Chodzi rzecz jasna o Widzew nie jako zespół, ekipę złożoną z 18 zawodników i kilku krzyczących zza bocznej linii trenerów. Chodzi o Widzew jako społeczność, potężną wspólnotę skupioną wokół klubu legendarnego. Widzew dla wielu ze zgromadzonych w środę na trybunach ludzi to sposób na życie, piękne wspomnienia i wielkie marzenia.
Efekt jest taki, że na trzecim poziomie rozgrywkowym klub sprzedaje ponad 16 tysięcy karnetów. Że kibice stoją przy nim, nawet mimo konieczności błąkania się po peryferiach niższych lig. Środa była w Łodzi dniem galowym, wydarzeniem, momentem, w którym znów - choć na 90 minut - wybuchnąć miała święta wojna.
I rozgorzała, zapłonęła! Gdy Marcin Robak strzelał Legii gola z rzutu karnego przy stanie 0:2, na twarzach miejscowych kibiców malowała się wielka nadzieja. Gdy wyrównał Przemysław Kita, euforia aż wylewała się ze stadionu. Kto zjawił się w środę na trybunach, ten sam poczuć mógł potężną tęsknotę za wielkim futbolem w tej części Łodzi.
ZOBACZ WIDEO: "Druga połowa". Łukasz Piszczek pożegna się z reprezentacją Polski. "To nie jest dobry moment na taką celebrację"
Niedługo po rozpoczęciu drugiej połowy można było odnieść wrażenie, że piłkarsko Widzewowi wystarczyło pary na około pierwszych 30 - 35 minut meczu. Bo była wtedy w gospodarzach pasja, skutecznie wypełniająca luki w jakości. Widzewiacy dwa razy zagrozili bramce Legii - może nie były to stuprocentowe okazje do zdobycia gola, ale kąśliwe strzały budzące nadzieje. Im bliżej jednak końca pierwszej połowy, tym drugoligowiec słabł. Legia rozwijała skrzydła i budowała przewagę, by na początku drugiej części wyprowadzić dwa bolesne ciosy.
I gdy miało być po wszystkim, miejscowi znów dali się nieść pasji. Wystarczyło do mocnego postraszenia ekipy z Łazienkowskiej. To Legia przywiozła w środę na stadion więcej umiejętności, dzięki czemu awansowała (ostateczny wynik to 3:2), ale długimi fragmentami nie było widać, że bili się ze sobą przedstawiciele Ekstraklasy i 2. ligi.
Wiele już było w naszej rzeczywistości upadków potężnych klubów - klękała Polonia Warszawa, klękał ŁKS - i za każdym razem wstawanie z kolan było - bądź wciąż jest - męczarnią. Nie jest łatwo wygrzebać się z odmętów, nawet jeśli za klubem stoją całe trybuny kibiców. Bo niższe ligi są trudne, przeciwnicy nastawieni na przeszkadzanie, nakręceni na wielkiego rywala. Każdy awans to krew, pot i łzy. Widzewowi trzeba jednak życzyć jak najszybszego powrotu do elity. Właśnie po to, byśmy częściej mogli obserwować takie starcia, jak pucharowy mecz z Legią.
Paweł Kapusta