Mistrz Polski, płacący swoim piłkarzom blisko milion euro rocznie, doznał klęski przeciwko drużynie, której dwa miesiące temu jeszcze nie było. To nie koszmar, to rzeczywistość kibiców Legii Warszawa.
Niedzielne 0:4 z Wisłą Kraków to kompromitacja nie tylko piłkarzy, ale też Dariusza Mioduskiego. To właściciel i prezes klubu wybrał i dał pełnię władzy Ricardo Sa Pinto którego zadanie zbudowania drużyny przerosło. Jego dni na Łazienkowskiej są już policzone. I to teraz najlepsza wiadomość dla kibiców Legii.
Mam wielki szacunek dla piłkarskiej kariery Portugalczyka, jednak ta trenerska jest pełna porażek, mniejszych lub większych. Legia jest jego dziewiątym klubem, w każdym z wcześniejszych nie pracował dłużej niż rok. Średnia? 6 miesięcy. Największy sukces? Puchar Belgii ze Standardem Liege.
ZOBACZ WIDEO Serie A: piękny gol Milika! Napoli rozbiło Romę [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
To wszystko można sprawdzić w przeciągu kilku minut w internecie. Kilkanaście minut wystarczy, by dowiedzieć się, że w każdym z ośmiu klubów, w których pracował w roli trenera, wywoływał skandale i awantury, toczył wojny z dziennikarzami, różne opinie mieli o nim jego piłkarze. Zawsze było coś nie tak.
Czytaj także: Juras domaga się zwolnienia Sa Pinto
Jak więc ocenić research Mioduskiego i jego pomocników, jeśli myśląc o długofalowym projekcie, zatrudnili właśnie Sa Pinto? Portugalczyk robi w Warszawie dokładnie to co wcześniej. Jest tutaj siedem miesięcy i zdążył w tym czasie: wejść w otwarty konflikt z mediami, dwoma ekstraklasowymi trenerami, przeprowadzić publiczną kłótnię z wyrzuconym piłkarzem, a kolejnego upokorzyć i przesunąć do rezerw. Do mediów przedostają się kulisy tego, jak wygląda zachowanie trenera w klubie, co można zawrzeć w dwóch słowach: buta i arogancja.
Jego wypowiedzi po przegranych meczach (wiosną już cztery) wprost kompromitują klub i wystawiają na pośmiewisko. Sa Pinto nie szanuje wartości, opowiada bzdury o nierównych murawach, niezasłużonych porażkach, atakuje sędziów. To czerpanie z Jose Mourinho, ale tylko z jego najgorszych cech, bo nie wierzę, że Portugalczyk wierzy w swoje słowa.
Zwolennicy Sa Pinto, których nie brakowało, przekonywali, że jego wielką siłą jest charyzma i charakter. Tego jednak nie zdobywa się krzykiem, awanturnictwem i rygorem. To albo się ma, albo się nie ma. Sa Pinto tego nie ma i w swoich próbach jest po prostu nieudolny.
Jak przytomnie zauważył niedawno Jakub Rzeźniczak, Stanisław Czerczesow nie mówił wiele, pewnie z 1/100 tego co Portugalczyk. Posłuch w szatni miał jednak ogromny i piłkarze poszliby za nim w ogień. Nie potrzebował do tego zakazów, nakazów czy sztucznego regulaminu dot. odebranych połączeń telefonicznych.
Najważniejsze jednak że prowadzona przez Sa Pinto Legia gra wiosną wprost beznadziejnie i trenera nie bronią wyniki. Najlepszy mecz rozegrała w Płocku przeciwko Wiśle (1:0), co jak pokazały kolejne wyniki Nafciarzy, nie było żadnym miernikiem wartości.
Później było już tylko gorzej, odpadła z Pucharu Polski, a w niedzielę oglądaliśmy prawdziwą degrengoladę. To nie była drużyna, tylko zlepek kopaczy nie mających żadnego pomysłu na grę. Każdy z nich grał po swojemu, nie widać spójnej myśli. Zdeklasowali ich m.in. Sławomir Peszko czy Krzysztof Drzazga, czyli człowiek od atmosfery i drugi, który jeszcze kilka miesięcy temu był anonimem dla kibiców Lotto Ekstraklasy.
Różnica była taka, że oni tworzyli zespół. Coś, czego w Warszawie nie ma i nie będzie w tym składzie personalnym. To koniec Sa Pinto i koniec tej drużyny.
Z Łazienkowskiej dochodzą głosy, że zachowań Portugalczyka i jego kompromitujących klub wypowiedzi ma dość ma nawet ten, który go zatrudniał, a zwolnienie jest kwestią dni. Być może utrata mistrzostwa Polski na rzecz Lechii Gdańsk spowoduje, że w klubie dojdzie do poważniejszych zmian, nie tylko na ławce trenerskiej, ale przede wszystkim w całym pionie sportowym.
Sama zmiana szkoleniowca nie wystarczy, chyba że Legia chce podążać drogą Lecha Poznań.