[tag=28895]
Ricardo Sa Pinto[/tag] pracuje w Legii od sierpnia. To wystarczająco dużo czasu, żeby móc od niego wymagać. Tym bardziej że w klubie pozwolono mu na niemal wszystko. W pionie sportowym jest bogiem. Wyrzuca z drużyny kogo chce, sprowadza tych, których chce. Kazał zatrudnić portugalski sztab, a do Warszawy ściągnął czterech piłkarzy. Samych Portugalczyków. Bo to miała być gwarancja jakości. A dziś jedyną gwarancją, jaką Sa Pinto daje Legii, jest gwarancja kuriozalnych wypowiedzi pomeczowych. Facet gada tak, jakby żył w jakiejś mydlanej bańce, w której spadł z kosmosu.
Jeśli się z Legią przegrywa trzy spośród pięciu ostatnich meczów i odpada w ćwierćfinale Pucharu Polski z drużyną pierwszoligową (fakt, że wyróżniającą, ale jednak grającą o ligę niżej), to wypadałoby zacząć od przeprosin, posypania głowy popiołem, a nie od bredni. Takich, że Raków nie zasługiwał na to, aby zdobyć bramkę w dogrywce, albo że "kilku młodych piłkarzy Rakowa ma potencjał, żeby występować w Ekstraklasie, ale istnieje prawdopodobieństwo, że kilku z nich przepadnie, gdy spotkają się z presją".
Czy to naprawdę jest największy problem trenera Legii w kilka minut po tym, jak odpadł z rozgrywek o Puchar Polski? Albo takie zdanko pana Sa Pinto z konferencji: "W mojej opinii piłkarze Rakowa nie zrobili wystarczająco dużo, aby dzisiaj wygrać z Legią". I to jest - naprawdę! - wypowiedź już pomeczowa, gdy wynik 2:1 dla zespołu z Częstochowy poszedł już w świat! Niewystarczająco dużo, żeby wygrać, zrobili piłkarze wybrani na to spotkanie przez Sa Pinto! Ci z Rakowa, to zrobili wystarczająco, bo wygrali! Czy trener Legii ma kłopoty z logicznym myśleniem? Może trzeba wołać lekarza?
Twitter nie miał litości dla Legii
ZOBACZ WIDEO Skandaliczny transparent na stadionie Lechii. "Jest delegat PZPN, jest obserwator. Nikt nie zareagował!"
Zresztą to nie pierwszy raz, gdy ma się wrażenie, że Sa Pinto omawia jakiś inny mecz, niż ten, który właśnie się odbył. Gdy dziennikarze po spotkaniu w Częstochowie powiedzieli Portugalczykowi, że Legia oddała mniej strzałów od rywali (także mniej strzałów celnych), to Sa Pinto wypalił niezrażony, że nie widział jeszcze statystyk, ale gdyby Legia wykorzystała swoje okazje, mecz wyglądałby inaczej.
No tak, każdy mecz Legii wyglądałby inaczej, gdyby wykorzystywała okazje. Prawdopodobnie zwyciężyłaby nie tylko z Rakowem, ale w ogóle wygrałaby Puchar Polski, a później zawojowałaby pół Europy w rozgrywkach pucharowych... Nie wiem, czy takie wypowiedzi to zwykły cynizm trenera, czy jaskrawy przejaw oderwania od rzeczywistości. W sumie to bez różnicy, bo niepokojące jest zarówno jedno, jak i drugie.
Ale tak naprawdę jeszcze gorsze od tego, co Sa Pinto mówi i jak układa sobie stosunki z otoczeniem, jest to, w co zbudowany przez niego zespół gra. Po ponad pół roku pracy przy Łazienkowskiej Portugalczykowi udało się przede wszystkim stworzyć chaos i nieprzewidywalność własnej drużyny. Nikt nie wie, łącznie z trenerem, jak ona zagra w najbliższym meczu.
Zespół nie ma żadnego przewidywalnego stylu, praktycznie w każdym meczu ma kłopoty ze zdominowaniem rywali. Nigdy nie wiadomo, czy najlepszy napastnik drużyny Carlitos zagra od początku czy nie zagra. A jeśli nie zagra, to dlaczego? Z powodu focha trenera, czy w wyniku jakiejś głębszej myśli taktycznej, której pozytywów - jeśli ona w ogóle istnieje - trudno się dopatrzeć.
W meczu z Legią zachwycili całą Polskę!
Legia jest nie tylko bez stylu, ale nawet zwykłej powtarzalności na boisku, po której widać by było wytrenowane schematy. Jedyną konsekwencją jest… niekonsekwencja. Trener miesza w składzie jak kucharka w kotle, tylko ona to robi z sensem. Sa Pinto raz widzi podstawowego napastnika w Carlitosie, raz w Kulenoviciu, raz w Kucharczyku, którego cały okres przygotowawczy przyuczał do roli… prawego obrońcy. Konsekwencje tych rotacji są takie, że żaden z nich nie gra na miarę własnych możliwości.
Zresztą, co tu dużo gadać. Sa Pinto zbudował w Legii bardzo drogi chaos. Odpadł z Rakowem, drużyną ambitną, ale złożoną z zawodników, na których przy Łazienkowskiej nie chciano by nawet spojrzeć. Portugalczyk dziś nie ma żadnego usprawiedliwienia. Nie przeszkadza mu ten - jak sam go określił - "dzieciak" Mączyński, bramek nie puszcza mu Malarz, a na ławce albo na trybunach nie psuje mu dobrej roboty Radović. Podobnie jak ci, których już nie ma w drużynie, bo byli za słabi na tę portugalską armadę: Pazdan, Jose Kante, Philipps, Pasquato. Ich wszystkich już nie ma, ale wyników też nie ma. Nie będzie też kolejnego Pucharu Polski.
Sa Pinto może uratować jedynie mistrzostwo Polski, ale tu kibice Legii muszą chyba liczyć bardziej na słabość rywali, niż na siłę zespołu ze stolicy. Legia, przy takiej przewadze budżetowej, powinna nie tylko wygrać tę Ekstraklasę w cuglach, ale jeszcze pokazać na boisku styl, który ściąga ludzi na trybuny. Bo w futbolu nie chodzi tylko o same punkty. Piłka nożna to rozrywka, ma cieszyć. I Legia ma piłkarski potencjał, żeby grać w ten sposób. Ale tak nie gra. Powinna zdominować ligę i przebijać się do Europy. Tymczasem nie ma podstaw, żeby myśleć, że w ogóle zmierza w tym kierunku.
Bez stylu, bez dynamiki, bez świeżości, bez wyraźnego planu taktycznego. Bez stabilizacji w składzie. Futbol Legii polega jedynie na pojedynczych zrywach poszczególnych piłkarzy. Na razie Portugalczyk marnuje potencjał tej drużyny. Nie oczekuję po nim wiele, ale może od czegoś by zaczął? Na początek wystarczy jak zacznie mówić z sensem.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl