Do dziś wspominana jest historia mężczyzny, który tuż po ewakuacji upodobał sobie kradzieże dywanów z opuszczonych mieszkań. Gdy milicja wykryła to przestępstwo, a specjaliści zbadali poziom promieniowania, jakie wydzielały jego łupy, oznajmiono złodziejowi, że pozostało mu półtora roku życia. I faktycznie, po upływie takiego okresu mężczyzna zmarł w wyniku choroby popromiennej.
Ukraińska Prypeć miała niespełna 50 tys. mieszkańców - młodych, w średnim wieku ok. 26 lat. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych była jednym z lepiej rozwiniętych miast na terytorium dzisiejszej Ukrainy (wtedy ZSRR). To nie przypadek, zamieszkiwali ją bowiem głównie pracownicy pobliskiej czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej i ich rodziny - starannie wyselekcjonowani i sprawdzeni przez aparat bezpieczeństwa.
Warunki do życia były wymarzone. Mieszkania w nowych blokach (miasto założono w 1970 roku) przydzielano bezpłatnie, nie trzeba było w nich opłacać czynszu, ani uiszczać należności za prąd, bo ten był produkowany w położonej 4 km dalej elektrowni jądrowej.
ZOBACZ WIDEO Lewandowski zdradził przepis na wygraną z Izraelem. "Nie szukaliśmy kwadratowych jaj. Wróciliśmy do podstaw"
Metr sześcienny wody kosztował dwie kopiejki (czyli dwie setne rosyjskiego rubla), a pracownik elektrowni zarabiał na tyle dobrze, że po roku mógł samodzielnie odłożyć sumę, która wystarczałaby mu na zakup nowej Łady (przeciętna pensja w elektrowni wynosiła ok. 400 rubli, a samochód kosztował 5,5 tys.).
Raj zamienił się w piekło
Tuż po wybuchu reaktora czwartego w czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej (to efekt źle przygotowanego i nieudanego eksperymentu, który doprowadził do przegrzania reaktora), obszar w promieniu kilkudziesięciu kilometrów uległ skażeniu promieniotwórczemu i ówczesne władze podjęły decyzję o ewakuacji.
Każda rodzina opuszczająca miejsce zamieszkania miała zabrać ze sobą najcenniejsze rzeczy (maksymalnie dwie walizki) i zapas żywności na dwa tygodnie, bo początkowo właśnie na taki okres planowano wysiedlenie Prypeci. Czas pokazał, że ludność do swoich domów nie powróciła już nigdy.
- Oglądacie Prypeć jako atrakcję turystyczną i choć faktycznie można ją tak nazwać, to jest to atrakcja bardzo smutna. Wyobraźcie sobie, że nagle opuszczacie miejsce, w którym mieszkacie od dawna, i z którym jesteście związani. Nie wiecie, co się dzieje i skąd taka decyzja, bo w chwili ewakuacji mieszkańcy Prypeci nie mieli jeszcze świadomości, jakie są skutki awarii w elektrowni - opowiada Igor, pilot wycieczek do strefy zamkniętej (obszaru w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od reaktora, wyłączonego z zamieszkania).
Późno radziecki skansen
Dziś Prypeć przyciąga amatorów ekstremalnych wycieczek. To stosunkowo duże miasto, w którym czas zatrzymał się ponad 33 lata temu. W blokach mieszkalnych wciąż znajdują się meble (w jednym z lokali ostało się nawet pianino) i różne przedmioty codziennego użytku.
Zwiedzając ten teren, można się natknąć na pływalnię, główny plac miasta, hotel "Polesie", centrum handlowe, szpital (nie wpuszcza się tam turystów, bo w piwnicy składowano napromieniowaną odzież osób, które brały udział w akcji gaśniczej po wybuchu pożaru w elektrowni), czy zakład "Jupiter". To także charakterystyczne miejsce. Produkowano w nim m. in. grafitowe końcówki prętów kontrolnych reaktorów RBMK (właśnie tego typu był reaktor numer cztery).
Przy głównym placu Prypeci znajduje się wesołe miasteczko, w którym największa karuzela - diabelski młyn - miała ruszyć 1 maja 1986 roku. Konstrukcja była ukończona i czekała na święto, lecz wszystkie plany zniweczyła katastrofa w elektrowni.
Stadion "Awangarda" - pochłaniacz promieniowania
Diabelski młyn to jedno z bardziej charakterystycznych miejsc w Prypeci, a tuż obok - przy ulicy Hydroprojektowej 2 - znajduje się stadion "Awangarda" - najważniejszy sportowy obiekt w mieście. Miał służyć klubowi o nazwie "Stroitiel" ("Budowniczy"), który nigdy nie występował w rozgrywkach profesjonalnych (brał udział w turniejach amatorskich).
Stadion, a właściwie to, co z niego pozostało (przede wszystkim główna trybuna), to jedna z głównych atrakcji miasta. Po murawie nie ma już śladu, zarosła ją bujna roślinność. Zdarto też bieżnię, gdyż była ona wykonana z bitumu, a ten mocno pochłania promieniowanie.
Oprócz głównej trybuny (murowanej), wokół boiska znajdowała się widownia tymczasowa, wykonana z metalu. Tę konstrukcję po ewakuacji miasta rozebrano w obawie o zdrowie osób, które mogłyby na nią wchodzić.
Strach ma wielkie oczy
Jedno z głównych pytań, jakie zadają sobie dziś osoby odwiedzające Prypeć, dotyczy ewentualnej możliwości napromieniowania. Stereotypowo wyjazdy do strefy zamkniętej traktuje się jako niebezpieczne, ale rzeczywistość wygląda tak, że w zdecydowanej większości miejsc dozymetry nie wskazywały dawki większej niż norma. Dla Ukrainy to 0,12 mikrosiwerta.
W pobliżu elektrowni dawka się zwiększa i wyświetlacz pokazywał nawet powyżej 3 mikrosiwertów, lecz to wciąż jest dawka daleka od zagrażającej zdrowiu.
Dziś w strefie zamkniętej najbardziej napromieniowany jest tzw. "rudy las" - teren pomiędzy elektrownią a Prypecią, wzdłuż którego nocą 26 kwietnia i później przemieszczała się radioaktywna chmura. W tym miejscu gołym okiem widać wpływ promieniowania na roślinność, bo część drzew wymarła, bądź nabrała charakterystycznego brunatnego koloru.
W samej Prypeci promieniowanie oscyluje w granicach normy, wzrasta natomiast w miejscach, gdzie np. składowane są resztki urządzeń wykorzystywanych niegdyś w akcji gaśniczej podczas pożaru reaktora. Najwyższe promieniowanie dozymetry wskazały przy chwytaku. Za jego pomocą usuwano z dachu reaktora elementy, które wyleciały w powietrze podczas wybuchu. Wewnątrz chwytaka pomiar wskazał 123 mikrosiwerty, a według relacji przewodnika bywało, że promieniowanie wynosiło tam nawet 600 mikrosiwertów.
Wchłanianie takiej dawki przez 15-20 minut mogłoby doprowadzić do drobnych zmian na skórze, które byłyby pierwszym stadium choroby popromiennej.
To sytuacje ekstremalne, a miejsc o tak wysokim promieniowaniu jest w całej strefie niewiele. Dziś nie brakuje głosów - nawet tych z kręgów naukowych - że zamknięcie terenu wokół reaktora było działaniem przesadzonym i tak naprawdę nadawałyby się one do zamieszkania. Tak się jednak nigdy nie stanie.
Na samym terytorium Ukrainy wysiedlono w okolicach elektrowni 120 tys. osób, a wyposażenie części budynków zniszczono, by zniechęcić szabrowników - m.in. po to, by już nigdy nie powtórzyła się historia ze złodziejem dywanów.
->Izraelska federacja dziękuje polskim kibicom za ich reakcję podczas hymnu