Problemy śląskiej piłki najdobitniej pokazuje dramatyczna sytuacja Ruchu Chorzów. 14-krotny mistrz Polski w ciągu trzech sezonów zaliczył trzy spadki i po raz pierwszy w swojej historii powinien rywalizować w lidze regionalnej. Powinien, gdyż klub jest na skraju upadku. Konta świecą pustkami, pracownicy i piłkarze strajkiem domagali się wypłaty zaległych wynagrodzeń. Właściciele nie palą się do inwestycji swoich prywatnych pieniędzy, a zgodnie z układem restrukturyzacyjnym długi wynoszą grubo ponad 20 milionów złotych.
Podkreślmy: mowa o czternastokrotnym mistrzu Polski. Klubie-legendzie, który przez lata stanowił o sile polskiej piłki i godnie reprezentował ją w europejskich pucharach. To w Ruchu grali Ernest Wilimowski, Gerard Cieślik, Mariusz Śrutwa, Krzysztof Warzycha czy dziesiątki innych reprezentantów Polski. I nie jest to na Śląsku odosobniony przypadek. Takich klubów jest więcej.
Bytom tęskni za wielką piłką
Bytom - blisko 170-tysięczne miasto dwóch mistrzów Polski: Polonii i Szombierek. Przed laty na stadiony w tych miastach regularnie chodziło nawet po kilkanaście tysięcy osób. Kluby wspieranie przez przemysł górniczy osiągały wielkie sukcesy. Łącznie spędziły 60 sezonów w najwyższej klasie rozgrywkowej, a świętem były derby. W zeszłym sezonie znów doszło do miejskich derbów. W IV lidze.
ZOBACZ WIDEO: Tour de Pologne. Osoby z różnych środowisk stworzyły coś niezwykłego. Rafał Majka i inni polscy kolarze z wielkim wsparciem
Po raz ostatni Polonia w elicie grała w 2011 roku. Klub już wtedy ledwo wiązał koniec z końcem, a po spadku rozpoczął się dramat. Radni kilka razy ratowali klub przed upadkiem. Zawiązano nawet nową spółkę zarządzającą Polonią, ale i ona przynosiła przede wszystkim straty. Polonia w tym sezonie będzie grać w III lidze, ale jej sytuacja finansowa - tak, jak i całego miasta - jest bardzo trudna.
Nie inaczej jest w Radzionkowie, który do 1997 roku był dzielnicą Bytomia. O Ruchu Radzionków w latach 1998-2001 słyszał każdy kibic w Polsce. "Cidry" podbijały Ekstraklasę i zyskiwały sympatię. Mały klub po spadku popadł w długi. Kilka razy się odradzał, ale do ideału brakowało wiele. W końcu stracił swój stadion - działka, na której stał została zlicytowana na poczet długów i postanowiono wybudować na niej supermarket. Z kolei Odra Wodzisław po spadku z elity grała na dziewiątym poziomie rozgrywek. Teraz klub odradza się, czeka go rywalizacja w IV lidze.
Eldorado się skończyło
Czasy, gdy najlepsi polscy piłkarze chcieli grać na Śląsku już dawno minęły. Andrzej Iwan - były piłkarz Górnik Zabrze - w swojej książce "Spalony" przyznawał, że pieniędzy miał tyle, iż nie miał ich na co wydawać. To było w 1989 roku - ostatnim komunistycznym w Polsce. Wtedy kopalnie ładowały w piłkę nożną grube miliony, a zawodnicy żyli jak królowie. Teraz kluby robią wszystko, by wypłacać pieniądze na czas, a i to nie zawsze się udaje.
Finanse na Śląsku to temat rzeka. W erze komunizmu kluby nie musiały martwić się o pieniądze. Te po prostu załatwiali dygnitarze partyjni w zamian za to, by mieszkańcy regionu mieli rozrywkę. Postawiono na sport i ładowano w niego kupę pieniędzy. Który klub miał wyżej postawionego w partii działacza, ten miał szansę na sukces. Po 1989 roku kopalnie nie miały już pieniędzy, by dotować sport. Prywatnego biznesu nie było stać na to, by przejąć inicjatywę finansowania utytułowanych klubów. Bez środków na działalność, kluby ledwo wiązały koniec z końcem. A ambicje nadal były wysokie.
Pieniądze to jednak nie wszystko. Brakuje też pomysłu na rozwój drużyny. GKS Katowice też przeżył upadek i grę w IV lidze. Z biegiem czasu w działalność klubu zaangażowało się miasto, które zapewniło wszystko, by GKS wrócił do najwyższej klasy rozgrywkowej. Zawodnicy mieli tam dobre kontrakty i pieniądze na czas. Do tego marketingowo klub był w krajowej czołówce. Ściągano piłkarzy z przeszłością w Ekstraklasie, a nawet w reprezentacji Polski. Zamiast awansu był sensacyjny spadek do II ligi. Eldorado się skończyło.
Piłka utrzymanką podatników
Piłkę nożną na Śląsku ratują samorządy. Większość akcji (66,68 proc.) w mistrzu Polski ma gmina Gliwice. Gdyby nie zaangażowanie miasta, Piast Gliwice, najprawdopodobniej nigdy nie zdobyłby pierwszego w historii tytułu najlepszej drużyny w kraju. Ten klub też przeżył upadek i mozolne odbudowę od B Klasy.
Nie inaczej jest w Górniku Zabrze. Dla władz miasta to oczko w głowie i dlatego samorząd nie szczędził grosza zarówno na budowę nowego stadionu, jak i zabezpieczenie finansów. Miasto poręczyło nawet za obligacje emitowane przez zabrzański klub. Właścicielem I-ligowego GKS-u Tychy też jest miasto, które szuka jednak inwestora gotowego do przejęcia piłkarskiego klubu, byłego wicemistrza kraju.
Gdyby nie samorządy, w Ekstraklasie mogłoby nie być żadnego śląskiego klubu. Władze miast decydują o budowie nowych stadionów, dotują działalność piłkarskich zespołów tylko po to, by podatnicy mieli rozrywkę. Zdarza się, że brakuje pieniędzy na utrzymanie dróg zimą czy zapewnienie miejsc w żłobkach czy przedszkolach, co jednak spotyka się ze zrozumieniem wśród większej części mieszkańców. Dla nich liczy się szpil.
Zobacz także:
Włoski dziennikarz: Napoli potrzebuje napastnika o innej charakterystyce, niż Milik
Robert Lewandowski woła o transfery. W Monachium coraz większe nerwy!