Eliminacje Euro 2020. Awans nie musi dać Jerzemu Brzęczkowi nietykalności

Newspix / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / Na zdjęciu: Jerzy Brzęczek
Newspix / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / Na zdjęciu: Jerzy Brzęczek

Zbigniew Boniek zarzeka się, że nie zwolni Jerzego Brzęczka, ale awans do Euro 2020 wcale nie musi dać selekcjonerowi nietykalności. Na ostatnim mundialu aż 15 procent drużyn prowadzili inni trenerzy, niż ci, którzy wywalczyli awans do turnieju.

Jerzy Brzęczek zaczął pracę z kadrą od spadku z Dywizji A Ligi Narodów. Dwumecze z Portugalią (2:3, 1:1) i Włochami (1:1, 0:1), choć o stawkę, dla nowego selekcjonera miały charakter kontrolny - głównym zadaniem następcy Adama Nawałki jest wprowadzenie Polski do Euro 2020.

Na półmetku eliminacji Biało-Czerwoni są liderem grupy G z dwupunktową przewagą nad Słowenią, ale z drugiej strony we wrześniowych meczach ze Słowenią (0:2) i Austrią (0:0) zaprezentowali się słabo. Zamiast ze zgrupowania na zgrupowanie robić postępy, drużyna narodowa cofa się w rozwoju.

Gra Polski pozostawia wiele do życzenia, a Brzęczkowi zarzuca się nie tylko niestandardowe wybory personalne, ale też to, że nie potrafi odpowiednio wykorzystać potencjału swoich podopiecznych. Coraz głośniej także o zgrzytach na linii liderzy-selekcjoner.

Mądrość etapu

Zbigniew Boniek stoi murem za szkoleniowcem i dusi w zarodku wszystkie spekulacje dotyczące jego przyszłości. W ostatnim rajdzie po mediach zarzekał się, że Brzęczek cieszy się jego zaufaniem, ale jasno też dawał do zrozumienia, że gra drużyny narodowej mu się nie podoba.

ZOBACZ WIDEO: El. Euro 2020: Łotwa - Polska. Kadra skazana na Brzęczka? "Na Euro 2020 również może mieć sporo szczęścia"

- Wszyscy robimy błędy, może selekcjoner też jakieś zrobił. Mamy jednak do niego pełne zaufanie. Nikomu z nas nie podobała się gra kadry w dwóch ostatnich meczach, bo mieliśmy większe oczekiwania - mówił TVP Sport.

- Pozycja Jurka jest nie do dotknięcia z prostej przyczyny. Uważam, że będziemy grali dwa razy lepiej. Zakwalifikujemy się na mistrzostwa Europy, czyli zadanie będzie wykonane - zapewniał na antenie Polsatu Sport, dodając: - Z jakości gry w ostatnich meczach nie jest nikt zadowolony, bo nie graliśmy dobrze.

Czytaj również -> Przewidywany skład Polski na mecz z Łotwą

Na łamach "Przeglądu Sportowego" wypowiadał się podobnie: - Temat zwolnienia nie istnieje. Mamy swoje problemy i od nich nie uciekamy. Szukamy rozwiązania, ale nie jest nim wyrzucenie trenera. Gdybym widział, że Jurek nie jest w stanie zmienić stylu, byłbym pierwszy, żeby zareagować. Poza tym prezesem jestem osiem lat, a człowiekiem całe życie. Szanuję ludzi.

W każdym z tych wywiadów uciekał jednak od odpowiedzi na pytanie: "Czy Jerzy Brzęczek pozostanie na stanowisku po awansie do Euro 2020?". Udzielenie selekcjonerowi pełnego wsparcia wygląda zatem na "mądrość etapu". Jednoznaczna deklaracja o kontynuowaniu współpracy z selekcjonerem po awansie do mistrzostw Europy nie padła.

Prezes PZPN nie chce być zakładnikiem własnych słów i zostawia sobie furtkę na podjęcie działań po zakończeniu kwalifikacji. Brzęczek nie byłby pierwszym w historii selekcjonerem, który nie poprowadziłby drużyny w turnieju finałowym mimo udanych pod względem wyników eliminacji. Pięciu z 32 finalistów ostatniego mundialu wystartowało w Rosji pod wodzą innych trenerów, niż ci, którzy wprowadzili ich do MŚ 2018.

Trzęsienie ziemi w Krasnodarze

Ewentualne rozstanie z Brzęczkiem po zakończeniu eliminacji, czyli kilka miesięcy przed Euro 2020, byłoby niczym w porównaniu z tym, co wydarzyło się w przededniu MŚ 2018 w Hiszpanii.

12 czerwca, trzy dni przed pierwszym meczem turnieju z Portugalią, przebywającą w Krasnodarze La Roją wstrząsnął komunikat Realu Madryt. Klub z Bernabeu poinformował, że po mistrzostwach trenerem Królewskich zostanie Julen Lopetegui. Real postanowił wykupić kontrakt selekcjonera z federacją. Kontrakt, który Lopetegui przedłużył ledwie trzy tygodnie wcześniej.

Dzień później doszło do kolejnego wstrząsu. Hiszpańska federacja (RFEF) zwolniła selekcjonera, nie bacząc na to, że lada moment La Roja rozpoczynała udział w mundialu. Lopetegui nazwał ten dzień "najsmutniejszym dniem od śmierci matki", ale prezydent RFEF Luis Rubiales uznał, że to jedyne wyjście. Zarzucił Lopeteguiemu brak lojalności i powierzył drużynę Fernando Hierro.

- Musieliśmy zwolnić Lopeteguiego. To świetny profesjonalista, ale sposób, w jaki jego ludzie załatwili transfer do Realu Madryt, bez wiedzy i poinformowania federacji, był decydujący. Istnieją zasady, których należy przestrzegać. Nie można tego robić tak, że dzwoni się do mnie pięć minut przed ogłoszeniem decyzji - mówił.

W tej sytuacji nie było zwycięzców, tylko sami przegrani. Rozbita Hiszpania wyczołgała się z grupy do 1/8 finału, w której musiała uznać wyższość gospodarzy. Lopetegui natomiast był trenerem Realu raptem 137 dni -  jego kadencja była najkrótszą w historii klubu.

Sprawa honorowa

Ten przypadek jest ekstremalny, ale grupowi rywale Polaków, czyli Japończycy, też zdecydowali się na kontrowersyjny ruch i rozstali się z Vahidem Halilhodziciem dwa miesiące przed startem mundialu. Lopetegui został zwolniony z przyczyn pozasportowych, natomiast Bośniakowi wręczono wypowiedzenie z obawy o sportową kompromitację w Rosji.

Halihodzić wprowadził Japonię na mundial, ale władze JFA zdecydowały się na radykalne kroki ze względu na pogłębiający się kryzys zespołu. W marcowych meczach towarzyskich z Mali (1:1) i Ukrainą (1:2) Japonia zaprezentowała się znacznie poniżej oczekiwań.

Według dziennika "Nikkan Sport", przedstawiciel związku był z zespołem na marcowym zgrupowaniu w Belgii i w jego trakcie odbył z piłkarzami szereg rozmów, podczas których miał otrzymać niepokojące sygnały dotyczące funkcjonowania drużyny i relacji na linii drużyna-trener.

- W kadrze pojawił się duży problem z komunikacją. Zauważyliśmy również, że piłkarze coraz mniej ufają trenerowi. Musieliśmy zareagować. Jako prezes muszę przede wszystkim myśleć o postępach japońskiego futbolu. Jestem w pełni świadomy, że ta decyzja nie zmieni radykalnie zespołu, ale nie mogę tak po prostu usiąść i obserwować, jak się cofamy - tłumaczył prezes JFA Kozo Tashima, powierzając drużynę w ręce Akiro Nishino - dyrektora technicznego federacji.

Halihodzić poczuł się urażony. - Federacja potraktowała mnie jak zbędnego śmiecia i po prostu wyrzuciła do kosza - mówił i wystąpił o odszkodowanie w wysokości... jednego Jena, czyli czterech polskich groszy. - Tutaj chodzi o honor, a on nie ma ceny - tłumaczył pełnomocnik trenera. Wycofał pozew z FIFA, nim światowa federacja zdążyła się nim zająć.

A Japonia pod wodzą Tashimy awansowała do 1/8 finału, ale drogę do ćwierćfinału zabarykadowała przed nią Belgia (2:3).

Inna wizja

Szybciej niż Japończycy działali Serbowie. FSS zwolniła Slavoljuba Muslina trzy tygodnie po zakończonych sukcesem kwalifikacjach do mundialu. W jego przypadku nie chodziło o złe relacje z drużyną.

Władze związku otwarcie krytykowały Muslina za niewłaściwą selekcję, zbyt defensywną taktykę i nieumiejętne korzystanie z zawodników młodego pokolenia, w tym pomijanie Sergeja Milinkovicia-Savicia z Lazio Rzym.

Czytaj również -> Piotr Świerczewski stanął w obronie Jerzego Brzęczka

- Rozstaliśmy się, ponieważ nie mieliśmy podobnego spojrzenia na to, jak drużyna powinna wyglądać w czasie mistrzostw - tłumaczył selekcjoner. Co ciekawe, żądna gruntownych zmian w grze i selekcji FSS na następcę Muslina wytypowała... jego prawą rękę Mladena Krstajicia.

Serbia pożegnała się z mundialem już po fazie grupowej. W meczu otwarcia pokonała Kostarykę (1:0), by potem przegrać ze Szwajcarią (1:2) i Brazylią (0:2) i zająć trzecie miejsce.

Cyrk za petrodolary

Historię z Lopeteugim niełatwo będzie przebić, ale przedmundialowe działania federacji Arabii Saudyjskiej też trudno nazwać racjonalnymi. Zielone Sokoły na MŚ 2018 wprowadził Bert van Marwijk, ale po zakończeniu kwalifikacji jego kontrakt nie został odnowiony.

Reprezentacja Arabii Saudyjskiej była w całości stworzona z zawodników występujących w rodzimej lidze, więc saudyjska federacja chciała, by Holender na stałe przeprowadził się do kraju pracy. Ponadto van Marwijkowi nie spodobała się ingerencja przełożonych w jego sztab.

- Zerwałem negocjacje. W zeszłym tygodniu, po awansie do mistrzostw, kilku moich współpracowników zostało zwolnionych. Nie mogłem tego zaakceptować. Poza tym nie chcę mieszkać na stałe w Arabii Saudyjskiej. Chciałbym wziąć udział w mistrzostwach, bo dlatego dwa lata temu podjąłem się tej pracy, ale nikt nie będzie mi mówił, jak mam wykonywać swoją pracę - tłumaczył w rozmowie z "NOS".

Na następcę van Marwijka wytypowano Edgardo Bauzę, który w trakcie el. MŚ 2018 pracował bez sukcesów z reprezentacjami Argentyny i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. To, że Albicelestes do ostatniej kolejki drżeli o awans do mundialu, było w głównej mierze jego winą. Z Argentyną pożegnał się w kwietniu, a miesiąc później pracował z kadrą ZEA, której też nie udało mu się wprowadzić na mundial.

Selekcjonerem Arabii Saudyjskiej Bauza był natomiast tylko miesiąc, a w jego miejsce zatrudniono Juana Antonio Pizziego, któremu z kolei nie udało się awansować do mundialu z Chile. Z Rosji Saudyjczycy wyjechali już po fazie grupowej.

Spokój droższy od pieniędzy

Wspomniany Van Marwijk ostatecznie wziął udział w MŚ 2018, ale jako selekcjoner reprezentacji Australii, w której zastąpił Ange'a Postecoglou. Opiekun Socceroos podał się do dymisji tydzień po zwycięskich barażach z Hondurasem (0:0, 3:1).

Władze FFA wiedziały o planach szkoleniowca już wcześniej i próbowały nakłonić go do zmiany decyzji. Selekcjonera nie przekonało jednak ani pełne wsparcie przełożonych, ani dużo atrakcyjniejszy kontrakt, który mu zaoferowali. Był zmęczony kilkuletnią pracą pod presją.

- Prowadzenie naszej reprezentacji było dla mnie wielkim zaszczytem. Jestem szczęśliwy, że mogłem poprowadzić ją na mistrzostwach świata w 2014 roku, zdobyć z nią mistrzostwo Azji, a teraz ponownie wywalczyć awans na mundial - mówił na pożegnalnej konferencji prasowej.

- Wszystko to jednak wywarło na mnie ogromne piętno, zarówno w sferze prywatnej jak i zawodowej. Dlatego z ciężkim sercem muszę zakończyć swoją podróż. To była bardzo trudna decyzja - dodał szkoleniowiec, który - mimo dobrych wyników - był pod bezustannym ostrzałem mediów ze względu na styl gry drużyny narodowej.

Osierocona przez Postecoglou, a przysposobiona przez van Marwijka Australia w fazie grupowej MŚ 2018 zdobyła tylko jeden punkt i zajęła ostatnie miejsce w swojej grupie.

***

W czwartek Polska może wykonać duży krok w stronę awansu do Euro 2020. W meczu 7. kolejki kwalifikacji Biało-Czerwoni zagrają w Rydze z Łotwą. Początek spotkania o godz. 20:45.

Źródło artykułu: