Czy z tego, co się wydarzyło na stadionie w Poznaniu w czasie niedzielnego meczu Lech - Lechia, kluby, Ekstraklasa i PZPN wyciągnęły jakiekolwiek wnioski? Czy to, że kibole z Gdańska strzelali z rac do ludzi siedzących w sektorze fanów gospodarzy, wzbudziło jakiś alarm w środowiskach decyzyjnych w polskim futbolu? Powstał jakiś sztab kryzysowy? Zostały podjęte jakieś konkretne działania, żeby to się już nie powtórzyło? Mam wątpliwości. Działacze, zamiast współpracować, dolewają oliwy do ognia.
Najlepszym przykładem są zbliżające się derby Krakowa. Odbędą się bez kibiców gości, czyli Wisły Kraków. Od dłuższego czasu mieliśmy do czynienia z czymś, co można by nazwać przeciąganiem liny pomiędzy Cracovią a Wisłą. Tyle że przeciąganie liny to niewinna zabawa, a to, co się dzieje w światku kibicowskim pod Wawelem, od dawna zabawą nie jest. Rywalizacja kiboli obu klubów dawno wyszła poza sport. Porachunki nienawidzących się grup mają bardzo złą historię: z ofiarami śmiertelnymi, atakami maczetami, z ciężkimi pobiciami itd.
Gdzieś w tym wszystkim są oczywiście porachunki gangów, które na co dzień żyją z handlu narkotykami, papierosami bez akcyzy i innych przestępstw, ale do futbolu i rywalizacji krakowskich klubów mocno się przykleiły. Służby i policja ścigają gangusów nieśpiesznie, z sobie tylko znanym kluczem kogo aresztować i kiedy. Kluby, prezesi, właściciele są - co podkreślałem już wielokrotnie - zakładnikami kiboli, którzy każdego dnia próbują rozszerzać swoje wpływy. Lub - jak w przypadku Wisły - po prostu je odbudowywać, po ostatnim tąpnięciu.
ZOBACZ WIDEO: Odwiedziliśmy bazę reprezentacji Polski na Euro 2020! Zobacz, jak będą mieszkać kadrowicze
W polskich klubach prowadzi się z tymi "trudnymi grupami" swoistą grę, by z jednej strony dać im jak najmniej, a z drugiej, by jednak dostać od kiboli swoistą "koncesję" na działalność klubu. Tak by np. nikt nie bojkotował meczów, nie robił zadym, nie prowokował kar nakładanych przez ESA i PZPN. No, żeby klubowi dali żyć, po prostu.
Wszystkie podmioty w naszym futbolu są znakomite w udawaniu. Gangi udają, że jedyne, na czym im zależy, to dobro klubu i za cholerę nie przyznają się, że drenują jego finanse. Kluby udają, że problem jest, ale nie taki wielki i że z negatywnymi zjawiskami walczą. Oczywiście walczą w ramach własnych, skromnych możliwości: potępiają, wydają oświadczenia, płacą kary itd. A jednocześnie w różny sposób finansują żerującą na nich kibolską hubę. Policja i służby udają, że rzeczywiście i na poważnie zajęły się problemem, że infiltrują patologiczne środowiska, że jakoś z grubsza kontrolują sytuację.
Żeby też wrzucić kamyk do naszego ogródka i ja się uderzę w piersi: części mediów udaje się nie zauważać problemu. Ot, wygodniej jest udawać, że się go nie widzi. Na pewno bezpieczniej.
No i tak to się wszystko od dawna kręci. Przełomu nie widać, bo w Polsce na kibola nie ma mocnych. Nie ma woli rozwiązania problemu, a środowisko - do którego i ja należę - jest zbyt słabe, żeby zrobienie porządku przeforsować. A jednak wydaje mi się, że nawet zawieranie zgniłych kompromisów z kibolami powinno mieć swoje granice. I tu wracam do derbów Krakowa zaplanowanych na 3 marca. Obędą się bez kibiców gości, bo kluby nie potrafiły się dogadać. Cracovia, która jest gospodarzem meczu, chciała wpuścić tylko 450 kibiców rywala, ale przy tym żądała od Wisły, by klub wpłacił kaucję w wysokości 45 tysięcy złotych na poczet ewentualnych szkód, jakie kibice gości mogą wyrządzić na stadionie. Wisła się na te żądania nie zgodziła. No to Cracovia zdecydowała, że fanów rywali nie przyjmie.
Całej przepychance z radością przygląda się kibicowska gawiedź: którego klubu działacze bardziej bronią "swoich"? A działacze są w tej "zabawie" jak chomik wpuszczony do kółka w klatce. Biegną, jakby biegli w lepszej sprawie, jakby myśleli, że dokądś dobiegną, że osiągną jakiś cel, że kogoś zadowolą, że ktoś to doceni, a oni to zdyskontują. Pełniący obowiązki prezesa Wisły Kraków Piotr Obidziński tak się zapamiętał w tym "biegu chomika", że postanowił się nonsensownie przypodobać własnym kibicom. Na łamach Interii wypalił: - Ciężko zareagować na tę propozycję. Już byliśmy w tych czasach. To jest trochę jak ultimatum w sprawie Gdańska w 1939 roku - wypalił odważnie. Ale niekoniecznie mądrze.
Publiczne nawiązanie do ultimatum Hitlera na pewno nie pomogło rozwiązać delikatnej sprawy. Porównanie działań innego krakowskiego klubu do ultimatum faszystowskiego zbrodniarza jest więcej niż obraźliwe i pan Obidziński - młody, inteligentny, wykształcony biznesmen - to wie. Nie przychodzi mi do głowy żadne inne wytłumaczenie takiej wypowiedzi, jak jedynie chęć przypodobania się kibicom Wisły i chęć uwiarygodnienia w ich oczach. Widocznie Obidziński tego potrzebuje.
To jest granie na niskich i prymitywnych instynktach. Nie tylko nie przybliża do rozwiązania konfliktu między Cracovią a Wisłą, ale jeszcze go wzmaga. Nie chcę oceniać, czy Cracovia miała prawo do takich żądań, jakie postawiła Wiśle. Nie oceniam, czy złamała regulamin rozgrywek, czy nie. Ale pamiętam derby na Cracovii sprzed dwóch lat, gdy kibole strzelali do siebie racami jak pociskami. Wiem więc, gdzie jest źródło obaw.
Jestem pewien, że działacze obu krakowskich klubów nie powinni ze sobą rozmawiać przez media, bo się nie dogadają. A już na pewno nie powinny rozmawiać w stylu wypowiedzi Piotra Obidzińskiego.
Wydawałoby się, że najprostszym rozwiązaniem w tym przypadku jest spotkanie prezesów, gdzieś w zaciszu gabinetów i znalezienie dobrego rozwiązania. Bez emocji, bez popisów, bez zbędnego balastu i presji ze strony kiboli. Bo przecież obie strony wiedzą, że mają wspólny, ten sam problem - problem z kibolami. Jeśli w tym zakresie nie potrafią się porozumieć i wolą w populistyczny sposób "wygrywać" sobie kibiców, to nie mają się później prawa skarżyć, ze bandyci drenują działalność ich klubów.
Jak widać, najbardziej oczywiste rozwiązania, w przypadku polskiego futbolu ligowego, przestają być oczywiste.
Dariusz Tuzimek
Czytaj też:
"Tragedia na stadionie to tylko kwestia czasu"
Jest odpowiedź w sprawie biletów na derby Krakowa