[b]
Zbigniew Mucha[/b]
W ciągu 12 miesięcy zbudował Zespół właśnie przez duże z. Rok temu do ostatniej kolejki Piast Gliwice walczył o utrzymanie, dziś bije się o mistrzowski tytuł. W grupie mistrzowskiej tylko raz zremisował, wygrał w Gdańsku i Warszawie, z każdym tygodniem miast tracić na impecie, wręcz zyskiwał. Bo tak grają drużyny Fornalika, zawsze świetnie przygotowane pod względem motorycznym.
Dlaczego więc Piast straszy rywali do końca? Bo nie towarzyszy mu żadna presja, bo prezentuje najlepszy obecnie futbol w Polsce, bo ma najmniej straconych bramek w całej stawce i najwięcej strzelonych w grupie mistrzowskiej. Bo jego trener doprowadził do tego, że w zespole jest 18 zawodników o wyrównanym poziomie, w dodatku takich, którzy poszli do góry, często na zmienionych sprytnie pozycjach, choć nikt się tego po nich nie spodziewał. A poszli, bo pracowali pod okiem fachury właśnie.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". W czym tkwi fenomen Pochettino? "O jakości trenera decyduje to, co wykrzesał z piłkarzy"
Niebieska katapulta
Fornalik znów jest więc na ustach wszystkich, znów do siebie przekonuje nawet nieprzekonanych. Tak samo jak wielokrotnie czynił to w Chorzowie. Z Ruchem był mistrzem Polski jako piłkarz, jako trener trofeum nie udało mu się wywalczyć. W 2012 był najbliżej, skończyło się na wicemistrzostwie kraju. Dwa lata wcześniej i dwa później cieszył się z brązowego medalu, dwa razy grał też w finale Pucharu Polski.
Po wicemistrzostwie był w Chorzowie wszystkim. Pewnie gdyby chciał, zostałby prezydentem miasta, tyle że nie chciał. Już wtedy dorobił się słynnej flagi "Waldek King". Delikatnie łechtało go to, ale chyba nie tak znowu specjalnie. Nie mógł się tym chełpić, nie ze swoim charakterem. To "Newsweek" pisał o jego posuniętej do granic przesady skromności; w klubie ponoć żartowano, że jak nic pewnego razu poprosi delegata, by nakazał kibicom zdjęcie flagi w czasie meczu… W Chorzowie o tych żartach nie pamiętają.
W lipcu 2012 roku, gdy piłkarska Polska leczyła kaca po Euro, opromieniony sukcesami w skromnym klubie Fornalik otrzymał selekcjonerską nominację. Jego promotorem był Antoni Piechniczek. Jeden z dwóch najwybitniejszych selekcjonerów w biało-czerwonej historii, wówczas w randze wiceprezesa PZPN, mocno lobbował za ówczesnym szkoleniowcem Ruchu. Kontrkandydatami byli Jerzy Engel i Jacek Zieliński, ale nominacja Fornalika była tak naprawdę przesądzona.
Piechniczek zaś to jeden z dwóch, może trzech największych autorytetów w zawodowym życiu Fornalika. Obok nieżyjącego już doktora Jerzego Wielkoszyńskiego i oczywiście Oresta Lenczyka, dla którego Waldemar jest kimś szczególnym. - Kocham go jak własne dziecko - deklarował "tata". To oni wszyscy są, bądź byli, jego zawodowymi wyroczniami. Co nie znaczy, że z obrzydzeniem zerka w stronę Europy. Oglądał z bliska metody pracy Luciano Spalettiego, stażował u Mauricio Pochettino w Southamptonie, wie co w światowej trawie piszczy.
Biało-czerwona pułapka
To miał być szczyt jego kariery, a może wręcz odskocznia do czegoś jeszcze większego. Reprezentacja okazała się jednak pułapką. Fornalik co prawda dziś nie czuje się przegrany, lecz pod względem wyników poniósł klęskę. Na 18 meczów wygrał 8, przegrał 6, w tym te najważniejsze, bo decydujące o fiasku eliminacji MŚ 2014. O punkty jego reprezentacja potrafiła wygrać tylko z Mołdawią i dwukrotnie z San Marino. Za wysokie progi, niepotrzebnie pchał się na to stanowisko, tak mówiono.
On ripostował: - Ktoś porównał moją misję do pilota awionetki przesiadającego się do boeinga. Skoro tak, to odpowiadam - gdyby kapitan Wrona, pilot szybowcowy, nie miał doświadczenia w prowadzeniu tych bezsilnikowych maszyn, pewnie nigdy nie posadziłby tak pięknie boeinga pozbawionego kół na Okęciu.
Trener Piasta Gliwice zdradził ciekawostkę ze swojego życiorysu - Czytaj więcej
Zaczął mimo wszystko nieźle, po trzech miesiącach pracy zremisował z Anglią i choć później spłynęła na niego krytyka za towarzyską porażkę z mocnym Urugwajem (wciąż o tym pamięta, a pamięć ma akurat dobrą), to 2012 kończył w glorii Trenera Roku "PN", powtarzając osiągnięcie z 2009 roku. Na oba tytuły zapracował głównie w Chorzowie, ale pierwsze półrocze pracy z reprezentacją nie osłabiło jego pozycji. Dopiero potem było coraz gorzej…
Fornalik ma argumenty na swoją obronę, ale ma też żal. Od początku - jak mówi - nie cieszył się przesadnym wsparciem zwłaszcza ze strony tak zwanej opinii publicznej, w tym mediów. Nikt nie zwracał uwagi, że brał drużynę przegraną, zdruzgotaną porażką na Euro, że przed startem mundialowych kwalifikacji mógł zagrać tylko raz towarzysko i nie miał ponad dwóch lat na ustrojenie pod siebie drużyny tak jak jego poprzednik, Franciszek Smuda.
- Zbyt łagodnie wszedł do kadry - recenzował na początku jego misji Andrzej Iwan w rozmowie z "Super Expressem". - Nie było w tym jego wejściu żadnego przytupu. A przecież nie wszedł do drużyny, która wcześniej wszystko wygrywała. Było raczej odwrotnie, dostawaliśmy przecież w d... Tym bardziej więc Waldek musi zaznaczyć swoją obecność, pokazać, kto tu rządzi. Nie może być tak, że piłkarze zamiast dobrze grać, komentują taktykę jak Lewandowski czy wydają kuriozalne oświadczenia jak Piszczek… Powinien zamknąć piłkarzom jadaczki. Wyraźnie pokazać, kto tu rządzi. Oni mają być od grania, a nie komentowania różnych spraw. Nie może być tak, że Lewandowski mówi, czy mamy grać jednym napastnikiem, czy dwoma…
Grunt dla Nawałki
Eliminacje zostały przegrane, a on zwolniony po 15 miesiącach pracy. Ustąpił miejsca Adamowi Nawałce. Im bardziej rósł późniejszy opiekun ćwierćfinalistów ME 2016, tym mniejszy robił się Fornalik. A niesłusznie, bo nie zostawił po sobie spalonej ziemi. Próbował odmładzać i zmieniać zespół odziedziczony po Smudzie. To u niego debiutowali Arkadiusz Milik, Piotr Zieliński, Bartosz Bereszyński czy - zdecydowanie mniej obecnie znaczący - Paweł Wszołek.
Joel Valencia: Nie marzymy, pracujemy - Czytaj rozmowę z gwiazdą Piasta
Rezygnował stopniowo z tak zwanych farbowanych lisów, dostał po głowie za zaniechanie Ludovica Obraniaka, ale czas pokazał, że miał rację. Przy okazji krzepli w drużynie narodowej inni. Dlatego tak konsekwentnie zbija argumenty, że Nawałka mając tych samych zawodników potrafił osiągać sukcesy. Bo, według Fornalika, jego następca miał tylko te same nazwiska, ale piłkarzy zupełnie innych.
- Grzesiek Krychowiak, gdy zaczynał grać u mnie w kadrze, był zawodnikiem średniaka ligi francuskiej Stade Reims. Jak porównać go do piłkarza, którym jest dzisiaj? Dwa razy wygrał Ligę Europy, jest jednym z najlepszych defensywnych pomocników na świecie. Robert Lewandowski też z Borussii Dortmund przeszedł do Bayernu i wskoczył o jeszcze jeden szczebel w rozwoju wyżej - wyliczał cierpliwie w 2016 roku, w rozmowie z futbolfejs.pl.
- Kamil Glik w czasach mojej reprezentacji nie miał nawet pewnego miejsca w Torino, dopiero dobre mecze w kadrze zbudowały jego pozycję w klubie. Arek Milik, który debiutował u mnie w meczu przeciwko Anglii, potem przepadł zarówno w Leverkusen, jak i w Augsburgu. Dziś jest czołowym napastnikiem w takim klubie jak Ajax, gdzie gra i strzela gole. Kamil Grosicki jest zawodnikiem klubu z czołówki ligi francuskiej, a w czasach eliminacji brazylijskiego mundialu grał w Sivassporze i to też raz grał, raz nie grał. Piotrek Zieliński debiutował u mnie z Danią, ale potrzebował czasu i takiego klubu jak Empoli, żeby zacząć regularnie grać i się rozwijać.
Czas pokazał, że wszyscy wymienieni w 2012 byli dopiero na początku sportowego rozwoju. Kiedy weszli na najwyższy pułap, łatwiej też było Nawałce. A może więc Fornalikowi zabrakło charakteru, charyzmy? Może nie wzbudzał należytego respektu?
- To człowiek, którego cechują takie rzeczy jak uczciwość, skromność. To trener, który nie będzie chodził dwa kroki przed drużyną, a równo z drużyną, albo dwa kroki za nią - mówił w 2012 roku Antoni Piechniczek, natomiast dziś pytany o swojego pupila, uzupełnia:
- To oczywiste, że w jego czasach trójka z Dortmundu nie była jeszcze na tym poziomie, co później, inni też dopiero rozgaszczali się w drużynie narodowej. Nie zgadzam się więc, że poniósł porażkę z kadrą. Gdyby dostał więcej czasu, mógłby osiągnąć podobne wyniki jak Nawałka, z tym że nie dostał. Nawiasem mówiąc, Nawałka po tym, co zrobił z kadrą zasługiwał na dalszą pracę po mundialu w Rosji. Z perspektywy czasu widzę również, że i ja po mundialu w Meksyku mógłbym jeszcze ze dwa lata popracować z reprezentacją. Wówczas jednak media, choć mniej liczne niż dziś, były straszne, a jad i napastliwość okrutne. Stwierdziłem więc po co mi te kwiatki, skoro nie mam wazonu. Ale mniejsza z tym… Najważniejsze, a to wcale normą nie jest, że po okresie pracy z reprezentacją Waldek wrócił do zawodu jako lepszy trener.
Bo też będąc selekcjonerem zebrał cenne doświadczenie. Przy okazji podreperował budżet. O ile jego gażę w Chorzowie szacowano na około 40 tysięcy złotych miesięcznie, to w PZPN mógł podobno liczyć na trzy razy tyle, a może nawet więcej; w przestrzeni publicznej padały kwoty rzędu 160 tysięcy złotych. Zbigniew Boniek skwapliwie przyznawał, że Fornalik dobrze z poprzednimi władzami PZPN wynegocjował swoje pobory - wyższe niż Smudy i początkowego Nawałki.
Facet z innej bajki
- W Warszawie tak śpiewał w szatni po meczu, że go jeszcze takiego nie widziałem - zwierzył się po wygranym meczu z Legią Gerard Badia. Być może faktycznie trener Piasta wraz z upływającym czasem się rozluźnia, ale na pewno nie jest i nie będzie typem rockandrollowca jak Slaven Bilić, wiecznie uśmiechniętego heavymetalowca pokroju Juergena Kloppa czy tryskającego żartami Czesława Michniewicza. Ale z opinią ponuraka się nie zgadza. Pan Smutny? To według niego mocno krzywdząca definicja. Powalczył z nią zresztą skutecznie zaproszony czas jakiś temu do programu Liga+ Extra w stacji Canal+.
- Nie każdy musi być showmenem - mówi Dariusz Gęsior, były piłkarz i działacz Ruchu, podobnie jak Fornalik absolwent chorzowskiego Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących nr 3, kiedyś mocno związanego z Hutą Batory. Fornalik złożył w nim maturę w 1983 roku, zyskał dyplom elektromechanika. Gęsior był w liceum, kilka lat później. Tę samą szkołę kończyli zresztą Piechniczek, Jerzy Wyrobek, Marek Wleciałowski, Krzysztof Warzycha, Józef Wandzik, Zygmunt Maszczyk i jeszcze pewnie ze dwie drużyny piłkarskie można uzbierać z jej absolwentów.
- Spokojny, zrównoważony, szanujący zawodników, w dodatku meloman uwielbiający muzykę klasyczną. Od razu dodam, że piłkarzy w ten sposób nie zamęczał, nie kazał słuchać w szatni tego, co sam lubi, zresztą taka muzyka raczej nie przyniosłaby pożądanych efektów - ocenia jego były podopieczny Wojciech Grzyb.
Fornalik muzykę poważną uwielbia podobnie jak jego wielki mentor - Lenczyk. Najbardziej Gustava Mahlera, ale też Beethovena i Mozarta. Nie stroni jednak od idoli młodości - Queen, Deep Purple. Muzyka go odpręża i uspakaja. Tą miłością zaraził się od swojej miłości - żona Katarzyna była flecistką w kościele. Tam się ponoć poznali.
Za słaby dla mocnych?
Pokutuje teoria, że nie jest trenerem dla wielkich klubów? "Tak naprawdę nigdy nie dostał szansy w dużym. Ile znaczy PR." - napisał dziennikarz WP SportoweFakty Marek Wawrzynowski. Sam szkoleniowiec ostatnio powiedział: - Muszę powiedzieć, że tymi pytaniami o te wielkie kluby jestem już zmęczony. A co, Piast nie jest wielkim klubem? Piast na dziś rywalizuje jak równy z równym z każdym… (interia. pl)
Na pewno w Legii lub Lechu nie dostałby czasu na to, co lubi najbardziej. Na zebranie grupy kilkunastu facetów i najpierw nauczenie ich biegania, zrzucenia niepotrzebnego nadbagażu, wzmocnienia mięśni, z chłopców uczynienia mężczyzn, a potem dopiero nauczenia ich gry w piłkę. Niekoniecznie żonglerki, ale taktyki, rozumienia boiska, zasad funkcjonowania na nim. Dostałby za to ultimatum, którego być może w ciągu kilku miesięcy nie zdołałby wypełnić.
- Pracując w Ruchu miałem propozycje z kilku bogatszych klubów. Zarzucają mi, że nie pracowałem w drużynie z czołówki i pomijając to, że Ruch w czołówce był dwa razy - miałem takie propozycje. Ale nie zostawiłem klubu, bo miałem ważny kontrakt oraz cel do zrealizowania. To byłoby dziwne, gdybym po rundzie jesiennej miał rzucić wszystko i przejść z klubu A do klubu B, bo w tym drugim dostanę dziesięć tysięcy więcej miesięcznie - wyjaśniał w wywiadzie dla laczynaspasja.pl.
- Gdybym był właścicielem dużego klubu, co jednak mi nie grozi, zatrudniłbym go natychmiast i spokojnie czekał na efekty - zapewnia Piechniczek. - Waldek to jednak taki typ, że jeśli miałby do wyboru Legię i Piasta, pewnie wybrałby Piasta, choćby ze względów rodzinnych. Do Gliwic z Tych, gdzie mieszka, ma 20 minut samochodem…
Siła spokoju
Mówi się, że wyciska drużynę jak cytrynę, a jak trzeba to jeszcze ciśnie z samej skórki. Dlatego w kolejnym sezonie jego zespół (ta uwaga dotyczyła przede wszystkim Ruchu) już nie był w stanie grać tak dobrze i wydajnie, nie notował dwóch z rzędu dobrych lat, wpadał w lekką sinusoidę. - Nie jestem katem, nie zamęczam zawodników - odpiera trener.
Na pewno nie jest typem człowieka, który nawija makaron na uszy, błyszczy w mediach. Nie obiecuje też gruszek na wierzbie, za to solidną i ciężką robotę, zwykle długofalową i liczy w tym względzie na zrozumienie. Zbyt spokojny, tak też o nim mówią.
- Na pewno zachowuje się tak samo po porażce, jak po zwycięstwie - mówi Łukasz Surma, kolejny jego były zawodnik. - Zmierzam do tego, że nie wpada w panikę, nie zbacza zbyt szybko z obranego kursu. I zawsze czeka na zawodnika, nie skreśla go przedwcześnie. Jasne, nie jest typem kumpla. Widzę jednak dziś po sobie, że ludzkie wady nie muszą być wadami w przypadku trenerów. Jeśli jestem skryty i mam kiepski kontakt z dzieckiem, to jest źle. Ale na linii trener - zawodnicy, taki dystans jest potrzebny. Grunt, by zachować balans. On to potrafi.
- Bardzo modne było u nas to, jak trener "żył przy linii". To podbieganie do sędziego technicznego, kłócenie się o spalonego albo rzut z autu… Pytanie, co ten trener, który rozmawia z arbitrem, widzi w tym czasie z gry?… Jupp Heynckes, Ernesto Valverde, nawet Zinedine Zidane - czy to są ludzie, którzy szaleją przy linii? Jasne, czasem trzeba coś pokazać, podpowiedzieć. To normalne. Ale ja muszę obserwować to, co się dzieje na boisku. Nie jak kibic - spoglądać tylko tam, gdzie jest piłka. Muszę patrzeć na całe boisko. Piłka jest na połowie przeciwnika, ale jak zachowuje się moja obrona? Jak jest ustawiona, czy skraca pole gry, jak zachowuje się względem napastnika? Trudno to zauważyć, robiąc inne rzeczy - jeszcze jeden cytat sprzed roku, z laczynaspasja.pl.
Nigdy też nie krzyczy na piłkarzy, o publicznej krytyce nie wspominając. Bo krzyk - jak twierdzi - oznacza bezradność. Woli się na nich "obrazić", na przykład nie odzywając w autokarze przez całą drogę. Wiedzą wówczas - że zawalili sprawę. Tak przynajmniej było w Chorzowie.
- Konkretnych sytuacji nie pamiętam, ale faktycznie, tak mogło być - potwierdza Grzyb. - To jednak nic nadzwyczajnego, porażka boli zawsze tak samo, niezależnie od poziomu rywalizacji, a przekonuję się o tym osobiście najlepiej dziś, będąc trenerem czwartoligowego Orkana Szczedrzykowice.
- Absolutnie człowiek myślący, ale krzyknąć potrafi i wiem o tym dobrze - dodaje Gęsior. - Jest wymagający, a warsztat opiera na perfekcyjnym przygotowaniu motorycznym. To zresztą cechowało całą tak zwaną grupę chorzowską, bo także choćby trenerów Lenczyka i Lorensa.
To nie fałszerz
To u Edwarda Lorensa zaczynał jako grający asystent w Ruchu. Miał już skończone studia. Dostał się na nie w trybie dziennym, mimo że był piłkarzem Niebieskich. Lenczyk nie stwarzał mu problemów, patrzył wręcz przychylnym okiem. Kiedy jednak Waldek stał się piłkarzem pełną gębą, takim do wyjściowego składu drużyny ekstraklasowej, musiał zrezygnować z dziennego trybu studiowania. Studia jednak skończył. Już jako zawodnik widział więcej od innych, nieustannie rejestrował co dzieje się na boisku. Tęga głowa, zmysł analityczny, dobra pamięć - to też składa się na sukces. Podobnie jak brat-asystent, który ponoć o futbolu wie wszystko.
Czy nie ponosił porażek? Oczywiście, że tak. Bywał zwalniany z klubów, czasami jednak w przedziwnych okolicznościach. Jak choćby z Widzewa, kiedy liderował pierwszoligowej tabeli bijąc się o Ekstraklasę. Nie wierzył, gdy usłyszał od Sylwestra Cacka, że może się pakować. W 2017 odszedł z kolei z Ruchu, zostawiając klub na 14 miejscu. Nie chciał dłużej firmować tego, co działo się przy Cichej. Problemy ekonomiczne klubu pokonały go. Zresztą nie tylko to.
Paweł Czado pisał w "Gazecie Wyborczej", że Fornalik opuścił klub, widząc grę działaczy. "W pewnym momencie doszły go słuchy, że jeżeli drużyna przegra, będzie zmiana trenera. Zapraszani do gabinetu prezesa piłkarze byli pytani, co sądzą o sztabie szkoleniowym."
Uznał więc, że taki wstrząs może pomóc. Nie pomógł. Jego następca, Krzysztof Warzycha, nie utrzymał zespołu. I tak zaczął się spektakularny upadek legendarnego klubu. A przecież gdy w 2014 Fornalik zaczynał powtórną przygodę z Niebieskimi, miał w składzie Łukasza Surmę, Filipa Starzyńskiego, młodych Michała Helika czy Patryka Lipskiego i był pewien, że jeśli ich nie straci, zrobią wspólnie duży wynik. Tyle że projekt to jedno, a chorzowska rzeczywistość drugie. To dlatego powtarza, że jeśli ktoś przejdzie przez Ruch, później jest mu już łatwiej.
- To fachowiec, konsekwentny w działaniu, a nie da się odnieść sukcesu bez warsztatu - twierdzi z przekonaniem Piechniczek. - Piłkarze są dziś coraz inteligentniejsi, szybko wyczuliby delikwenta, który udawałby, że ma wiedzę fałszerza, próbującego zamaskować braki. On tego nie musi robić. W przypadku Waldka dochodzi jeszcze sumienność, pracowitość, szacunek do ludzi i kodeks moralny, zgodnie z którym postępuje.
Tylko tyle i aż tyle.