Nic w piłce nie osiągnąłem - rozmowa z Rafałem Grzelakiem, piłkarzem Skody Xanthi

 / Znicz
/ Znicz

To z pewnością jeden z najlepszych polskich lewoskrzydłowych. Niezły drybling, poprawne dośrodkowanie i przede wszystkim zagraniczne doświadczenie. Z powodzeniem grał w lidze portugalskiej, poradził sobie też w Grecji. Teraz chętnie wróciłby do Polski, a klub skłonny jest go sprzedać za przyzwoite pieniądze. Problem w tym, że Rafał Grzelak - bo o nim mowa - nie ma żadnych ofert. Dlaczego nikt z polskiej ligi nie interesuje się 27-latkiem? Przecież lewego pomocnika potrzebuje połowa ekstraklasy, z Wisłą, Legią i Lechem na czele!

Piotr Tomasik: Miniony sezon był dla pana udany?

Rafał Grzelak: Średnio. Gdyby Skoda osiągała lepsze wyniki, ten sezon mógłbym zaliczyć do... mniej więcej udanych. Bo fajerwerków z mojej strony nie było. Byłbym zadowolony, jeśli udałoby się zająć piąte miejsce w tabeli. Do europejskich pucharów zabrakło niewiele.

A od strony indywidualnej? Jesienią grał pan regularnie w pierwszym składzie, wiosną bywało z tym różnie.

- Pod koniec sezonu rzeczywiście nie grałem. Kartki, kontuzje, czasem ławka wskutek decyzji trenera.

Kolonia polskich zawodników w Grecji ciągle się powiększa. Czym to jest spowodowane?

- Nie wiem. Być może zawodnicy, którzy wcześniej tutaj grali, wyrobili nam na tyle dobrą markę, że ludzie doszli do wniosku, iż warto nas sprowadzać. Poza tym, nie jesteśmy aż tacy słabi.

Warunki do gry w Grecji wam sprzyjają. Nie dość, że lepszy klimat, to poziom ligi wyższy.

- Tutejszy klimat zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Liga grecka jest trochę, albo trochę bardziej, silniejsza od polskiej.

Uczy się pan języka greckiego czy do tematu podchodzi na spokojnie?

- Raczej na spokojnie (śmiech). Nie chodziłem do szkoły, nie uczyłem się ze słowników, nie kupowałem żadnych rozmówek.

To jak pan sobie radzi?

- W klubie drugi trener mówi po angielsku. Nie było więc potrzeby, żebym się uczył greckiego. Nic na siłę. Znam kilka zwrotów, bardziej sportowych, które mi się przydają. Nauki nie kontynuowałem.

Co będzie dalej z panem? Zostaje pan w Skodzie czy zmienia klub?

- Sam jeszcze nie wiem. Wciąż obowiązuje mnie dwu i pół letni kontrakt w Xanthi. Jeśli pojawi się jakaś oferta, którą Skoda przyjmie, bardzo możliwe, że zmienię barwy klubowe.

Zimą chciał pana sprowadzić Widzew, ale wówczas wiceprezes Mateusz Cacek stwierdził: "Cena podyktowana przez klub Rafała jest nie z Księżyca, ale z Marsa!".

- Tak się dzieje w wielu zespołach. Wszystko dlatego, że Skoda nie chciała mnie sprzedać i celowo dyktowała zaporową kwotę. Wiedzieli, iż Polacy nie są w stanie wyłożyć wielkich pieniędzy. Sądzę, że gdyby Widzew oferował za mnie milion euro, Skoda zażądałaby dwóch. I tak w kółko. To był taki moment, w którym nie chcieli się zgodzić na odejście kluczowych zawodników.

Chce pan wrócić do Polski?

- Hm... Dla mnie powrót nie stanowi problemu. Nie mam nic przeciwko. Ale temat nie istnieje, bo na razie nie mam ofert. Przynajmniej żadnych oficjalnych. A trzeba grać tam, gdzie cię chcą. Bo po co miałbym iść do klubu, w którym niekoniecznie chce mnie trener? Jeżeli ktoś z Polski się do mnie zgłosi, na pewno rozważę propozycję.

Zgłaszał się Widzew, ale zimą. Z tego, co wiem, to kontakt się urwał.

- W grudniu rozmawiałem z panem Zubem (dyrektor sportowy-przyp.PT). Powiedział mi, że jeśli nie uda się sfinalizować transferu zimą, to do rozmów wrócimy w czerwcu. Ale nie wróciliśmy... Widzew nie prowadzi rozmów ze Skodą i pewnie prowadził już ich nie będzie.

Jakieś inne sygnały z Polski, poza łódzkim klubem?

- Nie, żadnych ofert. Dlatego jakoś mocno nie zastanawiam się nad powrotem do Polski. Bo niby gdzie miałbym wrócić? Przecież nikt nie jest mną zainteresowany.

Zdaje pan sobie sprawę, że fani Widzewa marzą o transferze Rafała Grzelaka? Czytał pan może ich opinie na swój temat?

- Nie czytałem. Jestem jednak wychowankiem i kibicem łódzkiego klubu. Każde tego typu wypowiedzi wiele dla mnie znaczą. Chciałbym kiedyś wrócić do Widzewa i wierzę, że to się jeszcze stanie. Gdy zimą przedstawiciele klubu się do mnie odezwali, byłem zadowolony. Do rozmów przysiadłem pełen nadziei. Co do kibiców, to fajnie, że są ludzie, którzy chcieliby mojego powrotu.

W grudniu, oprócz Widzewa, ponoć chciała sprowadzić pana Wisła Kraków. To prawda?

- Bzdura. W prasie i internecie pojawią się różne, dziwne informacje, nie mające zbyt wiele wspólnego z prawdą. O Widzewie pisali, że już właściwie podpisałem kontrakt, a tak naprawdę... nikt nie zdążył się ze mną skontaktować. Natomiast mój transfer do Wisły to tylko i wyłącznie wymysły dziennikarzy.

Pan kiedyś był o krok od transferu do Białej Gwiazdy. Teraz to chyba byłby bardziej realny wariant, zwłaszcza że w klubie nie ma już Zdzisława Kapki...

- Gdyby pojawiła się oferta z Wisły, to bym ją rozważył. Krakowianie co roku walczą o najwyższe cele, regularnie występują w europejskich pucharach. Teraz stoją przed wielką szansą gry w Lidze Mistrzów. Nie mam wątpliwości, że w tej chwili byłby to lepszy krok, aniżeli pozostanie w Xanthi.

Ale coraz częściej mówi się, że powrót do Polski to opcja dla niezbyt ambitnych zawodników, pójście na łatwiznę. Przecież ci, którzy wracają do kraju, z miejsca stają się gwiazdami ligi.

- No, kurczę, ja w piłce właściwie nic nie osiągnąłem. Jedynie kilka lat temu były juniorskie sukcesy i Puchar Polski z Lechem. A poza tym? Nawet w europejskich pucharach nie grałem. Fajnie byłoby kiedyś wystąpić w takich rozgrywkach. Ale to nie jest tak, że ci, co wracają, od razu zostają gwiazdami. Według mnie, gra za granicą może nawet okazać się łatwiejsza, bo masz u boku lepszych zawodników. A tak, jak wracasz do kraju do przeciętnego zespołu, wszyscy na ciebie liczą i wierzą, że z miejsca pokierujesz drużyną.

Powiem szczerze, że dziwi mnie brak ofert z naszej ligi dla pana. Przecież co drugi polski klub, zwłaszcza z czołówki, poszukuje lewego pomocnika. Może Rafał Grzelak jest zapomniany przez działaczy, trenerów i kibiców? W mediach nie pojawia się pan często, nie udziela też zbyt chętnie wywiadów.

- Ciężko powiedzieć. Od trzech lat gram za granicą i chyba dziennikarze przywiązują większą wagę do tych piłkarzy, którzy występują w Polsce. To normalne. O mnie piszę się tylko wtedy, gdy strzelam bramki. Nie gram w najsilniejszej lidze w Europie i są tego skutki. Czy kibice o mnie zapomnieli? Na pewno nie wszyscy. Niektórzy jednak nie wiedzą, jak teraz gram, bo nie mają okazji śledzić moich poczynań.

Nie ma pan swojego menedżera, ale kilku agentów szuka panu klubu za granicą. To prawda?

- Po części. Jest kilka osób, które się ze mną kontaktowały i oferowały współpracę. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Myśli pan czasem o reprezentacji Polski?

- Nie mówię "nie", bo różne myśli mi chodzą po głowie. Wszystko zależy od tego, jak będę grał. Jeżeli będę w najwyższej formie i trener będzie widział mnie w swojej koncepcji, to z pewnością dostanę szansę. Ale jeśli nie pasuję do koncepcji Beenhakkera, to - niezależnie od dyspozycji - mnie nie powoła. Nie wszystko zależy ode mnie. Przecież mieliśmy kilka przykładów zawodników, którzy dobrze prezentowali się w kraju i za granicą, a mimo to na kadrę nie jeździli.

Nie irytuje pana postawa selekcjonera naszej kadry, który udziela się w Feyenoordzie Rotterdam już jako dyrektor sportowy tego klubu?

- Nie chciałbym jakoś narzekać... Rosjanie nic się nie odzywali, kiedy Hiddink prowadził równolegle ich reprezentację i Chelsea. No ale Leo jest wielkim fanem Feyenoordu, zawsze pomaga mu w potrzebie. Jeżeli PZPN się na to zgadza, chociaż się nie zgadza (śmiech)... Nie chciałbym mówić nic złego, bo nie znam szczegółów tej sprawy. Myślę jednak, że to jest też nagonka mediów na trenera Beenhakkera, na którego wielu ludzi narzeka i wytyka mu nawet najmniejsze sprawy.

Komentarze (0)