Ireneusz Jeleń. Snajper z pola kukurydzy

- Długo nie mogłem się odnaleźć, nie miałem pomysłu, co zrobić z życiem - mówi Ireneusz Jeleń. Grał w Lidze Mistrzów i reprezentacji Polski, dziś z CKS-em Piast walczy o mistrzostwo B-klasy i koronę króla strzelców tej ligi.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Ireneusz Jeleń podczas meczu B-klasy w Rudniku WP SportoweFakty / Mateusz Skwierawski / Na zdjęciu: Ireneusz Jeleń podczas meczu B-klasy w Rudniku

Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali dużych skupisk ludzkich, uważali na siebie, poświęcili czas sobie i najbliższym. Zostańcie w domu, poczytajcie. Pod hasztagiem #zostanwdomu będziemy proponować Wam najlepsze teksty WP SportoweFakty z ostatnich lat.

Po boisku w Rudniku biega już inny Irek. Z czystą głową. Wesoły, lekki, choć w stosunku do kariery cięższy o kilka kilo. Charakterystyczna fryzura, czyli boki na zero, góra krótko, postawiona na jeża. Różni się tylko kolor włosów, już nie ciemny, a siwy.

Jadąc z Cieszyna na mecz z liderem B-klasy może się tylko uśmiechnąć. Żeby dojechać na stadion, musi odbić z głównej drogi w boczną, krętą i wąską. Prowadzi przez pola uprawne obsiane żytem i ziemniakami, dookoła pasą się krowy. Parking przy niewielkim klubowym budynku LKS-u Rudnik może pomieści tylko kilka aut, dlatego Ireneusz Jeleń swojego sportowego mercedesa parkuje naprzeciwko, wzdłuż pola kukurydzy. Trochę inaczej wyglądała otoczka spotkań na San Siro z Milanem czy na Parc des Princes z PSG.

Ale jedno się nie zmieniło: nastawienie zawodnika. Jeleń instruuje kolegów podczas rozciągania. - Jedziemy tak jak ostatnio: dokładnie piłką, z zaangażowaniem w ataku i obronie - pokrzykuje kilka minut przed rozpoczęciem spotkania.

ZOBACZ WIDEO: El. Euro 2020: Łotwa - Polska. Kadra skazana na Brzęczka? "Na Euro 2020 również może mieć sporo szczęścia"

Takiej frekwencji na kameralnym stadionie LKS-u nie było od lat. Raz, że Rudnik liderem, dwa - przyjechał Jeleń. Bilety po pięć złotych, sprzedanych 175 sztuk. Ale kobiety z dziećmi wchodzą za darmo, więc ludzi prawie dwa razy więcej. Na trybunach swojsko. Stoi termos z herbatą, czteropak Żubra, ćwiartka czystej. Jeden z miejscowych wniósł na trybuny ręczną syrenę strażacką, dzieciaki wzięły trąbki, jest głośno.

Jeleń wyprowadza CKS Piast z dychą na plecach i opaską kapitańską. Krótka narada z zespołem. - Którą połowę bierzemy, z górki? - pyta trener. - Pod górkę, to w drugiej będzie łatwiej - odpowiada Jeleń.

Boisko lekko pochyłe, położone pomiędzy zaoranym polem a morzem kukurydzy. Za jedną z bramek działka z traktorem na wjeździe. Między ławkami rezerwowych - drzewa. Po drugiej stronie jedna trybuna z kilkunastometrowym blaszanym daszkiem. Komplet kibiców.

A w pierwszej minucie ogromny wrzask. Wyje syrena, krzyki: "jedziemy z nimi!". Gospodarze strzelili na 1:0.

Dla miejscowych to mecz o utrzymanie pierwszego miejsca w tabeli. Z Piastem idą łeb w łeb, po pięciu meczach mają tyle samo punktów. Klub Jelenia wystartował w lidze dopiero w tym sezonie, Rudnik gra w B-klasie już kilkanaście lat, ale pierwszy raz tak dobrze mu idzie.

Na trybunie szmer, ale rozmowy nagle ustają, gdy Jeleń ma piłkę. Z jednej strony ciekawość, co on jeszcze potrafi, z drugiej aż kusi, żeby go czymś sprowokować. Po szybkim prowadzeniu gospodarze poczuli luz. - Panie Irku, można zdjęcie? - zaczepiają kibice, kiedy Jeleń przebiega obok. A gdy w jednej akcji zatrzymuje go obrońca z Rudnika, robi się większa wrzawa niż po bramce.

U byłego reprezentanta szybkość może już nie taka jak kiedyś, ale odejście na kilku metrach robi wrażenie. Zamach w jedną, przeciwnik w drugą. Dokładny pas, przyjęcie kierunkowe. Kółeczko w środku, przerzut na drugą stronę. Zmienia pozycje, jest wszędzie. Na szpicy, w środku pomocy, pomaga też w obronie. Jelenia kryje dwóch, czasem i trzech rywali. Jeden na "plastra". - Panie Irku, dzień dobry, jeszcze nie miałem okazji pilnować takiego zawodnika - słyszy od rywala.

Uśmiecha się, puszcza oko, ale z piłką nie jest już taki sympatyczny. Dał w tym meczu taki popis, że miejscowi bili mu brawo. Zaczął golem z rzutu wolnego, a jeszcze przed przerwą strzelił z kilkunastu metrów od słupka. Później jak rasowy snajper: trzy sam na sam i trzy bramki. Jednego gola dorzucił jeszcze do pustej.
Ireneusz Jeleń podczas meczu B-klasy w Rudniku Ireneusz Jeleń podczas meczu B-klasy w Rudniku
Wynik końcowy: 6:2. Liczba goli Jelenia: sześć. Lider B-klasy: CKS Piast. Bilans napastnika w ósmej lidze: 6 meczów, 14 bramek.

Marazm

Kilka lat temu byłemu reprezentantowi Polski piłka kompletnie zbrzydła. We Francji długo grał na różnych zastrzykach, szybko odszedł z Lille, w Polsce też nie wychodziło. W końcu treningi zaczęły męczyć, a choroba ojca tylko pomogła powiedzieć "dość". Skończył karierę w 2013 roku, po cichu, wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi. Mógł dalej grać, nawet za granicą, miał oferty. Po krótkich epizodach w Podbeskidziu i Górniku Zabrze został na Śląsku. Ostatnie miesiące spędził przy tacie.

Odciął się od środowiska, unikał mediów, zaszył się w rodzinnych stronach w Ustroniu. Dużo spadło mu na głowę: półtora roku ciężkiej choroby ojca i jego śmierć. Pasmo niepowodzeń w karierze. Trudno mu było odnaleźć radość.

Przez kilkanaście lat kariery w Wiśle Płock, AJ Auxerre czy reprezentacji Polski miał zaplanowany każdy dzień: trening, odprawa, regeneracja, siłownia, zgrupowanie, wyjazd na mecz. W domu był raczej gościem, a tu nagle musiał w nim spędzać całe dnie. Wstawał około 10, pił kawę, jadł śniadanie, z nudów przejrzał w internecie kto z kim wygrał, coś przeczytał. Ledwo dobił do południa i już był sfrustrowany. Pustka, wyczerpał wszystkie pomysły na zabicie czasu. Wpadł do baru obejrzeć mecz, poszedł na imprezę, nie musiał już przecież rano wstawać do pracy. Taki marazm trwał półtora roku.

- Długo nie mogłem się odnaleźć, nie miałem pomysłu, co zrobić z życiem - wspomina. - Piłkarz po karierze zostaje na lodzie. Przyzwyczajony do dużych zarobków i wysokich standardów życia nagle musi całkowicie zmienić myślenie. W takich momentach łatwo jest pójść w alkohol, narobić długów albo ze sobą skończyć. Cieszę się, że znalazłem nowy cel - opowiada.

Pomogła mu żona. Anię poznał 20 lat temu w dyskotece. Był nastolatkiem z żelem na głowie i pustymi kieszeniami. - Żona zakochała się w Irku człowieku, nie w jego portfelu. Widziałem w piłce mnóstwo przypadków, kiedy kończyła się kasa, a partnerki znikały. Jak piłkarz nie ma wsparcia, to ma problem. Ania zawsze była obok, wierzyła we mnie, w trudniejszym okresie pomogła mi ruszyć. Nową energię dała mi też praca w Piaście. Zostałem prezesem, poczułem odpowiedzialność, to wiele zmieniło - tłumaczy były piłkarz.

Przebiera się na stojąco

Od trzech lat funkcjonuje inaczej. Znowu ma ten błysk w oku, cieszy się życiem. Zgubił wagę, bo w pewnym momencie daleko mu było do sylwetki sportowca. Z uśmiechem opowiada o karierze, a jeszcze niedawno oddzielał tamten etap grubą kreską. Ma luz, żartuje, nie snuje się już z kąta w kąt. Widzi sens w tym, co robi.

W lipcu 2016 roku otworzył w Cieszynie stowarzyszenie, w jego CKS-ie Piast trenuje około trzysta dzieci, od czterolatków do juniorów starszych (17 lat). Mają dwa duże i dwa małe boiska plus orlik. Latem założył drużynę seniorów, z którą wystartował w ósmej lidze. Po to, żeby wprowadzać młodych chłopaków ze szkółki w dorosłą piłkę.

Jeleń pełni dziś kilka funkcji, jest prezesem, zawodnikiem, kapitanem i najlepszym strzelcem Piasta. - Urodziłem się tu, wychowałem. Przez 20 lat nic się w Cieszynie nie działo, przez chwilę była jakaś okręgówka, ale szybko się skończyła. Chciałbym coś stworzyć, zostawić po sobie. Chłopcy muszą mieć jakiś cel, na przykład grę w seniorach. Razem z trenerami grup młodzieżowych staramy się pomóc na boisku przebrnąć ten pierwszy etap, awansować wyżej. A przy okazji wprowadzamy zdolnych juniorów. Gra już kilku, jeden ma 15, drugi 16 lat. To dla nich walczymy o lepszą ligę. Chcemy ogrywać wychowanków i na nich bazować - tłumaczy Jeleń.
W Cieszynie zrobiła się spora rywalizacja, w mieście funkcjonują obecnie trzy kluby, ale dla większości dzieciaków pierwszym wyborem jest ten Jelenia. Trening z byłym reprezentantem Polski to już jest wyróżnienie. Młodzi chłopcy są w niego wpatrzeni. Jakby Jeleń nagle przerwał zajęcia i kazał stanąć na głowie, nikt byt nie zadawał pytań, po chwili wszyscy mieliby nogi w górze.

- Chłopcy są zaangażowani, przykładają się, dzięki temu ja też odczuwam dodatkową mobilizację. Kiedyś byłem w tym samym miejscu, z otwartą buzią słuchałem w reprezentacji każdego słowa Jurka Dudka czy Tomka Hajto. Chcę dać dobry przykład, dużo podpowiadam, instruuje i wymagam. Ostatnio dostałem na treningu porządnego kopniaka w piszczel, upadłem i błyskawicznie się poderwałem. "Gramy, kur**, co my, baby?" - krzyknąłem. Pokazałem, że na boisku trzeba zasuwać, że nie ma świętych krów. Na chłopakach zrobiło to wrażenie - opowiada.

Ta werwa z młodości ciągle w nim siedzi. Na meczu dużo podpowiada, ale i opieprzy jak trzeba. Czasem musi też uczyć manier. Jak wtedy, gdy wszedł do szatni ostatni i nie było dla niego miejsca. - Zacząłem przebierać się na stojąco. W końcu mówię: nie no, panowie, coś tu jest nie tak. Kiedyś to byłoby nie do pomyślenia. Jak do mojej szatni wchodził starszy zawodnik, to byłem pierwszym, który stawał na baczność, żeby mógł usiąść - opowiada były piłkarz.

Do wybierania składu się jednak nie miesza. - Trenerem jest Michał Kurzeja, mój dobry kolega, znamy się od lat. Czasem o coś zapyta, ja doradzę. Do tego zawodu się jednak nie nadaję, jestem za nerwowy - uśmiecha się.

Te oczepiny...

O koszulkę prosił go kiedyś mistrz świata. - Do przerwy było całkiem dobrze, 0:0, a na San Siro przeraźliwe gwizdy. Kibice wściekli, że jakieś Auxerre, klub z francuskiej wioski, remisuje z ich Milanem. Schodzę do szatni, a w korytarzu podbiega do mnie Gianluca Zambrotta. Pokazuje na koszulkę i mówi: "change" (zamienić). Zrobiłem wielkie oczy, przecież to ja jego powinienem o to prosić. Wymieniliśmy się. Nie zapomnę min chłopaków z drużyny. Zamiast cieszyć się remisem po pierwszej połowie, dopytywali, jak zdobyłem tę koszulkę. Nie mogli uwierzyć, że Zambrotta sam mi ją dał - śmieje się Jeleń.

To był piękny czas w jego karierze. Z prowincjonalnym Auxerre w sezonie 2009/10 zajął trzecie miejsce w lidze, a drużyna do końca walczyła o mistrzostwo Francji. Po tym sukcesie przez miesiąc był w mieście noszony na rękach, nie płacił za zakupy w sklepach, za darmo jadł też w restauracjach. Po najlepszego strzelca zespołu zgłosiła się Marsylia. Jeleń ustalił umowę z mistrzem Francji i czteroletni kontrakt miał podpisać po weselu przyjaciela.

To był jego bliski kumpel, głupio było odmawiać, dlatego zgodził się na jeden taniec. Typowa oczepinowa zabawa, niepozorne wygłupy na jednej nodze. Jeleń źle stanął, zabolało kolano, pojawił się krwiak. Z błahej sytuacji zrobił się poważny problem. Piłkarz pojechał na drugi dzień do Poznania, na szybko "czyścił" nogę. Nie udało się skrócić okresu leczenia, Marsylia zrezygnowała z transferu.

Kilka tygodni później Jeleń był już zdrowy, pięknym golem z nożyc wyeliminował Zenit Sankt Petersburg i wprowadził Auxerre do Ligi Mistrzów. Do grupy z Milanem, Realem Madryt i Ajaksem Amsterdam.

Spełnił marzenia ojca

Inaczej wyobrażał sobie zakończenie kariery. Myślał, że na najwyższym poziomie utrzyma się do czterdziestki. Dziś ma 38 lat i gra w najniższej lidze. Tak czy inaczej, przynajmniej te dwa lata chce jeszcze pociągnąć. Celem Piasta jest awans do IV ligi, Jeleń chce w tym pomóc.

Za pracę w Piaście nie pobiera pieniędzy. Z żoną utrzymują się głownie z wynajmu. Z piłkarskich pensji zainwestował w nieruchomości, niedaleko domu, w Brennej, wybudował chatkę z bali, którą wynajmuje na weekendy. Interesu dogląda żona, on działa w klubie. - Chcemy zabezpieczyć dzieci, żeby niczego im nie zabrakło - mówi. Julka ma 9 lat i trenuje taniec. Kuba jest starszy, ma 16 lat i gra w juniorach Piasta. Już wypytuje ojca, kiedy wystąpią razem w B-klasie.

Jeleń nie spełnił jednego z marzeń, nie zagrał nigdy z ojcem w meczu, ale tak jak pragnął pan Jan - został profesjonalnym piłkarzem.

Były napastnik i jego ojciec mieli świra na punkcie piłki. Mogli oglądać ten sam mecz w telewizji nawet i po pięć razy. Jan Jeleń jeździł na mecze syna od początku. Surowo oceniał jego grę, co młodego wkurzało, czasem i zniechęcało. Kiedy Irek strzelał po trzy gole w jednym meczu juniorów nie słyszał pochwał. Ojciec wypominał mu błędy. "W tamtej sytuacji mogłeś zachować się lepiej, pamiętasz? Popraw to" - mówił. Pan Jan grał amatorsko w piłkę i pragnął, żeby młodemu się udało. Kiedy syn wszedł na poziom profesjonalny, Jan Jeleń patrzył tym samym, krytycznym okiem. Jak nie mógł ze stadionu, to dzwonił i mówił, że z mamą trzymają kciuki przed telewizorem.

To była bardzo bliska, czasem szorstka relacja. Jan Jeleń zawsze powtarzał: żeby do czegoś dojść, trzeba ciężko pracować, nie marudzić, nie patrzeć na ból. Takie zasady wpoił Irkowi. Pięć lat temu dostał od losu czerwoną kartkę, nowotworu jelita niestety nie udało się wyleczyć.

Syn chce grać z ojcem

Kuba Jeleń już wyczekuje wspólnego meczu z tatą. Na początku nie miał z nim łatwo. - Powtarzałem: "ja w twoim wieku grałem w szkole, po lekcjach biegłem z torbą kilka kilometrów na trening, a po nim się nawet nie kąpałem, tylko szedłem na inne boisko. A ty siedzisz tylko w telefonie albo przed komputerem". Za bardzo chciałem, żeby został piłkarzem. Wrzeszczałem na niego, a on jakby robił mi na złość, nie słuchał, peszył się. Na ostro zawsze motywował mnie tata, ale do Kuby trzeba było podejść inaczej. Kiedy wyluzowałem, usunąłem się trochę w cień, to młody się otworzył, złapał bakcyla. Od trzech lat bardzo się rozwinął, teraz grałby najchętniej codziennie - opowiada Jeleń.

- To zdolny pomocnik, lewonożny, prawą też super sobie radzi. Ma kiwkę, spokój, podanie na wolne pole, dużo widzi. Trochę nie chce mu się biegać, ale szybko myśli, idzie w dobrym kierunku - twierdzi.

Już przestał naciskać, żeby młody poszedł w jego ślady. - Chciałbym, żeby pograł przynajmniej w okręgówce czy IV lidze, ale nie musi być piłkarzem. Świetnie zna francuski, nauczył się angielskiego, ma wiele możliwości. Ważne, żeby zapewnił dobry byt swojej rodzinie i nie prosił nas o pieniądze. Bo usłyszy, że nie ma takiej możliwości - puszcza oko zawodnik.
Kumpel z Realu Madryt

Szatnia wielkości szkolnej przebieralni, jak przed lekcją wf-u. Do tego trzy prysznice, toaleta z małą umywalką. Zawodnicy Piasta przebierają się po zwycięstwie, jeden z nich wyciąga telefon i czyta wyniki meczów, jest kilka sensacji. Jeleń słucha, padają nazwy klubów dobrze mu znanych z boiska, jeszcze niedawno był po drugiej stronie. Ktoś w końcu rzuca ze śmiechem: "panowie, przecież tam nasz Iro gole strzelał".

Do dziś dostaje w zasadzie te same dwa pytania. - Jak strzeliłem gola w Paryżu z PSG. Jak? Nie wiem. Pomyślałem: uderz. Byłem w gazie, nie kalkulowałem. Kopnąłem i wyszło cudownie. Czasem na orliku ktoś podpuści, żebym spróbował strzelić tak samo - mówi. Znajomi dopytują też o kumpla z Realu Madryt. - Z Edenem Hazardem byłem w Lille. Powiedziałem mu nawet, że kiedyś będzie najlepszym piłkarzem na świecie. Fajny chłopak, zawsze pogadał, pożartował, nie był typem gwiazdy. Koledzy mówią dziś: Irek, to twój kumpel, a ja się śmieję. Bez przesady, po prostu razem trenowaliśmy. Szkoda tylko, że wybrał Real, ja jestem za Barceloną - opowiada.

Po karierze nie utrzymuje kontaktów z kolegami z boiska. Raczej trzymał dystans, nie miał wrogów, ale lubił żyć z boku. Bardziej udziela się lokalnie, tam ma przyjaciół.

W piłkę gra ciągle: na orliku, w turniejach halowych, ulicznych. Odpoczywa dzień przed meczem w B-klasie. Ma z tego frajdę. - Tak się czasem zastanawiam, po co mi ta ósma liga. Grałem na jakimś poziomie, w reprezentacji, na mecze jeździłem tylko z kosmetyczką, niczym się nie martwiłem. Teraz muszę torbę nosić, a czasem nie ma gdzie się przebrać. Ale chciałbym, żeby chociaż jeden chłopak poszedł w moje ślady i zagrał w ekstraklasie - mówi.



Lekarze straszą, ale co z tego

Zdrowie jeszcze mu dopisuje, ale organizm wysyła coraz poważniejsze sygnały. Dokuczają pachwiny, ścięgno Achillesa i przede wszystkim plecy, okolice lędźwi. Miał z nimi problem przez półtora roku w Auxerre, grał na zastrzykach, w nocy spał po 2-3 godziny, budził się z bólem. Lekarze ostrzegali, że może skończyć na wózku inwalidzkim. - Prawda jest taka, że powinienem już skończyć z piłką, doktor powiedział, żebym się nie zdziwił, jak za parę lat nie będę mógł chodzić. Ale ja się tym nie przejmuję. Tata powtarzał: bądź sobą. A ja taki jestem, uparty, zresztą jak on. I trochę się tego boję - kończy.

Mateusz Skwierawski

*Ireneusz Jeleń przez cztery lata był zawodnikiem Wisły Płock, z którą zdobył Puchar Polski. Kolejne pięć lat grał we Francji: w AJ Auxerre i Lille. Na zakończenie kariery występował w Podbeskidziu Bielsko-Biała i Górniku Zabrze. W reprezentacji Polski zagrał 30 razy i strzelił sześć goli, z kadrą wystąpił również w mistrzostwach świata w 2006 roku. W polskiej ekstraklasie rozegrał 119 meczów (47 goli), natomiast we francuskiej 153 mecze (49 goli). Na koncie ma też cztery spotkania w Lidze Mistrzów.

Eliminacje Euro 2020. Dominik Furman: Nie jestem głupi, znam hierarchię

Eliminacje Euro 2020. Jerzy Brzęczek: Dobra forma piłkarzy pokazuje, że wykonujemy dobrą robotę

Czy Ireneusz Jeleń zrobił dużą karierę?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×