Michał Brański: Chcę zaatakować ekstraklasę

- Chcemy przyciągać najlepszych, najbardziej obiecujących zawodników w Polsce przed konkurencją, postawić na młodzież. Inspiruję się koncernem Red Bulla - mówi Michał Brański, nowy właściciel Stomilu Olsztyn, drużyny z I ligi.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Michał Brański Newspix / Kacper Kirklewski / 400mm.pl / Na zdjęciu: Michał Brański

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Co pan robi w piłce?

Michał Brański, właściciel Stomilu Olsztyn: Tak naprawdę myślałem o tym już od dekady. W pewnym momencie ktoś postawił mnie przed taką szansą, uchylił drzwi i się zaczęło.

Przede wszystkim: dlaczego Stomil? Jest pan z Olsztyna, marzył pan o grze dla tego zespołu?

Nie mam z tym miejscem nic wspólnego, wcześniej znałem Olsztyn jedynie z przejazdów. W klubie pojawiłem się za sprawą dwóch znajomych, którzy są olsztynianami i swoje życie zawodowe wiążą z Warszawą. Widziałem, jak przeżywali, że tak piękny region nie ma większych sukcesów w sporcie. Przez pewien czas koledzy starali się pomóc Stomilowi przyciągnąć inwestorów. Zdaniem jednego z nich, Arka Regieca, byłem ostatnią deską ratunku. Powiedział w końcu: Michał pojedź i spróbuj, porozmawiaj z miastem. Stwierdziłem, że tak zrobię, najwyżej jeżeli się nie uda, to po prostu skończy się na fajnej wycieczce krajoznawczej.

A ta wycieczka trwa.

Do Olsztyna jechałem z przekonaniem, że będę mógł poznać pewne mechanizmy i to doświadczenie przyda mi się w przyszłości. Już na pierwszym spotkaniu z prezydentem miasta zaczęło się to wszystko bardzo ładnie składać, reakcje były pozytywne. Gdyby nie ta możliwość, wprowadzenie przez kolegę, pewnie jeszcze kilka lat trzymałbym się na dystans od pomysłu zainwestowania w piłkę.

ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski z planem na kolejne lata. "Chcę szkolić zawodników do gry w wielkich klubach" [cała rozmowa]

Potrzebował pan wyzwania? Stomil na początku tego roku był w dramatycznej sytuacji finansowej, miał ogromne zaległości względem piłkarzy, pracowników, wąską kadrę, był też bliski spadku do II ligi. Nie wolał pan zacząć od zespołu z ekstraklasy?

Nie. Wyzwania finansowe w drużynach z ekstraklasy są bardzo trudne do uniesienia. Mówimy o budżetach nawet piętnastokrotnie większych, debetach zresztą też. Myślę, że nauka rzemiosła w Stomilu to dobra droga, bez uginania się pod presją, jaka regularnie dotyka kluby z najwyższej ligi.

Przyznam też szczerze, że szybko uległem urokowi miasta: zielonego, pełnego jezior, z piękną architekturą. Poczułem to miejsce, działa na mnie kojąco, a ja mam potrzebę takiego azylu. Poza tym Stomil to w Polsce marka, klub zapisał ładny rozdział w ekstraklasie, każdy w kraju zna ten zespół, kojarzony jest z czymś dużym. W mieście budzi silne i pozytywne emocje. Na pewno łatwiej budować mocny klub w oparciu o taki kapitał. W I lidze pod względem samej marki, to być może jedna z czterech najsilniejszych drużyn. Jeżeli chodzi o organizację, to jeszcze trochę musimy nad tym popracować.

Pana pierwszym sportem jest koszykówka, ale zdecydował się pan jednak zainwestować w piłkę. Dlaczego?

Jestem zapatrzony w ligę za Oceanem, uwielbiam NBA, jej barwność i sportową jakość, ale nie mam wiary, że w Polsce da się na takim poziomie zbudować basket. Jeżeli chodzi o moje preferencje, co do dyscypliny, to na początku była piłka. Jako trampkarz trenowałem w warszawskim Hutniku i Marymoncie, później jednak moją uwagę przyciągnęła koszykówka. Dłuższy flirt miałem też ze squashem, brałem udział w mistrzostwach Polski. Ale swoich synów posłałem na piłkę. Sam też lubię jeszcze wyjść na boisko, zagrać lewą, prawą, trochę ich doszkolić. Teraz robię to trochę rzadziej, bo zmagam się z kontuzją.

Świat piłki jest prostszy niż ten, w którym się pan obraca?

Nie widzę takiego kontrastu. W sporcie mówi się dziś bardzo fachowym językiem, rzeczowo, w oparciu o dane, metodologie. Dla mnie to było przyjemne zderzenie. Widzę wiele zbieżności pomiędzy światem biznesu a światem sportu. Są potrzebni ludzie o podobnych kompetencjach, w podobny sposób osiąga się sukces, zdobywa przewagę. Piłka nie jest prosta. To nie tylko krzyczenie na chłopaków, rozmowy z zawodnikami też są ciekawe, często wkraczają na temat psychologii sportu, całościowego ułożenia klubu, zaplanowania ścieżek kariery. Piłkarze nie myślą tylko o tym, by wyjść na boisko i oddać silny strzał, czy pobiec szybko. W futbolu wiele jest metodycznej pracy i myślenia wielopiętrowego, bardzo dużo się uczę.

Pana znajomi opowiadali, że przewidział pan transmisje na żywo z obrad Sejmu w momencie, gdy internet w Polsce jeszcze raczkował. W takim razie co nas czeka za 10 lat w futbolu?

W piłce próbowano już wszystkiego, za sterami wielu klubów siedzieli i siedzą kompetentni ludzie. W świecie biznesu, a szczególnie w nowych technologiach, co chwilę pojawiają się pola, gdzie można eksperymentować i znaleźć sposób na ucieczkę konkurencji na kilka, kilkanaście lat. W piłce nie ma drogi na skróty, nie sposób być sprytniejszym i bardziej innowacyjnym. To sztuka złożenia wszystkich filarów, finansów, części sportowej, zagadnień kształcenia młodych piłkarzy, kwestii planów odnowy biologicznej, przygotowania kondycyjnego i taktycznego w jedną całość. Prostego pomysłu, na postawienie kilku kroków w przód, nie ma. Trzeba być starannym i cierpliwie ciężko pracować.

Więc co pan chce wnieść do piłki, do Stomilu?

Jeżeli rozmawiamy o wzorcach, to najbliżej mi do piłkarskiego przedsięwzięcia Red Bulla. To, w jaki sposób ich kluby są zarządzane, fakt, że nie boją się grać młodzieżą, że kadra zarządzająca ma otwarte głowy. Lubię czytać o ich filozofii, o spojrzeniu na budowę zespołu. Oczywiście zachowajmy proporcje, siedmiu Stomilów w różnych częściach świata nie będzie, ale jesteśmy w stanie przenieść na nasze podwórko co innego.

Na przykład?

Stawianie na młodych zawodników z regionu i ich rozwój indywidualny. Chcę, żeby Stomil dostarczał zawodników do młodzieżowych reprezentacji, a w przyszłości - do pierwszej kadry. W zeszłym roku do młodzieżówki powoływany był Kuba Mosakowski i chciałbym to kontynuować. Sprowadziliśmy zaciąg młodych zawodników, trener widzi wartość pracy z nimi, a zadaniem doświadczonych piłkarzy jest wziąć tę młodzież pod swoje skrzydła. Choć oczywiście nikt nie obiecuje, że będą grali od początku sezonu.

Chcemy być dla młodych graczy pierwszym wyborem w regionie, przyciągać najlepszych, najbardziej obiecujących zawodników w Polsce przed konkurencją. Rozwijać i również puszczać w świat, nie stawać im na drodze, jeśli poczują, że nie jest im pisany Stomil, lecz na przykład liga włoska lub polska ekstraklasa. Do tej pory talenty wyfruwały z regionu za szybko, Stomil nie zawsze był je w stanie przechwycić, dlatego zamierzamy też poprawić skauting.

Oczywiście, wzmocnienia pierwszej drużyny jakością i doświadczeniem też są bardzo ważne - wszystko w równowadze. Dziś blisko trzydziestoosobowa kadra Stomilu ma dobrą kompozycję wiekową. Stare i młode wilki, w tym duży udział chłopaków z lokalnym rodowodem, za nimi szereg młodzieżowców z ambicją. Wspólny mianownik - głód.

To wszystko, o czym pan mówi, brzmi bardzo ładnie i ambitnie, ale w Polsce na takie rzeczy brakuje zawsze czasu, bo liczy się tu i teraz oraz wynik.

Może i bym chciał "tu i teraz", ale trzeba wszystko na spokojnie poukładać, klub ma bardzo dużo deficytów. Jestem cierpliwy.

Ale zupełnie nowy w środowisku. Jak pan się przygotowywał do wejścia w świat piłki?

Nadstawiałem ucha, podpytywałem znajomych, którzy byli zaangażowani. Starałem się też czytać dużo literatury anglojęzycznej o biznesie sportowym, zarządzaniu klubami sportowymi, piłkarskimi i tymi z innych dyscyplin. Zawsze wzbudzało to we mnie żywe emocje. Na pewno nie mam wiedzy praktycznej, nie byłem w środku żadnego klubu, nie wiem, co i jak powinno wyglądać. Działamy opierając się na wiedzy dyrektora sportowego, trenera i członków jego sztabu. Ja z kolei obserwuję, jak to się ma do świata biznesu i co jest warte przeniesienia.

Podobnie myśli się w korporacji?

Są produkt, finanse, relacje z partnerami, produkcja, treści, więc tak. Często warto korzystać z tych samych narzędzi podczas zarządzania projektem.

Piłka to bardzo nieprzewidywalny sport, czego akurat pan w niej nie lubi.

Jest to czasem irytujące, ale fajne jest to, co za rogiem. Biznes jest pewnie bardziej przewidywalny, gdy zarządza się spółkami o ugruntowanej renomie, ale tu i tu regularnie jest gorąco, nigdy się nie stoi i mobilizacja musi być na poziomie stu procent.

Pan zainwestował w klub już ponad 4 miliony złotych, a piłka to trochę niewdzięczny biznes, rzadko się na nim zarabia.

Jasne, ale kluby nie mogą być na ciągłym minusie. Wychodzę z założenia, że Stomil przez pierwsze lata będzie potrzebował regularnego dofinansowania w kwotach, które jednak będę w stanie pokryć ja lub grono inwestorów, które będę chciał szybko poszerzyć. Nie wyobrażam sobie, żeby Stomil był skarbonką, żeby normą było, że nie zarabia. A już klub ekstraklasy, a ta ambicja wpisana jest w projekt, powinien się samofinansować!

Wasze wcześniejsze zaległości w klubie zostały spłacone?

Wszystkie zaległości w stosunku do zawodników i pracowników są uregulowane. Zostały należności ratalne w stosunku do różnych kontrahentów.

Pan się w Stomil mocno zaangażował. Nawet trawę kosił na boisku głównym.

To na potrzeby zdjęcia do jednego z artykułów, ale przyznaję, odprężająca czynność. W rundzie wiosennej byłem na prawie każdym meczu domowym Stomilu, uderzyło mnie to, jak zareagowali na mnie ludzie. Uścisnąłem mnóstwo dłoni, widziałem na twarzach kibiców emocje, ekscytację, zainteresowanie losami drużyny. Tam ludzie naprawdę się integrują, znają się z imienia, przeżywają mecze. Ta atmosfera przełożyła się też na szatnię, również dzięki niej zawodnicy utrzymali klub na powierzchni, utrzymali się w I lidze.

W ogóle myślę, że życie człowieka, który nie ma jakichś związków ze sportem, jest trochę uboższe. Ja z różnych dyscyplin wyniosłem grono znajomych, z którymi utrzymuje kontakty do dziś. Wypróbowaliśmy się w boju, znamy się z boiska, wiemy jacy jesteśmy, kto ile jest wart mentalnie, czy chce się przykładać, czy nie. Bo gdzie inaczej można się o tym przekonać niż na boisku?

W tym sezonie znowu planuję być na prawie każdym domowym meczu zespołu, plus pojechać na kilka wyjazdów w te miejsca w kraju, które znam słabo.

Przedstawił pan pomysł produkcji młodych piłkarzy, ale kibice są pewnie ciekawi, jaki ma pan plan na rozwój całego klubu.

Chcemy współpracować z miastem, zależy nam, żeby wzrosła liczba boisk w Olsztynie. Miasto też wychodzi ze swoimi pomysłami, jest zaangażowane. Nie ma dziś w klubie pieniędzy na jakąś istotną inwestycję infrastrukturalną, może się to zmienić tylko dzięki pomocy sponsora, ale zmieni się na pewno stadion. Jedna z trybun będzie odnowiona. Ten rok jest niewiadomą, zespół skleja się - ale jest w nim potencjał, który nie wyklucza żadnego scenariusza.

A konkretnie? 

Na przestrzeni 3-4 lat chciałbym raz lub dwa razy zaatakować ekstraklasę.

*
Michał Brański jest współwłaścicielem WP Holding, spółki notowanej na giełdzie i zajmującej się mediami (portal wp.pl) oraz e-commerce. Pierwszą firmę założył w 1999 r. w wieku 22 lat. W spółce funkcjonuje dziś w roli wiceprezesa ds. strategii. Od lipca 2019 roku jest właścicielem i większościowym udziałowcem (84 proc.) Stomilu Olsztyn.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×