Krzysztof Piątek. Ucieczka na szczyt. Odwiedziliśmy rodzinną miejscowość gwiazdy

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Marco Luzzani / Na zdjęciu: Krzysztof Piątek
Getty Images / Marco Luzzani / Na zdjęciu: Krzysztof Piątek
zdjęcie autora artykułu

- Nic nie będzie z chłopaka, jak zostanie w Niemczy - usłyszał ojciec Krzysztofa Piątka. Dziś "Pod Łabędziem" musi stawiać piwo. Cieszy się, że nie własnemu synowi.

W tym artykule dowiesz się o:

W kawiarni "Pod Łabędziem" jest większy ruch niż w głównym punkcie Niemczy, na Rynku. Nie szkodzi, że to poniedziałek i samo południe. Przy okrągłym niewielkim stoliku trzech mężczyzn delektuje się smakiem piwa. Jeden, gdy u kolegów w kuflach widać już dno, podchodzi do baru. Zamawia: - Będą trzy - mówi, prostując w ręku dziesięciozłotowy banknot. - Złotówka reszty - wydaje pieniądze pani Ewa. To starsza kobieta prowadząca rodzinny interes. Zza lady wyciąga litr schłodzonej wódki "Krupnik". - Proszę sobie nalać - wręcza butelkę.

Bardzo dawno temu 24-letni obecnie Krzysztof Piątek przed tym właśnie barem kopał piłkę z kolegami. Czasem odwiedzał panią Ewę. Miejscowi nie zmienili zwyczajów, tak jak i Piątek po wyjeździe z rodzinnego miasteczka. Oni jednak piją piwo w tej samej kawiarni, a Krzysiek zamienił ulicę na stadion Milanu i jest najdroższym polskim piłkarzem w historii.

Niemcza leży 50 kilometrów na południe od Wrocławia. W regionie to miejscowość owiana złą sławą, nazywana "ciemną stroną powiatu". Tamtejsi porównują ją z Pragą - dzielnicą Warszawy. To okolica, w której sporo "trudnej" młodzieży, alkoholu i używek. W Niemczy skupiskiem takiego towarzystwa jest Rynek. W teorii powinno być to miejsce reprezentatywne, zdecydowanie nie spełnia jednak założeń wizytówki miasta. Choć ma ogromny potencjał. Dookoła niewysokie kamieniczki, kilka ławek, ładna kostka brukowa, piękny ratusz i kościół przypominający zamek. Tamtejszy rynek mógłby się równać z warszawskim czy wrocławskim, ale jest zniszczony. Wygląda jakby od lat nikt tam nie mieszkał.

ZOBACZ WIDEO Krzysztof Piątek w AC Milan! Z boiska w Niemczy na San Siro!

Obdrapane budynki, z których odchodzi farba, albo i jej wcale nie ma. Pomazane sprejem mury, kilka wulgarnych napisów, znak Polski Walczącej, a tuż obok narysowany męski narząd płciowy. Dookoła nic się nie dzieje. Na ulicach praktycznie brak ludzi, te same twarze mija się po kilka razy już po kilkunastu minutach pobytu. Po ubiorze widać, że w mieście panuje moda sprzed dziesięciu lat, wtedy najnowsza, dziś prowincjonalna. To często ludzie smutni, zamyśleni, zatroskani. Zimowa pora i plucha jeszcze bardziej dopełniają wrażenie przygnębienia. Wystarczy podejść pod sklep spożywczy "Malaga". Tam scena jak z serialu "Ranczo": dyżur z piwem w ręku. Nie kryją się. - Lubimy chlapnąć - słyszymy.

Rynek w Niemczy
Rynek w Niemczy

Wzdłuż pierzei Rynku sporo nieczynnych lokali. Księgarnia zamknięta - do sprzedania, nie prosperowała. W Niemczy funkcjonują małe interesy, zaspokajające najbardziej podstawowe potrzeby: salon fryzjerski "Monika", właśnie sklep "Malaga". W pasażu naćkane też kilka innych punktów: piekarnia, doradztwo finansowe, zakład pogrzebowy, pasmanteria. Wszystko na odcinku kilku metrów. Dwóch chłopaków mija sklep z RTV, nie mają więcej niż 10 lat. Jeden trzyma telefon komórkowy, w coś gra. - Ja pie...e - krzyczy do ekranu, bo coś w grze nie wyszło.

Pawła Sibika pytamy, czy to rzeczywisty obraz miasta, czy może pechowo trafiliśmy. - Ubolewam nad tym, co stało się z tym miejscem. Nic się nie dzieje, nie ma co robić. Dlatego dobrze, że mi i Krzyśkowi udało się stąd szybko wyrwać - opowiada pochodzący z Niemczy były piłkarz, który z reprezentacją Polski pojechał na mistrzostwa świata w 2002 roku do Korei i Japonii. Po godzinie 15 na Rynku robi się większy ruch. Na mieście więcej miejscowych pijaczków.

Buntował się. Ale imponował 

Tu wychował się Krzysztof Piątek, kilka kroków od Rynku. Upadek komunizmu dał Polakom nadzieję, ale dla wielu miejscowych oznaczał dramat. W Niemczy w ciągu kilku chwili zaroiło się od bezrobotnych. Po 89 r. upadły zakłady pracy, które zatrudniały po kilka tysięcy ludzi - jak na przykład szwalnia. Dlatego do dziś trudno tam o choćby nieźle prosperujący biznes. Piątka uratowało, że zaczął z miasta wyjeżdżać. Miał wtedy 11 lat. Najpierw grał w miejscowej Niemczance, później w Lechii Dzierżoniów. Tam też chodził do gimnazjum, do szkoły mistrzostwa sportowego.

- Jeżeli chodzi o oceny, powiem tak: Krzysiek bardzo kochał piłkę - uśmiecha się Elwira Chamczyńska, dyrektor szkoły sportowej w Dzierżoniowie. - W pierwszej klasie nie miał najlepszego zachowania - opowiada kartkując archiwalny dziennik.

Do Dzierżoniowa dojeżdżał z Niemczy autobusem. To około 15 kilometrów, samochodem 20 minut, autobusem mniej więcej dwa razy dłużej. Wąską, krętą drogą, w której sporo dziur, a dookoła głównie pola. W szkole był w grupie piłkarskiej, ćwiczył też piłkę ręczną, unihokeja, lekkoatletykę i aerobik. Rano trening, później lekcje w szkole i kolejne zajęcia na boisku w Lechii. Tygodniowo w szkole miał dziewięć godzin ćwiczeń sportowych plus godzinę basenu. Czasu na głupoty po prostu brakowało. Dzień zaczynał o 6 rano, kończył późnym wieczorem.

- Szukał swojego miejsca, pomysłu na siebie. Znalazł. To była piłka - opowiada trener Piątka, Rafał Markowski. Nauczyciel wf-u przyznaje, że na początku trudno mu było trafić do chłopców z klasy sportowej. - Buntowali się, że muszą wykonywać jakieś ćwiczenia. Byli oburzeni, że nie rzucam im piłki i nie pozwalam robić tego, na co mają ochotę, ale z biegiem czasu nauczyli się systematycznej pracy - wspomina. Piątek lubił dogryzać kolegom. - Jak mu się coś nie podobało, to się denerwował, głośno komentował - mówi nauczyciel.

Dyrektor szkoły w Dzierżoniowie Elwira Chamczyńska i trener Rafał Markowski
Dyrektor szkoły w Dzierżoniowie Elwira Chamczyńska i trener Rafał Markowski

Ale na dywanik pani dyrektor nie trafił. Co więcej - imponował jej. - Lubię uczniów, którzy mają pazur, którzy nie pozwalają się życiu zjeść. Bo życie jest drapieżne - mówi z przekonaniem.

Ojciec musi stawiać 

W księdze uczniów Piątek miał numer 2483. Oceny w dzienniku: złe, wiele niezaliczonych sprawdzianów. Chamczyńska: - Nie był orłem w nauce, olimpiad naukowych nie wygrywał, skupił się na realizacji marzenia: graniu w piłkę - mówi dyrektorka. - Czasem i z lekcji uciekał, ale przetrwał trudny okres - dodaje Markowski.

Jego sukces ma przede wszystkim jednego ojca: tatę piłkarza. Pan Władysław był kiedyś zawodnikiem Lechii Dzierżoniów. Jeżeli chodzi o sport, to człowiek orkiestra. Pracował jako ratownik na basenie, dalej zresztą pływa, gra w tenisa i biega, a niedawno skończył 70 lat. Nigdy nie bał się ciężkiej pracy. W młodości wyjeżdżał do Grecji i Norwegii pracować głównie na budowie. To stanowczy i konkretny facet. Dziś ma wielu "przyjaciół". Bo syn, bo Milan, gole, reprezentacja.

- Jak Krzysio gra, to u nas w barze są tłumy. Akurat leciał jakiś mecz i wszedł na chwilę pan Władek. Zaczęło się klepanie po plecach. "Napij się, jest za co" - zachęcali koledzy. Ale jak pan Władek czegoś nie chce, to nie ma dyskusji. Postawił kolejkę wszystkim i wyszedł. To człowiek z zasadami, charakterem - podkreśla pani Ewa z kawiarni "Pod Łabędziem".

Ojciec uczył obecnego gwiazdora ligi włoskiej priorytetów od małego. - Zaczął opuszczać treningi w Lechii, towarzystwo zrobiło się ważniejsze, to interweniował tata i Krzysiowi dostało się po głowie. Czasem Krzysiek nie chciał iść na boisko, a tata kazał. To była kluczowa osoba w rozwoju - opowiada Andrzej Bolisęga, trener z Lechii.

- Ojciec pokazał Krzyśkowi świat przez pryzmat piłki, był jego mentorem. W innym przypadku Krzysiek mógłby nie grać zawodowo - dodaje pani dyrektor.

Bolisęga wypatrzył Piątka na jednym z meczów testowych. Powiedział ojcu: "Nic z niego nie będzie, jak zostanie w Niemczy". - Jak się wejdzie w towarzystwo Rynku, to się nie wychodzi. To młodzież, która szybko ginie w używkach - opowiada. Piątek miał świadomość, co mu groziło. Opowiadał nam o tym w październiku po świetnym starcie sezonu, gdy odwiedziliśmy go w Genui. - Nie wiem, co mogłoby się ze mną stać, gdybym nie uciekł od tego wszystkiego - wyznał.

Ojciec hartował piłkarza Milanu, a mama trzymała na ziemi. - Charakter mam po tacie. Też lubię ciężko pracować, zmęczyć się. Pamiętam słowa mamy, żebym bez względu na to, co osiągnę, ile zarobię, został tym samym człowiekiem - opowiadał nam reprezentant Polski.

Rodzice onieśmieleni 

Mówi się, że 35 milionów euro, jakie zapłacił za niego Milan, pokryłyby wszystkie wydatki Niemczy przez następne 60 lat. Rodzina Piątków nadal mieszka w tym samym miejscu. Mama jest mocno onieśmielona osiągnięciami syna. Skromnie ubrana, na pewno nie obnosi się z sukcesami syna. Trzyma się na uboczu, towarzystwo dziennikarzy ją peszy. Powtarza tylko: "To zasługi Krzyśka, co ja będę mówić".

Ojciec też żyje swoim życiem. Gdy pojawiliśmy się w Niemczy, był kilka kilometrów dalej u kolegi. Pomagał mu w wykończeniu mieszkania, układali razem kafelki w kuchni. Pytany o sukcesy syna odpowiada tylko: - Cieszę się.

A Piątek nie zapowiadał się na piłkarza, byli lepsi. Na przykład Piotr Pietkiewicz, jeden z większych talentów w regionie. Piątek w wieku szkolnym był raczej rzetelnym graczem, dobrze grał głową, używał prostego zwodu: zejścia do prawej strony boiska i strzału. Ale jednego mu nie brakowało: uporu. Tym wygrał.

- Nie miał cudownej techniki, ale nie zniechęcał się. Są tacy, którzy w wieku 12 lat umieją wszystko, a w wieku 14. rezygnują - twierdzi Markowski. Po latach trener widzi u piłkarza podobne zachowania do tych z czasów szkolnych. Oglądał ostatni mecz Milanu z Romą w Serie A (1:1), w którym Piątek strzelił gola. - Patrzyłem na niego, jak stał w tunelu. Myślałem, że coś zmienił w zachowaniu, ale nie. Ta sama zadziorność w oczach, skupienie i determinacje. Byłem w szoku, jak zaczął gestykulować i mieć pretensje, bo któryś kolega mu nie podał. A ile on w Milanie jest, dwa tygodnie? Pewność siebie ta sama. Jak na tej sali, na treningu - opowiada Markowski.

Sala gimnastyczna w szkole w Dzierżoniowie, w której ćwiczył Krzysztof Piątek
Sala gimnastyczna w szkole w Dzierżoniowie, w której ćwiczył Krzysztof Piątek

Uwierzyli w "Dzień Piątka"

Dzieci ze starszych klas pytają nauczyciela o Piątka. Na fali sukcesów piłkarza trwają próby reaktywacji miejscowego klubu, Niemczanki, dziś drużyny z B-Klasy. Piątek dostał też pierwszą nagrodę. Na corocznej gali sportowej "Kaziki" organizowanej przez Lechię został wyróżniony "Kazikiem Specjalnym" za osiągnięcia w sporcie.

Nie tylko Piątek jest namacalnym dowodem. Na mieszkańcach Niemczy wrażenie robią też dziennikarze, którzy często przyjeżdżają w tamte strony. Z największych mediów w Polsce i z Włoch. Przedstawiciele dziennika "La Gazzetta dello Sport" dokładnie zwiedzili tamte okolice. Zachwycili się piłkarzem do tego stopnia, że uwierzyli w żart o "dniu Piątka". Widząc w kalendarzu nazwę dnia tygodnia przyjęli za pewnik, że to uhonorowanie świetnej formy napastnika.

To też przede wszystkim impuls, że można wyrwać się do lepszego świata i osiągnąć sukces. To ważne, bo młodzi wyjeżdżają. Ale odbicia piłki w okolicach rynku słychać coraz częściej.

* Krzysztof Piątek trafił do Włoch latem 2018 roku z Cracovii. W pierwszej rundzie strzelił aż 13 goli dla Genoi w rozgrywkach Serie A i zimą za 35 milionów euro kupił go Milan. Napastnik grał wcześniej w polskich klubach: Zagłębiu Lubin i Cracovii. W ekstraklasie zdobył 39 bramek w 105 występach. Jesienią zagrał dwa razy w reprezentacji Polski, w debiucie z Portugalią strzelił gola. Początek w nowym klubie ma imponujący. Dla Milanu zdobył już trzy gole: w meczach z Napoli i Romą.

Źródło artykułu: