Po fantastycznych występach Krzysztofa Piątka w Serie A zaroiło się od komentarzy typu: "za moich czasów polski napastnik grał w średnim klubie belgijskim, a dziś mamy zawodników w najlepszych klubach Europy". Tyle tylko, że patrząc na najlepsze ligi, nie gra w nich więcej naszych rodaków niż 20 lat temu.
Oczywiście liczba polskich graczy na Zachodzie rośnie, mamy ich 25. Na 1369 zatrudnionych ogólnie obcokrajowców. Dla przykładu w sezonie 1993/94, krótko po otwarciu granic, więc w czasach pierwszego penetrowania rynku wschodniego, mieliśmy ich 19. Tyle, że wtedy kluby zatrudniały łącznie 510 obcokrajowców.
Dopiero pod koniec 1995 roku sporo się zmieniło na rynku transferowym. M.in. weszło prawo Bosmana, które pozwoliło na swobodny przepływ zawodników. Również zmieniły się przepisy dotyczące transferowania piłkarzy wewnątrz Unii Europejskiej. I co być może najważniejsze, rozpoczęła się "Era telewizyjna", czyli czas wielkich pieniędzy z transmisji, a więc powiększania się kadr. Z czasem zaczęła się zwiększać różnica między klubami z dużych i małych lig. Ci więksi, nie będąc ograniczanymi wieloma limitami, zaczęli tworzyć szerokie kadry.
Przykładowo w sezonie 2000/01 kluby z 5 najlepszych europejskich lig zatrudniały już 1119 obcokrajowców, w tym aż 26 Polaków. W 2004 roku Polska weszła do Unii Europejskiej, więc siłą rzeczy zatrudnienie powinno się zwiększać. A jednak się zmniejszyło. Głównie za sprawą odpływu naszych zawodników z Bundesligi. Dopiero z czasem ruszyło to do przodu i dziś dzięki transferom do Włoch wróciliśmy do poziomu sprzed około 20 lat. Mamy więc coraz więcej zawodników, ale wciąż mniej niż mieliśmy w czasach "przedunijnych" i proporcjonalne mniej niż krótko po upadku komunizmu.
ZOBACZ WIDEO Kapitalna seria Piątka trwa! Tym razem strzelił Romie [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Statystyka wybranych sezonów - liczba obcokrajowców w lidze (w tym Polaków)
1993/94 | 2000/01 | 2005/06 | 2010/11 | 2018/19 | |
---|---|---|---|---|---|
Serie A | 66(2) | 191 (1) | 179 (0) | 283 (3) | 304 (14) |
Bundesliga | 98 (6) | 243 (19) | 253 (9) | 278 (8) | 273 (6) |
La Liga | 83 (5) | 186 (1) | 191 (0) | 214 (1) | 200 (0) |
Ligue 1 | 87 (3) | 185 (5) | 281 (3) | 307 (5) | 256 (2) |
Premier League | 176 (3) | 314 (0) | 348 (5) | 400 (3) | 336 (3) |
Razem | 510 (19) | 1119 (26) | 1252 (17) | 1482 (20) | 1369 (25) |
Mówimy więc o tym, że nasza piłka idzie do przodu, jednak analiza rynku transferowego mówi co innego. Ilu polskich zawodników z pola gra dziś w dwóch najlepszych ligach europejskich, czyli angielskiej Premier League i hiszpańskiej La Lidze? Jeden. Jan Bednarek, środkowy obrońca.
Jeden z analityków rynku piłkarskiego: - Polski piłkarz nie ma cech pożądanych na rynku angielskim, gdyż nie jest ani przygotowany fizycznie, ani technicznie. Jeśli chodzi o Hiszpanię, to tutejsze kluby mają zawodników na wyższym poziomie w swojej 2. i 3. lidze, więc penetrowanie Ekstraklasy mija się z sensem. Więcej, ich zawodnicy z niższych lig przyjeżdżają do nas i są gwiazdami polskiej ligi.
W Bundeslidze mamy trzech grających zawodników (ostatnio dołączył do tego grona Dawid Kownacki), z czego Łukasz Piszczek został wytransferowany ponad 14 lat temu, a Robert Lewandowski w sezonie 2010/11. Jedynie Marcin Kamiński to w miarę świeży transfer - z 2016 roku. We francuskiej Ligue 1 regularnie gra jedynie Kamil Glik. Polscy piłkarze rzadko są w stanie spełnić tamtejsze wymagania.
- Z jednej strony specyfika polskiej ligi jest taka, że jest to liga siłowa, z drugiej w zestawieniu z dobrą ligą zachodnią jest to liga słaba fizycznie. Nie ma przypadku w tym, że zwykle polski piłkarz potrzebuje czasu, żeby się wdrożyć do zachodnich standardów - mówi Piotr Sadowski, skaut Manchesteru United.
- Gdy pod koniec lat 90. zaczynałem grać w Niemczech, na trzech najwyższych poziomach było wtedy ok. 90 zawodników z Polski. Dziś jest ich zdecydowanie mniej, gdyż polski piłkarz nie jest wystarczająco dobrze wyszkolony technicznie ani nie wytrzymuje tego poziomu intensywności, który jest w Niemczech - mówi Artur Płatek, skaut Borussii Dortmund i jednocześnie dyrektor sportowy Górnika Zabrze. - Przykładowo byłem teraz na meczu juniorów Borussii Dortmund z Bayerem Leverkusen i jeśli chodzi o intensywność gry, stał on na wielokrotnie wyższym poziomie niż podobne mecze w Polsce.
Zobacz skąd pochodzi Krzysztof Piątek
Mówiąc wprost: w czterech z pięciu topowych lig, polski piłkarz nie jest mile widziany. Jest albo za słaby technicznie, albo nie daje rady fizycznie. Albo jedno i drugie. Uruchomiony został jedynie "kanał przerzutu do Włoch", a konkretnie uruchomił go dobry znajomy prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, Gabriele Giuffrida, a więc włoski agent piłkarski. Tutejsza liga wydaje się być na razie przyjazna dla naszych graczy.
Warto zauważyć, że cztery pozostałe kraje - Niemcy, Hiszpania, Francja i Anglia przeszły różnego rodzaju rewolucje szkoleniowe, dlatego polski piłkarz nie jest tam specjalnie potrzebny, bo kraje te mają lepszych swoich. Włosi jako jedyni takiej rewolucji nie przeszli.
Artur Płatek zaznacza, że wspomniana wcześniej intensywność to klucz: - Liga włoska jest dla naszych graczy przyjazna, bo nie jest to liga tak intensywna jak niemiecka czy angielska, albo nawet czołówka ligi francuskiej.
Dodaje jednocześnie, że dla naszych zawodników to bardzo dobry kierunek, który pozwala wejść wyżej. Włochy mogą być fajnym przystankiem dla średnich i świetnym "tranzytem" dla najlepszych.
Zobacz kto może być objawieniem Ekstraklasy w rundzie wiosennej
Płatek zauważa, że polski piłkarz jest atrakcyjny, bo jest "stosunkowo tani". W ostatnim czasie doszło do kilku transferów na linii Ekstraklasa - Serie A, gdzie cena wahała się między 3,5 a 4,5 miliona euro. - To nie jest bardzo tanio, ale to pieniądze, które oni są w stanie zapłacić, biorąc pod uwagę, że na zawodniku można sporo zarobić - mówi.
A też trzeba patrzeć, że to liga, gdzie Polak jest tanią siłą roboczą. Niedawno "La Gazzetta dello Sport" ujawniła zarobki piłkarzy i okazało się, że przykładowo Paweł Jaroszyński w Chievo zarabia mniej niż najlepiej opłacany w czasach Ekstraklasy zawodnik Termaliki, zaś roczny kontrakt Krzysztofa Piątka jest wart niewiele więcej niż miesięczna umowa Roberta Lewandowskiego. A przecież Piątek przeszedł do Milanu za rekordową kwotę 35 milionów euro.
Jeden z naszych rozmówców mówi o "efekcie Lewandowskiego". A więc piłkarze mają znacznie większą świadomość od kiedy sygnał do ataku dał "Lewy". Stosują odpowiednią dietę, generalnie dbają o siebie i rozwój. Każdy chce być taki jak Lewandowski. Robi to Piątek, Milik czy Żurkowski. I jednostkom może to przynieść sukces. Ale całość wciąż jest jaka była i to się przekłada na rynek transferowy oraz ceny polskich piłkarzy.
Z 20 najdroższych transferów polskiej Ekstraklasy aż 9, więc prawie połowa, było przeprowadzonych 5 lat temu lub wcześniej. A więc znacznie więcej niż np. w skali świata, gdzie były to tylko cztery transakcje zawodników z absolutnego szczytu - Gareth Bale, Cristiano Ronaldo i Zinedine Zidane do Realu oraz Neymar do Barcelony.
Co więcej, 10 z 20 największych światowych transferów (w tym 5 największych) to kwestia ostatnich dwóch sezonów, co też w jakiś sposób pokazuje, jak zmienia się wartość piłkarzy na rynku. Poszedł on nieprawdopodobnie do przodu. Jeśli chodzi o rekordowe transfery, od czasów Emanuela Olisadebe, który odszedł z Polonii Warszawa do Panathinaikosu aż do transferu Jana Bednarka, z Lecha do Southampton, wartość rekordu transferowego wzrosła dwukrotnie. W tym samym okresie na świecie wartość rekordu wzrosła około 5-krotnie.
W jakim kierunku pójdzie polska liga? - Sądzę, że powoli wróci do lat 90., gdy nasi zawodnicy zasilali średnie ligi, austriacką, grecką, czy MLS - mówi Piotr Sadowski. Faktycznie różne średnie ligi stają się dla nas coraz bardziej atrakcyjne. Przykładowo według raportu "Sporting Intelligence" średnia roczna płaca piłkarza podstawowej jedenastki w naszej Ekstraklasie wynosiła 91 tysięcy euro. To stawki porównywalne z topowymi zespołami z Chorwacji czy Rumunii.
Więcej płaci za to m.in. Szwecja (98 tys.), Izrael (123), Kazachstan (127), Dania (135), Grecja (146), Ukraina (191), Szkocja (199), Austria (200), Holandia (277), Szwajcaria (278), Portugalia (307), Belgia (346), Turcja (742), Rosja (753) oraz ligi z europejskiego Top 5. Warto zauważyć, że tuż za nami są Węgrzy (80), dla których jeszcze niedawno nasza Ekstraklasa wydawała się rajem. Co więcej, w najlepszych klubach lekceważonej u nas MLS płaci się równowartość ponad 300 tysięcy euro rocznie. A więc transfer Nemanji Nikolicia, Zdenka Ondraska, Przemysława Frankowskiego czy ewentualnie Carlitosa to dla nich spory awans.
Kolejna sprawa to wysokość transferu. Według danych z transfermarkt 5 najdroższych transferów przychodzących od początku sezonu 2017/18 w sumie miało wartość 4,85 mln. W tym samym czasie do MLS ściągnięto aż 7 zawodników, których kwoty transferów (każdego osobno) przewyższały tę kwotę. Najdroższy piłkarz MLS, Gonzalo Martinez, jest 9-krotnie droższy od Joao Amarala z Lecha Poznań.
Mówiąc wprost, nasza liga, o której mówi się, że jest przepłacona, jednocześnie jest coraz mniej atrakcyjna pod względem finansowym. Przykładowo w Szwecji aż dwa kluby mają budżet zbliżony do tego deklarowanego przez Legię: AIK oraz Malmoe FF to odpowiednio równowartość ok. 100 i 120 mln złotych.
Co dalej? Jako, że w naszej lidze nie ma w ostatnich latach dopływu atrakcyjnej świeżej krwi jeśli chodzi o zawodników krajowych, szukamy za granicą. PZPN próbuje wymusić siłą wprowadzanie młodych Polaków poprzez przepis o młodzieżowcu, ale na razie nie wiemy czy przyniesie to skutki negatywne czy pozytywne. Na pewno nie jest działaniem na szeroką skalę. W najbliższych latach można spodziewać się, że nasza liga będzie produkowała coraz więcej średnich piłkarzy dla średnich ligi, jednocześnie będzie ściągać coraz więcej przeciętych obcokrajowców. Nowy kontrakt telewizyjny niewiele zmieni, bo po podziale to wciąż nie będą kwoty, które stworzą możliwości wielkiego postępu.
Piotr Sadowski: - Mamy dwa poważne problemy w piłce seniorskiej: poziom zarządzania, w ślad za nim poziom wyszkolenia. W piłce młodzieżowej trenerzy pracują na miarę możliwości i osiągają poziom jaki mogą, ale bez wsparcia zarządzających pewnych barier nie przeskoczą. Nawet jeśli idziemy trochę do przodu, inni w tym czasie robią zdecydowanie większy postęp.