Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Nie ukrywam zaskoczenia, dlaczego zdecydował się pan kandydować?
Tomasz Zimoch: W sporcie zaskoczenie jest oczekiwane. A poważnie mówiąc, to oczywiście wiele osób jest zaskoczonych. Zdecydowałem się z wielu powodów. Po pierwsze, otrzymałem taką propozycję. Po drugie, uważam, że nie wolno stać obok, bo milczenie jest przyzwoleniem. Po trzecie, jestem przekonany, że jest to niezwykle ważny moment w historii naszego kraju. To wybory, których nie wolno zlekceważyć. Po czwarte, nie mogę godzić się na łamanie konstytucji, na kpiny z praworządności.
Sebastian pobiegnie, aby Kuba mógł chodzić. Jest marzenie do spełnienia! >>
Dlaczego uważa pan, że to tak ważne wybory?
Nie chciałbym używać górnolotnych sformułowań, ale słyszałem taką opinię, że to najważniejsze wybory od 1989 roku i zgadzam się z tym.
Obie strony tak uważają.
Proszę jednak pamiętać, że ja startuję jako obywatel. Nie jestem, nie byłem i nigdy nie będę członkiem partii. Jest to Koalicja Obywatelska, który również skupia takich, jak ja.
Czyli?
Obywateli gorszego sortu.
Proszę nie przesadzać.
Tak się czuję. Przez lata niszczono autorytety, to, co osiągnęliśmy, dlatego chciałbym by wróciła normalność, zarówno w wymiarze sprawiedliwości, w służbie zdrowia... Chciałbym też, by przywrócono normalną dyskusję. Tego bardzo mi brakuje. Mam wrażenie, że dziś przekonani przekonują przekonanych. I tak to się odbywa. Poziom dyskusji jest bardzo niski i ktoś musi powiedzieć "dość!". To musi być społeczeństwo.
Zwykły obywatel nie dostaje pierwszego miejsca na liście. Zaprotestowała z tego powodu już pani Hanna Zdanowska, prezydent Łodzi.
Trudno mi się odnieść, nie czytałem jej słów.
Chciała na pierwszym miejscu w Łodzi Cezarego Grabarczyka.
Czarek jest moim kolegą z roku, studiowaliśmy razem prawo. I z tego, co wiem, on jest jedynką w Piotrkowie Trybunalskim.
Nie jest to jedyna taka opinia. Czytałem publicystów, choćby naszego Kamila Sikorę, którzy twierdzą, że nie ma pan wystarczającego doświadczenia na tak eksponowane miejsce na liście.
Zacznijmy od tego, że zgłoszono się do mnie i zaproponowano to miejsce. To nie był mój warunek. Przyjąłem ofertę. Po drugie jest to pewna przypadłość, że zawsze żądamy zmian, a gdy one następują, okazuje się, że jednak byliśmy zwolennikami utrzymania status quo.
Adam Kownacki: Jeżeli uda się dobrze trafić Arreolę, skończę go wcześniej >>
Jednak wyrażając tego typu opinie ludzie chcą jasno zapytać: "Czy on ma kompetencje?". Ma pan?
Proszę pana, wystarczy sprawdzić w Konstytucji, czy jest tam zapis o kompetencjach? Jest?
Nie ma.
No właśnie, nie ma. Jeśli pan Marek Suski, który nie ma wyższego wykształcenia i zdobył zawód technika teatralnego, może być posłem, to może być nim również piekarz, baletnica, sportowiec, a także dziennikarz. Również sportowy. Zresztą proszę się nie obawiać, mam wyższe wykształcenie, skończyłem prawo.
Jest pan sędzią, to wiem.
Ale też bardzo cenię praworządność i z tego powodu trzy lata temu odszedłem, w ramach protestu, z Polskiego Radia. Proszę pamiętać, że, jeśli się dostanę do parlamentu, nie będę premierem ani ministrem. Rola posła jest inna. Poza tym, wracając do pytania, nie jestem pierwszym dziennikarzem, który może zostać posłem. Takich przypadków było wiele i będzie jeszcze więcej.
Ma pan już jakieś priorytety?
Przede wszystkim proszę nie zapominać, że to gra zespołowa. Tak, jak w sporcie, nikt nie osiąga sukcesu sam. W sportach indywidualnych każdy sportowiec ma za sobą sztab ludzi, w sportach drużynowych dodatkowo kolegów z boiska. Na konkrety proszę poczekać do kampanii.
To koniec pańskiej kariery w roli komentatora sportowego?
Dlaczego? Byłem, jestem i będę komentatorem sportowym. Mam zamiar pozostać w zawodzie. Zresztą to dość normalne na zachodzie, że posłowie są nadal czynni zawodowo, w Polsce też nie wszyscy są zawodowymi parlamentarzystami.