Wszystko zaczęło się w 24. minucie spotkania. W Sławomira Szarego wpadł brazylijski stoper Wisły, Cleber. Arbiter - po konsultacji z sędzią liniowym - zdecydował się na pokazanie czerwonej kartki. - Cleber? Przecież on zawsze grał ostro - śmiał się po meczu Mauro Cantoro.
Wówczas jednak nikomu do śmiechu nie było. Wiślakom puściły nerwy, bo w pierwszej chwili nikt nie mógł pogodzić się ze stratą podstawowego gracza. Przy ławce trenerskiej szalał nawet zwykle spokojny Maciej Skorża. - Zareagowałem trochę zbyt żywiołowo, ponieważ początkowo wydawało mi się, że była to czysta interwencja. Za swoje zachowanie przeprosiłem sędziego liniowego - wyjaśnił po meczu młody szkoleniowiec, dodając, że w przerwie meczu prosił piłkarzy, aby postarali się ochłonąć. - Wszystkim nam puściły nerwy. Mówiłem piłkarzom, abyśmy się opanowali i zapomnieli o tej całej sytuacji.
I choć prawdą jest, że po przerwie gospodarze nie grali już tak ostro, to gra nadal była bardzo nieczysta. Stadion znów rozgrzał się do czerwoności, gdy w 67. minucie za odkopnięcie piłki drugą żółtą kartkę obejrzał Jakub Biskup. Tym razem zbyt agresywnie zaczęli grać wodzisławianie, choć trener Janusz Białek przyznał, że decyzja arbitra była słuszna. - Nie mam żalu do sędziego, ale ogromne pretensje do swojego zawodnika - mówił.
Ostatecznie zatem zamiast pięknej, skutecznej gry, kibice zobaczyli kawał brutalnego futbolu.