Kiedy latem trafiał do Lubina, to nie wiedział, czy przyjdzie mu grać w ekstraklasie czy I lidze. Wobec karnej degradacji Micanski musiał rywalizować na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Ale nie narzekał. Pytany, czy będzie królem strzelców, odpowiadał zawsze tak samo: - Jeśli mi tylko zdrowie dopisze, będę miał zaufanie trenera, to na pewno tak!
W Lubinie rzeczywiście mu zaufano od pierwszego meczu, a ten na dzień dobry zrewanżował się dwoma golami strzelonymi Widzewowi Łódź. Wprawdzie ze Stalą Stalowa Wola w kolejnym spotkaniu nie trafił do siatki rywala, to w kolejnych siedmiu meczach już tak.
Micanski gole strzelał jak na zawołanie. Do końca roku miał ich w sumie 16 - licząc tylko rozgrywki I ligi. Podczas przygotowań do rundy wiosennej zmagał się z kontuzją i nie mógł grać na 100 procent swoich możliwości. Zdążył zaliczyć jedynie tydzień przygotowań do rundy rewanżowej.
Odbiło się to na formie, ale ta wróciła wraz z przyjściem do klubu Oresta Lenczyka. W debiucie tego trenera strzelił swoje dwie pierwsze bramki w 2009 roku. Później dołożył kolejne siedem i został królem strzelców. W całym sezonie wykonał tylko trzy rzuty karne, a drugi w tej klasyfikacji Marcin Robak miał do dyspozycji sześć "jedenastek".
W Lubinie wszyscy liczą, że Micanski także w ekstraklasie będzie skuteczny. Nikt wprawdzie nie wymaga, aby powtórzył wyczyn z I ligi, ale po cichu liczą, że 15 goli w ekstraklasie jest w stanie strzelić.