"Koszmar, nieprawdopodobne eliminacje, niewybaczalny wynik, kataklizm" - francuskie media prześcigają się w coraz mocniejszych określeniach klęski Paris Saint-Germain. Mistrz Francji skompromitował się na Parc des Princes i pozwolił rywalom dokonać kolejnej remontady. Manchester United po nerwowej końcówce wygrał 3:1 i dzięki temu awansował do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Od trzech sezonów to pułap nieosiągalny dla paryżan.
Niebawem Francuzi zaczną szukać analogii do sytuacji, w jakiej był w latach 2005-2010 Real Madryt. W tym czasie Los Blancos za każdym razem odpadali w 1/8 finału. Podobnie jak w Madrycie, w Paryżu: poległ już Unai Emery, teraz klęskę poniósł Thomas Tuchel.
Znowu napisali historię
Nie bez przypadku przywoływano przed rewanżem klęskę paryżan sprzed dwóch lat. Wtedy na tym samym etapie wygrali w pierwszym meczu 4:0 u siebie z Barceloną, żeby w drugim przegrać 1:6 i odpaść. - Wiemy, że Manchester United jest zdolny do strzelenia gola w dowolnym momencie. Jeśli to oni zdobędą pierwszą bramkę, będziemy musieli zareagować - mówił przed meczem Thomas Tuchel, jakby wyczuwał zbliżającą się kolejną katastrofę.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Bez dopingu na meczu Wisły Kraków. "Cała liga powinna mówić o problemie"
Czytaj też: Thomas Tuchel skomentował klęskę drużyny
Przed porażką na Camp Nou w 2017 roku nie było w historii Ligi Mistrzów drużyny, która odpadłaby po zwycięstwie 4:0 w pierwszym spotkaniu. Z kolei przed rewanżem na Parc des Princes nie było jeszcze zespołu, który przegrałby dwumecz po wygranej 2:0 na wyjeździe. Paryżanie pokazują, że niemożliwe nie istnieje i czekają na kolejny rekord nie do pobicia.
Tuchel obawiał się w środę jednej rzeczy: że Manchester United pierwszy wyjdzie na prowadzenie. I koszmar Niemca się spełnił. Rywale zdobyli bramkę w minutę i 51 sekund. Romelu Lukaku wykorzystał koszmarny błąd Timo Kehrera. Belg przejął piłkę i przechytrzył Gianluigiego Buffona. To najszybciej strzelony gol przez MU w LM od marca 2010 roku. Wtedy Wayne Rooney ukąsił Bayern Monachium po 63 sekundach.
- Widzieliśmy, co we wtorek stało się z Realem Madryt, kiedy poległ z Ajaksem Amsterdam i odpadł. Szkoda, bo dużo pracowaliśmy, a nic nie działało. Przepraszam fanów - dyplomatycznie tłumaczył się Thiago Silva. Innym bardziej rozplątało języki. - Myślę, że to czas zamilknąć. W Brazylii mamy takie powiedzenie, że są momenty, w których lepiej nic nie mówić i zjeść własne gó**o - dodał Marquinhos.
Szybko znaleźli winnego
O awansie Czerwonych Diabłów przesądził gol Marcusa Rashforda z rzutu karnego w doliczonym czasie gry. Sędzia Damira Skomina ukarał paryżan za zagranie ręką Presnela Kimpembe w polu karnym. Dało to pretekst paryżanom, poczuli się pokrzywdzeni i od razu zapomnieli o swoim koszmarnym występie. W trakcie całego spotkania, mistrz Francji przez ponad 70 procent czasu gry był przy piłce. Ale to Czerwone Diabły były efektywniejsze i strzeliły trzy gole, ostatniego z rzutu karnego.
- Łatwo podjąć taką decyzję przeciwko PSG - przyznał na temat decyzji Skominy w końcówce prezes klubu, Nasser Al-Khelaifi. Katarczyk jest szczególnie zawiedziony. Od 2011 roku wydał na same transfery grubo ponad miliard euro. Szczególnie aktywne było lato 2017 roku. Wtedy za rekordowe kwoty ściągnięto Kyliana Mbappe i Neymara.
Zobacz również: Michał Kołodziejczyk: Dajcie więcej pieniędzy (felieton)
Pierwszy w środę był jednym z najgorszych na boisku. Dziennik L'Equipe wystawił 20-latkowi notę "3". Gorsi byli tylko Buffon i Kehrer (obaj dostali "2").
Wielki nieobecny
Neymara próżno było szukać na boisku. Realizator dbał jednak o to, by widzowie nie zapomnieli o największej gwieździe PSG. Brazylijczyk z trybun oglądał katastrofę dokonującą się na murawie. I podobnie jak Al-Khelaifi, miał pretensje do arbitra.
- To hańba - grzmiał kontuzjowany zawodnik. - Przy VAR działały cztery osoby, które nic nie wiedzą o piłce nożnej. Nie było żadnego karnego. Jak można odgwizdać taką rękę, kiedy tak naprawdę został uderzony w plecy - napisał na Instagramie. Sęk w tym, że Brazylijczyk nie dostrzegł, że po chwili jego kolega został trafiony w rękę.
W kluczowym momencie paryżanie znowu musieli sobie radzić bez kontuzjowanej gwiazdy. Rok temu Neymar nie pomógł kolegom, kiedy w rewanżu 1/8 finału próbowali odrobić straty w rywalizacji z Realem Madryt. Zawodnik doznał kontuzji kostki. Pod jego nieobecność PSG zdążyło odpaść z Ligi Mistrzów. Tymczasem rehabilitował się w Brazylii i to aktywnie. Zdążył świętować urodziny siostry, które przypadają 11 marca i w międzyczasie złapano go w nocnym klubie
Historia zatoczyła koło. Brazylijczyka tym razem nie było już w pierwszej odsłonie rywalizacji z Manchesterem United. 27-latek znowu złamał kość śródstopia. Ponownie leczył się w ojczyźnie i korzysta z życia. W sieci krążą już jego zdjęcia z karnawału w Rio, a na dniach odbędą się urodziny siostry.
"Większość z nich prawdopodobnie nie ma pojęcia, czym jest futbol"
"Ogromne inwestycje poprzedniego lata nie przyniosły efektu" - L'Equipe powoli traci cierpliwość. W mediach ruszyła lawina pytań. O to, ile wart jest cały projekt Al-Khelaifiego, przyszłość Neymara, losy Tuchela i klubowe finanse. W klubie liczyli na to, że dzięki sukcesom w Europie uda im się wyrównać bilans i uniknąć kontrowersji związanych z Finansowym Fair Play.
PSG robi świetne kampanie marketingowe, sukcesem okazało się nawiązanie współpracy z marką Air Jordan i gigantyczne sprzedaże ubrań z herbem paryżan. - Chcemy uczynić PSG jedną z największych marek sportowych na świecie - zapowiadał Al-Khelaifi. Po części się udaje. Coraz więcej sław i celebrytów ubiera klubowe koszulki i bluzy. - Większość z nich prawdopodobnie nie ma pojęcia, czym jest futbol - przypuszcza Sam Cunningham, brytyjski dziennikarz.