni mogą i jaką mają destrukcyjną siłę - mówił.
Potem zwrócił się do Szczecina, ale II-ligowa wówczas Pogoń była zainteresowana jedynie sponsoringiem, a nie wystartowaniem w elicie na licencji Groclinu. Ostatecznie sprzedał klub Józefowi Wojciechowskiemu, który połączył klub ze swoją Polonią. Z wpompowanych w klub 150 mln zł odzyskał 20.
POtem możecie stawiać wymagania Tak długo jak jesteście stadem baranów nic z tego nie będzie.