Puchar Polski. Ireneusz Mamrot - z Klasy B na Stadion Narodowy

Newspix / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / Na zdjęciu: Ireneusz Mamrot
Newspix / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / Na zdjęciu: Ireneusz Mamrot

Kiedy w 2004 roku Ireneusz Mamrot prowadził Wulkan Wrocław w Klasie B, na meczach zjawiało się po kilku widzów. Po niespełna 15 latach poprowadzi Jagiellonię Białystok w finale Pucharu Polski na Stadionie Narodowym przy prawie 50-tysięcznej widowni.

- Na poziomie trzeciej ligi nie przeszkadzała mi piłka. Ale by grać w Ekstraklasie zabrakło szybkości czy siły fizycznej - tak Ireneusz Mamrot wspominał w rozmowie z WP SportoweFakty swoją karierę piłkarską. Obecny szkoleniowiec Jagiellonii Białystok szybko zdał sobie sprawę ze swoich możliwości i jeszcze w XX wieku rozpoczął pracę trenerską.

48-latek pracował na nazwisko przez kilkanaście sezonów. Zaliczył 8 awansów, przeszedł drogę od Klasy B do Lotto Ekstraklasy. 2 maja 2019 roku może zdobyć swoje pierwsze trofeum.

Ryzyko popłaciło

2003 rok. We Wrocławiu tworzy się Wulkan. Nowy klub ma połączyć się z jedną z drużyn ligi okręgowej. Fuzja jednak nie dochodzi do skutku. - Mimo tego trener Mamrot zaryzykował, kilku z nas też. Zeszliśmy kilka poziomów niżej, wystartowaliśmy w Klasie B i to się ostatecznie opłaciło, bo rok po roku doszliśmy do III ligi - wspomina Marcin Mróz, były piłkarz dolnośląskiej drużyny.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Raków już w Lotto Ekstraklasie. Będzie nowa jakość w lidze czy "druga Sandecja"?

Imponujące wyniki nie wzięły się jednak znikąd. W przeciwieństwie do innych klubów na swoim poziomie, Wulkan był jak profesjonalny. Piłkarze mieli jasny plan treningowy i określone zasady współpracy, a zespół był budowany z pomysłem. - Trener Mamrot dobierał ludzi w sposób jasno dla siebie określony: ich celem musiało być dążenie do bycia coraz lepszymi piłkarzami. Z ligi na ligę dochodzili nowi, którzy musieli rozumieć i godzić się na jego warunki, a także schematykę pracy, jak również pasować do reszty. Zespół był dobierany charakterologicznie. Nie rządzili w nim poszczególni piłkarze, drużyna musiała funkcjonować od A do Z - podkreśla Mróz.

Mamrot zarabiał kilkaset złotych, dorabiał też jako dziennikarz w lokalnej gazecie. Wolnego czasu nie miał, bo kiedy tylko mógł dokształcał się jako trener, jeździł na mecze innych drużyn, oglądał rywali, wymyślał nowe plany. Ale dzięki temu Wulkan był prawdziwą maszyną. Potrafił strzelać rywalom po kilkanaście goli w meczu, wygrywać dwucyfrową różnicą bramek. W 2008 roku zaczęły się jednak problemy, zakończone ostatecznie przenosinami do Oławy. Wtedy szkoleniowiec odszedł z klubu i wrócił do rodzinnej Trzebnicy. Wraz z nim udało się też kilku piłkarzy, a efektem ich kolejnej współpracy był awans miejscowej Polonii do III ligi, a później walka o kolejną promocję (skończyło się na 3. miejscu - przyp. red.). To była przepustka do Chrobrego Głogów.

Rządzi trener

- Żona bardzo mi pomogła. Przekonała mnie, widząc że się waham. A ryzykowałem sporo. Miałem 40 lat, musiałem zostawić pracę. Gdyby się nie udało, to musiałbym zaczynać wszystko od nowa - tak Mamrot wspominał w rozmowie z WP SportoweFakty moment, w którym zdecydował się na pracę w Głogowie. To była bez wątpienia newralgiczna chwila w jego karierze. Tam bowiem po raz pierwszy spotkał się z prawdziwą presją. - Wychodziliśmy z założenia, że klub co roku ma się rozwijać - tłumaczy Piotr Kłak, były dyrektor klubu.

Pierwszym zadaniem Mamrota był awans do II ligi, od tego uzależnione było przedłużenie umowy. Podołał, a cała przygoda z Głogowem trwała 6,5 roku. W jej trakcie zdobył ogromne doświadczenie: poprowadził zespół w ponad dwustu meczach i wywalczył dwa awanse, ale musiał też się zmierzyć z kilkoma momentami kryzysowymi. Kibice skandujący: "wyp*****laj" po porażce z Górnikiem Wałbrzych i seria kilku spotkań bez wygranej były najtrudniejszymi. Mimo to nikt nie brał pod uwagę zwolnienia szkoleniowca.

- Był niezwykle pracowity, ale też bacznie obserwował i starał się wyciągać wnioski. Zawsze wychodziliśmy z założenia, że wszyscy jesteśmy zespołem, ale to trener rządzi i dobiera sobie zespół, więc albo piłkarze będą tańczyć jak on mu zagra, albo będziemy ich wymieniać. Kiedy pojawiały się słabsze okresy to potrafiliśmy przegadać sporo godzin i zarwać wiele nocy. Dzięki temu wiedzieliśmy, gdzie on popełniał błędy, a gdzie robiłem to ja. Swoją pracą udowodnił, że warto było mu zaufać - podkreśla Kłak.

Mamrot przez kilka lat był wymieniany w gronie kandydatów do pracy w KGHM Zagłębiu Lubin i Śląsku Wrocław, ale nigdy nie doczekał się poważnej oferty od działaczy tych klubów. Zamiast nich w 2017 roku zadzwonił Cezary Kulesza i zabrał go na drugi koniec Polski, do Jagiellonii Białystok. Dzięki temu szkoleniowiec z Trzebnicy już może się pochwalić wicemistrzostwem Polski i przyzwoitym startem w eliminacjach Ligi Europy (wyeliminowanie wyżej rozstawionego Rio Ave - przyp. red.). To jednak wcale nie zaspokaja jego ambicji. - W sporcie każdy pracuje po to, żeby kiedyś mógł spojrzeć na swoją gablotę i ważne, aby coś w niej było - zaznaczył na konferencji prasowej przed finałem Pucharu Polski z Lechią Gdańsk (czwartek, 2 maja o godz. 16).

Komentarze (0)