Polski trener Bayeru Leverkusen: Widziałbym Arka Milika z powrotem u nas

Getty Images / Francesco Pecoraro / Na zdjęciu: Arkadiusz Milik
Getty Images / Francesco Pecoraro / Na zdjęciu: Arkadiusz Milik

- Tak się ułożyło, że Arkadiusz Milik się nie przebił, ale dziś znowu widziałbym go w Bayerze Leverkusen - mówi Sławomir Czarniecki, koordynator akademii Bayeru.

Pytanie "Dlaczego Milik nie dał sobie rady w Niemczech?" wraca co jakiś czas jako temat debaty publicznej. Zapytaliśmy o to Sławomira Czarnieckiego. Polak jest koordynatorem akademii młodzieżowej Bayeru 04 Leverkusen, znakomitym specjalistą od szkolenia młodzieży i jedną z osób, które były mocno zaangażowane w transfer Arkadiusza Milika do Niemiec.

- Arek przyszedł do nas, bo widzieliśmy u niego ogromne umiejętności. Zresztą to się potwierdza obecnie. Ale wtedy miał 18 lat i musiał walczyć o miejsce ze Stefanem Kiesslingiem. Ten strzelał bramki, więc trenerzy na niego stawiali. A młody zawodnik musiał grać. Dlatego poszedł do Augsburga - opowiada.

Niestety w tej drużynie szybko został odstawiony od składu. - Dopóki Augsburg walczył o utrzymanie, to Arek grał, ale jak się utrzymali, odstawili go, żeby ogrywać swoich. Arek był wypożyczony, nie mieli interesu, żeby na niego stawiać - mówi Czarniecki. - U nas wchodził na boisko rzadko, więc musiał zmienić otoczenie. Ale nie pomyliliśmy się co do jego potencjału.

ZOBACZ WIDEO: Forma Piątka i Milika mobilizacją dla Lewandowskiego? "Współpracujemy, a nie rywalizujemy. Zyskują wszyscy"

Wiadomo, że Serie A uchodzi za ligę raczej wolną, w przeciwieństwie do Bundesligi. Czy Milik dałby dziś sobie radę w Leverkusen?

- Na pewno. Strzela bramki na poziomie Ligi Mistrzów. Chętnie bym go widział z powrotem. Proszę pamiętać, że ma jeszcze sporo przed sobą, gdzieś za trzy lata powinien osiągnąć szczytowy poziom - mówi Czarniecki, którego niedawno spotkaliśmy w Warszawie.

Pochodzi Elbląga, urodził się w 1979 roku, do Niemiec wyjechał jako 11-latek. Grał w Bayerze w piłkę w akademiach młodzieżowych. Wyeliminowały go kontuzje, dlatego od 17. roku życia pracuje jako trener. Pracę w Leverkusen zaczął po kursie w DFB. Został tam polecony przez federację i pracuje do dziś. Jest koordynatorem akademii klubowej i kandydatem na jej dyrektora. Dlatego podpytaliśmy go też o szkolenie młodzieży w Niemczech. Zwłaszcza, że nasi sąsiedzi znowu debatują na temat błędów jakie robią w szkoleniu.

- Jeśli odnosisz wielkie sukcesy, to zaniedbujesz pewne sprawy na dole, to są dość naturalne rzeczy - mówi. - Oczywiście w Niemczech są zawodnicy jak Kai Havertz, Julian Brandt, Serge Gnabry i wielu innych chłopaków, którzy już wchodzą do dużej piłki. Ale debata jest normalna. W piłce nożnej jeśli wygrywasz to wszystko jest dobrze, a jak przegrywasz to wszystko jest źle - twierdzi. Ale zaraz dodaje, że to dotyczy seniorów. - Gorzej jeśli tak samo podchodzisz do sprawy w drużynach młodzieżowych.

Ano właśnie, to kluczowy problem w polskiej piłce dziecięcej. Jeśli wygrałeś mecz ośmiolatków to znaczy, że jesteś dobrym trenerem. Jeśli przegrałeś, jesteś słaby.

- Większość kibiców nie ma i nie musi mieć wiedzy. Ale trzeba pamiętać, że rozwój piłkarski to nie jest piłka profesjonalna. Każdy kto ma dzieci wie, że to jest wieloletni proces. Najpierw uczysz się chodzić, potem rozmawiać i tak dalej. Nie znam dwulatka, który przebiegnie 100 metrów w 11 sekund. Ważna jest cierpliwość i czas - zaznacza Czarniecki. Warto tu podkreślić, że jest on trenerem, który miał wielki wpływ na karierę Kaia Havertza, który uchodzi za największy talent zachodnioniemieckiej piłki.

- Naszym celem jest wychowanek w jedenastce Leverkusen. Ale do tego są różne drogi. Jeśli zawodnik przebywa u nas w akademii 10 lat to my mamy czas i jesteśmy cierpliwi. To jest klucz. Jak robię czasem wykłady to pytam: "Kto wie, że zdobyliśmy mistrzostwo Niemiec do lat 17?". Czasem ktoś się zgłosi, ale generalnie niewielu wie. Ale jak zapytam "Kto wie, kim są Kai Havertz i Benjamin Henrichs?" to wszyscy wiedzą. To chyba wiele mówi? Szkolenie to jest zawodnik a nie drużyna. Czasem jeden na dwudziestu się przebije ale warto - zaznacza.

W Niemczech porównuje się Kaia Havertza do Toniego Kroosa. Jak w ogóle trafia się na takiego zawodnika? - To nie jest wielka sztuka, bo to od razu widać. Wypatrzyliśmy go w Aachen, grał w Alemannii. Miał 11 lat i oferty z wielu klubów - podkreśla Czarniecki. Dlatego Leverkusen użyło podstępu.

Byliście skuteczniejsi. - Mieliśmy spotkanie z rodzicami, potem zaprosiliśmy ich na obiad. I jakoś tak spontanicznie nagle wpadli Michael Reschke, wówczas dyrektor klubu, bardzo znany człowiek w Niemczech oraz Rudi Voeller, którego nie trzeba przedstawiać - twierdzi Czarniecki, ale oczywiście słowo "spontanicznie" każe wziąć w cudzysłów. Na rodzicach rozmowa z Voellerem zrobiła ogromne wrażenie.

ZOBACZ: Betis potwierdza zainteresowanie Milikiem

- Trzeba przyznać, że Kai trafił do świetnej drużyny ale też był mniejszy więc nauczył się walczyć - mówi Czarniecki. W zakończonym sezonie Havertz jako pomocnik strzelił 17 goli w Bundeslidze. Czarniecki zaznacza, że kluczem do sukcesu jest cierpliwość i stawianie na rozwój, nawet kosztem wyniku.

ZOBACZ: Dlaczego Polacy nie chodzą na mecze?


- Wie pan, do 15. roku życia trener może sam wygrywać mecze odpowiednią taktyką, ale nie o to chodzi. Jeśli mamy świetnego skrzydłowego, który wygrywa szybkością, dajemy go na "szóstkę", gdzie musi nauczyć się rozgrywać, ale nie wykorzystuje tego, co łatwo mu daje wygraną. Uczy się, rozwija. Jeśli mam świetnego lewonożnego zawodnika, muszę nauczyć go grać prawą nogą. Lewej nie straci, będzie miał dwie. Czy przegramy przez to mecz? Może jeden, może dwa. Liczy się rozwój - zaznacza.

Źródło artykułu: