Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali dużych skupisk ludzkich, uważali na siebie, poświęcili czas sobie i najbliższym. Zostańcie w domu, poczytajcie. Pod hasztagiem #zostanwdomu będziemy proponować Wam najlepsze teksty WP SportoweFakty z ostatnich lat.
Egzorcyzmy zaczynają się od modlitwy różańcowej. Mały pokoik zakrystii w kościele jest do tego odpowiednio przygotowany. Przede wszystkim zamknięty, by inni wierzący nie mieli kontaktu z tym, co dzieje się w środku. Wystarczy, że słychać jęki.
Są tam tylko mały stolik, klęcznik, kanapa. Słabe światło wpada przez niewielkie okno. Osoba opętana siada na łóżku, kapłan odmawiający modlitwę stoi lub klęczy. Obok siedzi Szałachowski.
Z opętanym coś zaczyna się dziać już na początku. Zdarza się, że jeszcze w poczekalni, przed rozpoczęciem obrzędu uwalniania człowieka spod wpływu złych mocy, na widok księdza w nienaturalny sposób wykrzywia usta i policzki. W zamkniętym pokoju Szałachowski pomaga kapłanowi. Odmawia z nim różaniec. Nieraz musi interweniować: przytrzymać ręce opętanego, gdy ten zaczyna się szarpać. Wiąże mu nogi, jeżeli nie przestaje tupać. Zdarzyło się, że gonił uciekającego.
Były piłkarz pamięta swój pierwszy raz w nowej roli. - Z ojcem kapucynem Radomirem Kryńskim pomagaliśmy księdzu egzorcyście, w sali było nas pięciu. Podczas modlitwy kobieta dostała ogromnej mocy. Początkowo siedziała, ale zaczęła wstawać i nie byliśmy w stanie jej zatrzymać. Nie czuła żadnego oporu, przestawiała nas jak piórka. Jej głos się zmienił, był grubszy, bardziej męski. Krzyczała - przypomina sobie.
ZOBACZ WIDEO Wszołek alternatywą dla Grosickiego? "Nikomu nie zamykam drogi do kadry"
Jak twierdzi, najtrudniejszy jest ostatni etap egzorcyzmów. Po modlitwach kapłan rozpoczyna rozmowę z duchem. Kościół nazywa go "bytem" lub "szatanem", który przejmuje kontrolę nad ludzkim ciałem. To dlatego głos takiej osoby zmienia się, a ruchy ciała stają się nienaturalne, gwałtowne.
- Zaczyna się walka o duszę - opowiada Szałachowski. - My chcemy wypędzić diabła, on nas. Jak na boisku, są dwie drużyny.
- Słychać dyszenie, pomruki, oddech osoby opętanej staje się cięższy, wolniejszy. Widać też wyraźne zmiany: głowa jest mokra, oczy są czasem całe czarne - opowiada. - To już nie jest ta sama osoba, diabeł przejmuje nad nią kontrolę. Zaczyna mówić w innych językach, często nieznanych, na twarzy widać czyste zło. Przy tak bliskim zetknięciu z diabłem przekonałem się, do czego doprowadza notoryczne życie w grzechu ciężkim - tłumaczy.
Sebastian Szałachowski mówi, że w dwa lata odprawił więcej egzorcyzmów, niż rozegrał meczów w ekstraklasie (170), a w piłkę na najwyższym poziomie grał pięć razy dłużej. Z Legią Warszawa zdobył w 2006 r. mistrzostwo, później Puchar i Superpuchar Polski. Na boisku był szybkim pomocnikiem, później pełnił funkcję pomocnika, ale księdza egzorcysty. I to grając jeszcze zawodowo w piłkę.
Szybszy od Grosickiego
Leo Beenhakker widział w nim ogromy talent. Były selekcjoner reprezentacji Polski mówił: to będzie skrzydłowy na lata. Powołał Szałachowskiego na spotkanie z Belgią w eliminacjach mistrzostw Europy 2008. To była mocna drużyna z Borucem, Wasilewskim, Błaszczykowskim, Smolarkiem i Żurawskim, która wywalczyła awans na Euro po raz pierwszy w historii polskiej piłki. Beenhakker był pod wrażeniem szybkości Szałachowskiego.
- Miał odejście, że aż się ziemia paliła, gubił rywala na trzech metrach - przypomina sobie Bogusław Kaczmarek, asystent Beenhakkera w reprezentacji. - Leo miał taki plan, żeby Sebastian grał po jednej stronie z Grzegorzem Bronowickim. Ci zawodnicy rozumieli się bez słów, występowali wspólnie i w Górniku Łęczna, i w Legii, dlatego trener chciał to wykorzystać w kadrze. Przyznam, że tak szybkiego piłkarza jak Szałachowski nie widziałem przez 30 lat pracy w zawodzie. Miał większy gaz niż Kamil Grosicki - opowiada Kaczmarek, który trenował zawodnika także w Górniku Łęczna.
Polska prowadziła z Belgią na wyjeździe po świetnej akcji i golu Matusiaka, Szałachowski rozgrzewał się przy bocznej linii. - Czułem, że zaraz zadebiutuję - wspomina. - Zmiana była już gotowa, ale jeden z chłopaków doznał urazu, musieliśmy odwołać wejście Sebka i zmienić plan - dopowiada Kaczmarek.
Piłkarz dostał powołanie do reprezentacji jeszcze trzy razy, ale nie rozegrał żadnego meczu. Za każdym razem był kontuzjowany.
W Łęcznej skończył karierę, nikt się tego nie spodziewał, nawet rodzina. Miał dopiero 30 lat, grał w ekstraklasie. A to właśnie matka natchnęła go na wyjazd do Czatachowy.
Uzdrowienie żony
Czatachowa to mała wioska, w której nie ma nawet sklepu spożywczego. Kończy się lasem mniej więcej dwa kilometry od wjazdu. Przy przewróconym płocie i przystanku autobusowym grupka starszych mężczyzn ładuje koparką złom na przyczepę. Droga jest wąska, mniej więcej na półtora samochodu, dwa już się nie zmieszczą. Dookoła wiele domów starego typu: nieocieplonych, niedokończonych, kilka w stanie surowym.
Tamtejsi mówią, że w Czatachowie mieszka w porywach sto osób, a "żyje się z emerytury". Trudno zresztą dostrzec w pobliżu jakiś punkt zaczepienia, młodzieży brak. Starsza kobieta wspomina, że dorobić można na okolicznych wykopkach ziemniaków, czy przy koszeniu zboża, a niedaleko jest tężnia.
Jadąc do Czatachowy, mijamy głównie pola i przydrożne kapliczki z Matką Boską. Do miejscowości prowadzi droga przez las, trudno przypuszczać, że to trasa do miejsca wyjątkowego, przez wiernych nazywanego świętym.
Ale w weekendy dwa kilometry drogi od wjazdu do końca wioski to ciągnący się sznur samochodów i autokarów. Dlatego piaskową i nierówną dróżkę zastąpił asfalt. Od prawie 15 lat przyjeżdżają tu wierni z całej Polski, z zagranicy również. Czasem i po kilka tysięcy jednego dnia. Odbywają się tam spotkania modlitewne, dochodzi do uzdrowień, nawróceń.
Kościółek jest niewielki: w środku mała ambona, po cztery ławki z jednej i drugiej strony, pomieści kilkadziesiąt osób. Żeby się tam dostać, wierni przyjeżdżają w nocy i śpią w samochodach. 40 kilometrów pod Częstochowę pojechali też Szałachowscy.
- Stojąc przed kościołem, poczułem ogień. To uczucie można porównać do realnego płomienia, gdy na przykład ogrzewa się ręce przy ognisku. Takie gorąco czułem w środku i na całym ciele, wtedy nie byłem jeszcze tak gorliwie wierzący - opowiada były piłkarz.
Były reprezentant Polski Janusz Dobrowolski sparaliżowany po wypadku. Ma szansę wstać z wózka
Wymienia cuda. - Moja żona Marta miała notoryczne bóle głowy, zmieniło się to po spotkaniu modlitewnym z ojcem Danielem Galusem. Ojciec Daniel opowiadał wiernym, że jest z nami kobieta, ma 27 lat i że pan Bóg zabierze jej guza. Żonę zaczęła palić głowa, upadła i wstała. Ojciec Daniel powiedział, że Jezus przyjdzie do Marty jeszcze raz i w domu dokończy uzdrowienia. Po kilku dniach głowa znowu ją paliła, a bóle minęły - opowiada.
- Żona został uzdrowiona z kilku chorób. Miała też refluks żołądkowy, lekarze mówili, że będzie musiała brać lekarstwa do końca życia. Podczas modlitwy upadła, nazywa się to spoczynkiem w duchu świętym. Gdy wstała, żołądek przestał boleć - opisuje z przejęciem Szałachowski i dodaje, że w Czatachowie doszło do ok. 2 tysięcy uzdrowień i nawróceń.
To miejsce nazywa "ich kolebką". Przyjechał tam z żoną, gdy byli w poważnym kryzysie małżeńskim, rozważali separację. Były piłkarz rozgrywał wtedy ostatni sezon w karierze.
- Wiem, że skrzywdziłem Martę i swoją rodzinę. Lubiłem wypić piwo po meczu, niekiedy przesadzałem. A to było wkupne w drużynie, albo inny powód, zacząłem też skupiać się na kolegach. Oddaliliśmy się od siebie z żoną, nie potrafiliśmy się porozumieć, czuliśmy wzajemną niechęć. Moja mama znalazła w internecie modlitwy ojca Daniela. To pustelnik i charyzmatyk posiadający dary duchowe. Powiedziała mi, że jest taki kapłan, który pomaga, jest na to wiele świadectw, dzieją się cuda, ludzie zmieniają swoje życie. Zdecydowaliśmy z Martą, że damy sobie szansę - opowiada.
- Nasza miłość na nowo się rozpaliła, znaleźliśmy porozumienie, jesteśmy szczęśliwi - dodaje były mistrz Polski.
Rozmowa z demonem
Od czasu do czasu żona towarzyszyła mu w egzorcyzmach, najczęściej stała z boku i odmawiała różaniec. Szałachowski został pomocnikiem egzorcysty półtora miesiąca przed zakończeniem gry w piłkę. Wtedy łączył obowiązki, po treningach i meczach jeździł na spotkania z opętanymi.
- Na początku pomagałem ojcu Radomirowi Kryńskiemu. Prowadziłem modlitwę różańcową, modliłem się w różnych językach, a w zasadzie to Duch Święty modlił się przeze mnie. Czułem natchnienie, to przychodzi nagle, mówiłem po hebrajsku, choć nigdy wcześniej nie uczyłem się tego języka i nie byłbym w stanie go przetłumaczyć na przykład słysząc w telewizji. Słowa same wychodzą, a szatan mnie rozumiał. Wszystko to czyni Bóg, zaczyna to płynąć z człowieka, my jesteśmy tylko jego narzędziem - tłumaczy.
Szałachowski egzorcyzmami interesował się od dawna.
- W wieku 17 lat odbyłem rekolekcje w Kaliszanach. Poznałem wtedy księdza charyzmatyka, ojca Mariana Matusika, który był egzorcystą. Od tamtej pory mieliśmy z ojcem Matusikiem przyjacielskie relacje, dzwoniłem do niego, błogosławił mnie przed meczami, a na boisku czułem opiekę Bożą. Poznawałem Boga, ale nie do końca rozumiałem pewne kwestie, zwłaszcza duchowe. Z Martą chodziliśmy do kościoła, modliliśmy się wieczorami, ale brakowało głębszej relacji. Egzorcyzmy zawsze mnie ciekawiły, wiele o nich czytałem - opowiada.
Na drugiej stronie przeczytasz między innymi o tym, co spowodowało, że Szałachowski zwrócił się w stronę Boga i jak wygląda rozmowa kapłana z szatanem.
[nextpage]
Ze Roberto nie nadążał
Koledzy z boiska nie dostrzegali u niego takich zainteresowań. - Nigdy nie obnosił się ze swoją wiarą - mówi Jacek Magiera, który grał z Szałachowskim w Legii. - Nawet nie wiedziałem, że jest tak religijny. Zawsze żegnał się przed wejściem na boisko, ale to praktyka często stosowana przez piłkarzy - komentuje Magiera. - Pomagałem mu wchodzić do drużyny, jak wszystkim młodym, ale Sebastian nie był tak otwarty jak Łukasz Fabiański czy Maciej Korzym. Rozmawialiśmy, gdy zmuszała nas do tego sytuacja - opowiada były piłkarz i trener Legii.
Osoby, z którymi rozmawiam na temat Szałachowskiego, mają problem, żeby przypomnieć sobie jakiekolwiek zdarzenie z nim w roli głównej. - Tak rzadko się odzywał, że trudno było zapamiętać jego głos - mówi Piotr Włodarczyk.
Były napastnik Legii pamięta fetę mistrzowską po meczu w Zabrzu w 2006 roku, ale kolegi z drużyny już nie za bardzo. - Chyba w niej uczestniczył, ale nie jestem pewien. Nie pamiętam go, przepraszam - kontynuuje.
Maciej Żurawski, który był idolem Szałachowskiego, ma podobne odczucia. Obaj zawodnicy spotkali się w reprezentacji. - Był pracowity, ambitny, ale nie rzucał się w oczy - mówi.
- Po wejściu do szatni w zasadzie tylko się witał i siadał na swoje miejsce. Widać go było dopiero na boisku - dopowiada Magiera.
A tam miały z nim problem nawet gwiazdy Bayernu Monachium. Latem 2005 roku Legia grała z Bayernem mecz sparingowy, przegrała 1:3, ale w Warszawie było to wielkie wydarzenie. Także dla piłkarza, który w tamtym czasie dołączył do zespołu po transferze z Górnika Łęczna.
- To jedno z moich najmilszych wspomnień. Grałem na stronie byłych mistrzów świata: Ze Roberto i Bixente Lizarazu. Jestem z tego meczu bardzo zadowolony, bo nieźle ich kręciłem. Nie wiedzieli, co się dzieje, nie nadążali za mną, byli wyraźnie zdziwieni, że tak szybko biegam - śmieje się Szałachowski. - Mam nagrania z tego meczu, a z jednym z wymienionych zawodników wymieniłem się koszulką. Byłem wtedy w życiowej formie - opowiada.
Gdy trener w szatni krzyczał, Szałachowski motywował się w inny sposób. - Modliłem się w myślach, nie potrzebowałem dodatkowej mobilizacji. Na boisku czułem Bożą obecność, wypełniało mnie takie dobro, spokój. Wiedziałem, że nie wszystko zależy ode mnie, że to Bóg mnie prowadzi. Na przedmeczowych zgrupowaniach trenerzy pozwalali mi chodzić do kościoła, kolegom z szatni to nie przeszkadzało. Nie wstydziłem się wiary, jeździłem też na pielgrzymki - opowiada.
Po mistrzostwie Polski z Legią był już dogadany z innym klubem - z FC Zurich. Tej drużynie strzelił gola w eliminacjach Pucharu UEFA, Szwajcarzy bardzo go chcieli.
Transfer jednak upadł, ponieważ Szałachowski złamał kość piszczelową. - Miałem źle zrobiony zabieg w Polsce, musiałem leczyć się w Austrii, powrót na boisku się przedłużał, pojawiła się nawet prognoza, że nie wrócę na boisko - wspomina.
Przez kontuzję stracił w sumie ok. dwa lata gry, nigdy więcej nie był w tak wysokiej formie, jak przed urazem. Dziś nazywa tamten czas "próbą". - To moja droga krzyżowa. Myślę, że była mi potrzebna, przyniosła owoce duchowe - twierdzi.
- Z jednej strony szkoda, bo miałem kontrakt na ręku, a szwajcarska drużyna awansowała później do Ligi Mistrzów. Z drugiej strony czuję się spełnionym piłkarzem. Bóg miał na mnie inny pomysł - dodaje.
Więź z opętanymi
Diabeł ujawnia się przeważnie podczas egzorcyzmów lub w miejscu świętym. - Zazwyczaj duch nie chce się ujawniać. Woli działać w skryciu, żeby odciągać od kościoła, szydzić z niego - tłumaczy były piłkarz.
Z osobami opętanymi łączy go bliska więź, widują się nie tylko w czasie egzorcyzmów, także na spotkaniach modlitewnych, utrzymują stały kontakt.
Takie osoby nie pamiętają, co dzieje się z nimi podczas egzorcyzmów. - Tracą świadomość, wpadają jakby w amok, choć czasem mają przebłyski tego, co się działo. Raz przyszedł do nas mężczyzna z "ulicy", ze świętym obrazkiem w ręku. Narzekał na dręczenia, nocne koszmary. To szef kuchni jednej z restauracji na starym mieście w Lublinie - widzimy zatem, że może to spotkać każdego. Podczas modlitwy zło, które w nim było, zaczęło manifestować. Po mszy mężczyzna przepraszał nas za to, co się z nim działo. Mówił, że takie rzeczy widział wcześniej tylko w internecie - opowiada.
- Często uwolnienie takiej osoby od diabła ciągnie się latami, choć czasem wystarczy kilka modlitw. Wszystko zależy od tego, jak głęboko zakorzenione jest zło - dodaje.
Tęsknota za egzorcyzmami
Marta i Sebastian mają dwóch synów. Mieszkają w Lublinie, gdzie służą kościołowi i zajmują się nową ewangelizacją - modlą się w wstawiennictwie za inne osoby. Po narodzinach drugiego dziecka Szałachowscy zrobili sobie urlop od egzorcyzmów.
Były piłkarz obawiał się, że złe duchy mogą zaatakować rodzinę, wolał nie ryzykować, zwłaszcza, że już wcześniej w jego otoczeniu działy się dziwne rzeczy.
- Duch straszył mnie w nocy, czułem jego obecność poprzez koszmary. Szczególnie o godzinie 3.00, wtedy zło ma większą moc, to czas czarnych mszy. Łapałem wtedy za różaniec, broniłem się nim w modlitwie. Z niezrozumiałych powodów miewałem też złe samopoczucie, doła. Zdarzało się, że w drodze na egzorcyzm inny samochód wjechał w moje auto. Wiem, że to nie działo się bez powodu. Duch się mścił, próbował mnie zatrzymać. Walka z nim nie ogranicza się tylko do modlitwy - przekonuje.
W rozumowaniu Kościoła duch mści się zwłaszcza, gdy czuje się upokorzony. Do tego ma doprowadzić ostatni etap egzorcyzmów: podczas rozmowy z duchem.
Szałachowski opowiada o jej przebiegu. - Kapłan wydaje duchowi komendy, a byt odpowiada. Już sam fakt, że został nakryty, upokarza go, dlatego tak się szarpie, przeszkadza nam w modlitwie. Duch zwraca się do nas, mówi w różnych językach, starożytnych, albo też po polsku. Gdy stałem obok kapłana, wołał do mnie po imieniu. Groził, że się zemści, ubliżał mi. Próbował wybić mnie z rytmu. Raz zwrócił się również do mojej żony. - Marta! Chciałbym ci coś powiedzieć - krzyknął. - Ale nie mogę - dodał. Ksiądz Radomir wytłumaczył nam później, że Martę chroniła Maryja, dlatego szatan nie mógł do niej przemówić - wyjaśnia Szałachowski.
Rozmowa z duchem trwa około dwóch godzin. - Kapłan wydaje polecenie: "masz się upokorzyć". Ta komenda ma doprowadzić do tego, żeby demon wypowiedział jedno z dwóch słów: "Jezus" lub "Maryja". Sam z siebie tego nie zrobi, to dla niego najgorsza ujma, dlatego modlitwa trwa do czasu, aż się nie złamie. Wtedy zostaje upokorzony i opuszcza ciało. Złe moce odchodzą, opętana osoba rozluźnia się, a jej ciało wygląda jak przebity balon - mówi były piłkarz.
To wykańczające doświadczenie także dla prowadzących modlitwę. - Po trzech godzinach egzorcyzmu człowiek jest wycieńczony fizycznie i psychicznie. Miejscem regeneracji jest kościół, najlepiej jest spędzić kilka godzin w ciszy, bez słów - mówi Szałachowski. W najbardziej intensywnym okresie uczestniczył w dwóch egzorcyzmach dziennie.
Od ostatniego minęły prawie dwa lata. Jak twierdzi były piłkarz, za tym można zatęsknić.
- To wyzwanie, chęć niesienia pomocy drugiej osobie, przeciwstawieniu się złu. Ryzyko było jednak za duże, musiałem postawić rodzinę na pierwszym miejscu - mówi.
Niechęć do piłki
Starszy syn, 15-letni Michał gra w piłkę w Motorze Lublin, to jego pasja. Czasem wyjdzie z ojcem na boisko, potrenują wspólnie, ale były piłkarz zatracił już pasję do tego sportu, jakby minęło mu to z dnia na dzień. Właśnie tak skończył karierę - w ciszy i niespodziewanie. Jego kontrakt z Górnikiem wygasał, zawodnik przyszedł do klubu i poinformował prezesów, że nie będzie kontynuował gry w żadnej drużynie.
- Źle się czułem duchowo, stwierdziłem, że czas zamknąć pewien etap i otworzyć nowy. Grę w ekstraklasie łączyłem przez ostatnie pół roku z posługą, pomocą zniewolonym przez zło ludziom. Po powrocie do Lublina wstąpiłem do wspólnoty, później do rodziny serca miłości ukrzyżowanej, którą prowadził ojciec Radomir. Gdy został mianowany egzorcystą diecezjalnym zapytał, czy nie chciałbym mu pomóc. Na początku udawało się to godzić z piłką, ale z czasem stało się niemożliwe, dlatego zrezygnowałem. Rodzina mówiła: "To szaleństwo! Jak będziesz żył, za co? Masz dopiero 30 lat!". Ale pan Bóg o wszystko się zatroszczył, niczego nam nie brakuje - opowiada.
Mecze rzadko ogląda nawet w telewizji. Ostatni raz śledził występy reprezentacji Polski na mistrzostwach Europy we Francji w 2016 roku. Choć nie ukrywa, że wkrótce zabierze syna na Legię. Sam jest ciekawy, co od jego czasów zmieniło się w polskiej piłce.
Krzysztof Piątek. Ucieczka na szczyt. Odwiedziliśmy rodzinną miejscowość gwiazdy
Msza na początek dnia
Nie zamierza jednak niczego zmieniać, dobrze mu w jego skromnym świecie. Z żoną rzadko korzystają z internetu, unikają również filmów, w których wyraźna jest przemoc, agresja czy seks. - Skupiamy się z Martą na ewangelizacji - odpowiada, gdy pytam, czy pracują. Z wiernymi spotykają się w klasztorze ojców kapucynów, wspólnie modlili się również we własnym domu, do czego zamierzają powrócić po przeprowadzce. Sebastian i Marta dzień zaczynają od mszy świętej i odmówienia różańca. - Z Bogiem staramy się mieć relacje jak dziecko z rodzicem, ale nie zamykamy się na świat. Wychodzimy wspólnie na obiady, spotykamy się ze wspólnotą - mówi.
Szałachowski mimo wielkiej gorliwości nie sprawia wrażenia fanatyka religijnego. Stara się wiele kwestii wytłumaczyć w logiczny sposób, nawet naukowo. Wygląda skromnie - ubrany w czarny sweter, ciemne buty i ciemne spodnie. Na szyi w widocznym miejscu wisi mały krzyż. Jest pokorny, szczery i opanowany, nie sugeruje, jak żyć lub co powinno się robić.
W takich zasadach wychowuje swoje dzieci. Starszy syn ma wybór, nie musi iść drogą rodziców. - Michał modli się z nami wieczorami, ale chcemy żeby sam rozeznał się w temacie wiary. Nie stawiamy zakazów i nakazów, bardziej proponujemy. W telewizji jest mnóstwo przemocy, kłamstwa, zła, dlatego wybieramy raczej filmy o tematyce religijnej, gdzie jest pięknie, spokojnie i skromnie. To samo jeżeli chodzi o muzykę. Bardzo cenię hip-hop chrześcijański. Raper "Tau" nawrócił się, jego utwory również mają mocny przekaz, ale nie są agresywne - opowiada. - Kilka razy zabraliśmy syna do ojca Daniela, ale do niczego go nie zmuszamy - przekonuje.
Szałachowscy nie otrzymują od Kościoła pieniędzy za posługę. - Robimy to dla ludzi - wyjaśnia były piłkarz. Rodzina żyje z oszczędności i wynajmu kupionych wcześniej mieszkań.
Pomoc innym piłkarzom
Szałachowski chciałby, żeby świat Kościoła i piłki połączyły się. Zawodnik widział, jak duże pieniądze i sława psują ludzi. W szatni Legii najlepsze relacje miał z Dawidem Janczykiem, to jeden z większych talentów naszej piłki ostatnich lat, który przegrał swoją karierę przez alkoholizm. Szałachowski stara się pomóc byłemu koledze z boiska.
Prowadzi profil na Facebooku "Petro Mekesz Salvator", ale nie chce zdradzić, co ta nazwa oznacza. - Ewangelizuję. Mam kontakt z Dawidem, rozmawiamy na różne tematy. Dawid wie, czym się teraz zajmuję i widzę, że zależy mu na odbudowaniu życia. Tłumaczę, że pan Bóg ma pomysł na każdego człowieka, że czasem do nawrócenia potrzebny jest upadek. Dawid wie, że Bóg powinien być na pierwszym miejscu, wraca do wiary - opowiada.
Dla Szałachowskiego walka duchowa jest trudniejsza niż gra w piłkę. - Mimo presji oczekiwań wiara to jednak większe poświęcenie siebie - mówi były sportowiec.
Środowisko piłkarskie z dużym zrozumieniem przyjęło przemianę Szałachowskiego. - Czy Sebastian jest szczęśliwy? - pyta Jacek Magiera. - Jeżeli tak, to najważniejsze. O to chodzi - komentuje trener, kiedyś piłkarz Legii.
Kaczmarek ma nawet prośbę do swojego byłego zawodnika. - Sebek, odpraw proszę jeszcze jeden egzorcyzm: nad polską ekstraklasą!
Wybierajmy agentow UD i P Czytaj całość
Podtrzymywani nadzieją, która nie zawodzi,
Wspólnie postępujmy
Drogami nowego tysiąclecia:
Wstańcie, chodźmy!”
(Św.Jan Paweł II) Czytaj całość