"Wunderkind", czyli "Cudowne dziecko". Tak o Youssoufa Moukoko, 14-letnim piłkarzu Borussii Dortmund, piszą niemieckie media. Urodzony w Kamerunie napastnik przerasta rówieśników o dwie klasy. Dlatego już od ubiegłego sezonu występuje w drużynie do lat 17. W sezonie 2017/18 strzelił 40 goli, walnie przyczyniając się do zdobycia przez BVB tytułu. To on rozstrzygnął o losach finału z Bayernem Monachium, trafiając w końcówce na 3:2.
W tym sezonie Youssoufa nadal bryluje. Strzelił 36 goli w 21 meczach (a łącznie w B-Junioren Bundeslidze legitymuje się dorobkiem 76 goli w 49 spotkaniach). Fenomen. Zjawisko. Największy talent niemieckiej piłki. Media prześcigają się w pochwałach dla nastolatka, a największe kluby - m.in. FC Barcelona i Paris St. Germain - już dawno mają to nazwisko w notesie.
Liga Mistrzów z Borussią i Złota Piłka
Moukoko nie rozegrał jeszcze meczu w dorosłym futbolu, a już jest milionerem. Kilka dni temu podpisał lukratywną umowę z firmą Nike. Według informacji "Bilda" za sam podpis otrzymał milion euro. Jeśli spełni inne warunki (m.in. debiut w pierwszej drużynie Borussii, debiut w Bundeslidze - ten ostatni może zanotować najwcześniej 20 listopada 2020 r., gdy ukończy 16 lat), łącznie może dostać nawet 10 razy tyle.
ZOBACZ WIDEO Serie A: Piękny gol Milika! Napoli pokonało Chievo 3:1 [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
- Moim celem jest gra w pierwszej drużynie w Dortmundzie, zwycięstwo z Borussią w Lidze Mistrzów i zdobycie Złotej Piłki - powiedział Moukoko w jednym z wywiadów. Ambitnie jak na 14-latka. - To całkiem normalny chłopak, który chodzi do szkoły - mówił o nim Lars Ricken, były piłkarz BVB, koordynator ds. młodzieży, uprzedzając pytania o to, czy nastolatkowi grozi "sodówka".
Każdy w Borussii życzy mu jak najlepiej, reprezentacji Niemiec (na razie Youssoufa gra w kadrze U16) także z pewnością przydałby się kiedyś bramkostrzelny napastnik. Jednak dziś trudno stwierdzić, czy w przyszłości będzie to gwiazda światowej piłki, czy też kolejny niespełniony talent. Przynajmniej o kilku "cudownych dzieciach" futbolu kibice słyszeli. Dziś nawet nie wiedzą, co się z nimi dzieje.
Zobacz także: Burza wokół cudownego dziecka Borussii Dortmund. "Jego wiek mógł zostać oszacowany"
Milionowy kontrakt Moukoko z Nike przywołuje skojarzenia z Freddym Adu (rocznik 1989). Amerykański koncern w 2003 r. wziął pod swoje skrzydła piłkarza, który przez fachowców nazywany był "nowym Pele". Adu podpisał umowę opiewającą - wg amerykańskich mediów - na milion dolarów.
Gdy mówili "To szybko przeleci", nie wierzył
Adu - podobnie jak Moukoku - ma afrykańskie korzenie. Jego rodzice pochodzą z Ghany. Robił świetne wrażenie: szybki, silny, dobrze dryblujący. Początkowo wszystko szło znakomicie. Mając 14 lat, podpisał zawodowy kontrakt z klubem ligi MLS D.C. United. Niespełna dwa miesiące przed 15. urodzinami zadebiutował w rozgrywkach. A mając 16 lat i 234 dni, stał się najmłodszym w historii reprezentantem Stanów Zjednoczonych.
W lipcu 2007 r. został sprzedany za 2 mln dolarów do Benfiki Lizbona. Wydawało się, że 18-latek ma przed sobą świetlaną przyszłość, ale w Europie praktycznie nie zaistniał. Portugalski klub zaczął go wypożyczać: do AS Monaco, Belenenses, Arisu Saloniki, Rizesporu. Później Adu wrócił do USA, grał w Philadelphia Union, by znów rozpocząć "pielgrzymkę" po klubach. Bahia w Brazylii, Jagodina w Serbii, KuPS w Finlandii.
Dziesięć lat po podpisaniu kontraktu z Benficą, na przełomie lipca i sierpnia 2017 r., piłkarz, który miał zostać następcą Pelego, był przymierzany do... Sandecji Nowy Sącz. Sprawa zamieniła się w farsę. Amerykanina nie chciał ówczesny trener drużyny Radosław Mroczkowski. - Dziś jest bardziej celebrytą niż piłkarzem. Nie było tematu jego transferu do Sandecji nawet przez chwilę - mówił Mroczkowski w rozmowie z WP SportoweFakty.
"Na przestrzeni lat zostałem wykorzystany przez zbyt wielu ludzi, którym zależało tylko na promocji i reklamie. Więcej na to nie pozwolę. Podjąłem w przeszłości wiele złych decyzji. To niezaprzeczalne, ale wyciągnąłem z tych błędów naukę i nie zamierzam ich powtarzać" - napisał Adu na Twitterze po nieudanej próbie podjęcia pracy w Polsce.
Zobacz także: Koniec farsy! Freddy Adu nie zagra w Sandecji Nowy Sącz
Później nie wyszło mu także w trzecioligowym klubie szwedzkim, w 2018 r. zahaczył się w Las Vegas Lights FC (drugi poziom rozgrywek w USA), ale po zakończeniu sezonu kontrakt nie został przedłużony. Obecnie ma 29 lat, pozostaje bez klubu. Nie wiadomo, czy w ogóle chce jeszcze grać w piłkę. Słuch o nim praktycznie zaginął.
W rozmowie z "Washington Post" z 2018 r. przyznał, że popełnił niewybaczalny błąd, gdy jako nastolatek podpisywał umowę z D.C. United. - Nie mogę uwierzyć, jak to wszystko przeleciało. Tak szybko... Teraz rozumiem, co mieli na myśli ludzie, gdy mówili mi po podpisaniu kontraktu: "Doceń to. Kariera przeleci tak szybko". Dziwiłem się, miałem tyle czasu przed sobą. A potem mrugniesz okiem, obudzisz się i myślisz sobie: "To rzeczywiście minęło tak szybko" - wspominał.
Arteta nie mógł się nadziwić
Nigeryjczyk Haruna Babangida (rocznik 1982) także pewnie zastanawia się, dlaczego nie wyszło. Jako trzynastolatek trafił do szkółki Ajaksu Amsterdam. W 1997 r. był już w Barcelonie. "Kieszonkowy" (mierzył 166 cm) skrzydłowy został zauważony przez Louisa van Gaala. 21 lipca 1998 r. - nie mając jeszcze ukończonych 16 lat - zadebiutował w pierwszym zespole. Dostał szansę w towarzyskim spotkaniu z holenderskim AGOVV Apeldoorn.
Ciężko mu było przebić się do drużyny, w której grali wówczas m.in. Rivaldo, Luis Figo, Pep Guardiola czy Luis Enrique. Babangida trafił do drugiego zespołu. W katalońskim klubie zauważyli jednak w pewnym momencie, że nigeryjski skrzydłowy nie rozwija się tak jak oczekiwali. Do tego miał sprawiać problemy dyscyplinarne. Barca dwukrotnie go wypożyczała (Terrasa, Cadiz), a w 2004 r. definitywnie pożegnała. Odszedł za darmo do Metalurga Donieck.
To, jaki zjazd zaliczył Babangida (brat Tijaniego, piłkarza Ajaksu Amsterdam w latach 1996-2003), chyba najlepiej opisał Mikel Arteta. Hiszpan grał z Nigeryjczykiem w juniorskim zespole Dumy Katalonii (później zaś Arteta występował m.in. Glasgow Rangers, Evertonie i Arsenalu). W 2018 r. tak wspominał Harunę w rozmowie z "The Independent".
- W naszym internacie był Reina, Valdes, Iniesta i Puyol. Pamiętam, że był też gość, który nazywał się Haruna Babangida. Wow, w wieku 15 lat był najlepszym piłkarzem świata. Nie umiem wyrazić tego, jak bardzo był utalentowany. Powinien zostać gwiazdą. Skończył w Grecji, na Cyprze i w Rosji - mówił Arteta.
Początkowo nie było jeszcze tak źle. W Olympiakosie Pireus Babangida dwukrotnie został mistrzem Grecji, a w Apollonie Limassol strzelił 18 goli w 54 spotkaniach. Jednak po przejściu do Rosji (Kubań Krasnodar) w 2009 r. powoli obniżał loty. Jeden mecz w Mainz, kilka spotkań w Vitesse Arnhem, austriacki Kapfenberger SV, a w 2015 r. klub na Malcie (Mosta FC). Obecnie ma 36 lat, prowadzi akademię piłkarską w rodzinnej miejscowości Kaduna i jest menedżerem piłkarskim.
Nowy Gerrard, nowy Ballack
Michael Johnson (rocznik 1988) do dziś mógłby grać w piłkę na wysokim poziomie i walczyć z Manchesterem City o trofea. W jego przypadku na przeszkodzie stanęły kontuzje.
Początki były wielce obiecujące. Dziesięcioletni Michael zaczynał przygodę z piłką w Leeds United, później grał w holenderskim Excelsiorze Rotterdam, Evertonie oraz Manchesterze City. To w barwach Citizens zadebiutował w dorosłym futbolu. Stuart Pearce postawił na zdolnego 18-latka. Sven-Goran Eriksson nazywał go "przyszłą wielką gwiazdą angielskiej piłki".
Jako 19-latek zagrał w zwycięskich derbach z United (1:0). Dla chłopaka z Manchesteru była to wielka sprawa. Media porównywały go do Stevena Gerrarda czy Michaela Ballacka, świetnie czytał grę. Sielanka nie trwała jednak długo. Doznał urazu mięśni brzucha, musiał przejść operację przepukliny. Później problemy powróciły. Z kolei w 2009 r. na długo wyłączyła go z gry kontuzja kolana. Łącznie przez trzy sezony (od 2008/09 do 2010/11) wystąpił w zaledwie 10 spotkaniach we wszystkich rozgrywkach.
Zobacz także: Manchester United wygrał walkę o "cudowne dziecko". Noam Emeran wkrótce podpisze kontrakt
Johnson został wypożyczony do Leicester City, ale po pół roku wrócił, gdyż ponownie doznał urazu. Coraz głośniej było o jego pozasportowych historiach. Dwa razy zatrzymywała go policja, gdy prowadził samochód, będąc pod wpływem alkoholu. Na boisku już go nie zobaczyliśmy. Z końcem 2012 r. Citizens rozstali się z wielką nadzieją angielskiego futbolu. Krótko po tym, jak w mediach pojawiły się zdjęcia piłkarza, na których widać było, jak bardzo się zaniedbał. Przybyło mu sporo kilogramów.
Skończył z piłką w wieku 24 lat. Przyznał później, że nie umiał udźwignąć presji. Leczył się w poradni zdrowia psychicznego. - Presja dotyka każdego, ale ludzie radzą sobie z nią w różny sposób. Wszyscy mamy inny zestaw umiejętności, bez względu na to, czy mówimy o piłkarzu czy o osobie uprawiającej inny zawód. Myślę, że mój zestaw do radzenia sobie z tym nie był najlepszy - mówił w rozmowie z "The Telegraph" w 2015 r. (w tym samym roku Johnson otworzył agencję nieruchomości).
Michael Johnson was the last Mancunian to play for Manchester City in the Manchester Derby. He's now an estate agent. pic.twitter.com/QveikgAAQu
— SPORTbible (@sportbible) 12 kwietnia 2015
Pochwały od Pelego nie pomogły
Takich smutnych przykładów jest niestety więcej. Nii Lampteya (rocznik 1974) nazywano kiedyś "Ghańskim Pele". Namaścił go sam legendarny Brazylijczyk. Nie można powiedzieć, że pomocnik całkowicie zmarnował talent, bo 38 meczów w reprezentacji nie bierze się z przypadku. Podobnie jak kilka sezonów spędzonych w niezłych europejskich klubach (Anderlecht, do którego trafił jako 15-latek, PSV Eindhoven, Aston Villa, Coventry).
Jednak od 1996 r. Lamptey stał się piłkarskim obieżyświatem. Włochy (Venezia), Argentyna (Union Santa Fe), Turcja (Ankaragucu), Portugalia (Uniao Leiria), Niemcy (Greuther Fuerth), Chiny (Shandong Luneng), ZEA (Al Nasr). Zwykle kontrakt na rok, góra dwa. W końcu wrócił do ojczyzny i to w Ghanie zakończył karierę.
- Czymś cudownym było otrzymać takie pochwały od Pelego. Ale miało to także negatywną stronę. Gdziekolwiek jechałem, wiele ode mnie oczekiwano. A gdy nie mogłem spełnić tych oczekiwań, uznawano mnie za niewypał - wspominał po latach Lamptey.
Cherno Sambę wielu z was kojarzy zapewne dzięki grze "Championship Manager", w której Anglik miał doskonałe statystyki. W "realu" zapowiadał się na świetnego zawodnika. Strzelił 130 goli w 32 meczach szkolnego zespołu z Londynu, trafił do Millwall FC. Po latach wspominał, że chciały go cztery czołowe kluby angielskie: Manchester United, Liverpool, Leeds i Arsenal. The Reds oferowali za niego 2 mln funtów.
- Michael Owen mówił mi: "Wiesz, byłoby miło, gdybyś do nas przyszedł. Możemy grać razem". Liverpool nie dogadał się jednak z Millwall i sprawa upadła - mówił pochodzący z Gambii Samba, który ma na koncie występy w reprezentacjach Anglii począwszy od U16 do U20. W późniejszych latach szukał szczęścia w Hiszpanii (Cadiz, Malaga B), Finlandii (Haka), Grecji (Panetelikos) czy Norwegii (FK Toensberg).
Gdy grał w Hiszpanii, próbował odebrać sobie życie. Przedawkował leki, ale na szczęście znalazł go kolega z drużyny, który wezwał pomoc. Samba został uratowany. Buty na kołku zawiesił w wieku 29 lat. Ukończył kurs trenerski, pracuje w akademii Tottenhamu.