Dariusz Tuzimek: Legia w końcu uwolniła swój potencjał (felieton)

PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Jose Kante
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Jose Kante

Po zwycięstwie 2:0 w Gdańsku Legia ma już 9 punktów przewagi nad rywalami (Cracovią i Śląskiem Wrocław) i jest na autostradzie do mistrzostwa Polski.

Oczywiście do końca rozgrywek daleko, wszystko się jeszcze może zdarzyć, a wpadka z ubiegłego sezonu, gdy na finiszu rozgrywek zespół z Warszawy został wyprzedzony przez Piasta Gliwice, do dziś boli kibiców z Łazienkowskiej. Teraz sami zawodnicy i trener Legii wolą dmuchać na zimne, bo wiedzą jak to w przeszłości bywało.

Najczęściej tak, że Legia przegrywała tytuł nie tyle z rywalami - absolutnie nic im nie ujmując - co sama ze sobą. Z brakiem koncentracji, rozprężeniem, nadmiernym samozadowoleniem. Bo trzeba wiedzieć, że piłkarze polskich klubów często balansują pomiędzy kompleksem niższości (gdy nas leją rywale w europejskich pucharach) a samouwielbieniem (gdy uda się dobrze zagrać i wysoko wygrać z krajowym rywalem). Oba stany są kliniczne i nadają się do przepracowania z psychoanalitykiem. Ale ten drugi jest - według mnie - groźniejszy.

Z piłkarzami naszych klubów (i to nie tylko Polakami) jest tak, że jak już jakiś mecz im wyjdzie, jak są brawa i pochwały, to od razu jakieś licho sączy do ucha opowieści, że teraz warto chwilę odpocząć, że warto zdyskontować sukces, że czas się zabawić. Dalsza codzienna i ciężka praca przestaje się jawić jako konieczność, a zaczyna być odbierana jako męcząca dolegliwość i niewygoda, psująca komfort psychiczny czy dobry nastrój. Na efekty takiego myślenia zazwyczaj nie trzeba długo czekać. W ten sposób tytuł mistrzowski przegrało kilka generacji piłkarzy Legii, choćby w latach 80., gdy ikoną klubu był Dariusz Dziekanowski. Potencjał w Legii był wtedy ogromny, ale tytuły zdobywali inni.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: dopiero marzec, a bramkę roku już znamy? Fenomenalny wolej!

Teraz jest inaczej. Aleksandar Vuković przebudował Legię i to nie tylko pod względem sportowym. Bo w futbolu ważniejsze od trenowania nóg piłkarzy, jest trenowanie ich mózgów. Dziś legioniści mówią, że "Vuko" trzyma ich cały czas "pod prądem", że nie pozwala im "odlecieć", że chce, żeby twardo stąpali po ziemi. I - znając historię Legii, choćby tę z ubiegłego roku - to jest jedyna droga do mistrzostwa.

Drużyna Vukovicia się zmieniła. Pod wieloma względami. To co widać na pierwszy rzut oka to zmiana sportowa. Niemal wszyscy - no może poza Arvydasem   Novikovasem - zrobili spory progres. Tę drużynę trzeba było poskładać z części, które wydawały się jedynie częściami zamiennymi. Sprowadzony z Francji Igor Lewczuk mógł być już zgraną kartą, a stał się jednym z najlepszych stoperów Ekstraklasy. Przy nim uczy się i rozwija Mateusz Wieteska. Domagoj Antolić to był zawodnik na którym ciągle wieszano psy, dziś tonie w pochwałach.

Niektórzy pojawili się z niebytu (Michał Karbownik), albo wrócili z wygnania (Jose Kante). Paweł Wszołek był piłkarzem, który we wrześniu nie miał klubu. Dziś daje jakość, bramki, asysty. Gdy przychodził do Legii Luquinhas, to podkreślano, że to pomocnik, który nie strzela goli i nie ma asyst. Vuković znalazł mu takie miejsce na boisku, w którym drużyna ma z niego dużo korzyści. Rozwijają się także młodzi i ci, którzy mecze zaczynają na ławce rezerwowych. Taki Bartosz Slisz, bohater najwyższego transferu do polskiego klubu w dziejach Ekstraklasy, już zdążył zadebiutować. Trener Legii pokazał Sliszowi, że mimo iż jest młody, to nie będzie musiał czekać latami na szansę gry w Legii. Były pomocnik Zagłębia Lubin czekał na to tylko kilka dni. To jest sygnał do młodych piłkarzy w całej Polsce, że Legia Vukovicia, to jest miejsce, gdzie warto przyjść, bo można się tu rozwijać.

Legia w końcu uwolniła swój potencjał. Ale zanim to się stało, musiała w klubie zajść poważna zmiana: Vuković musiał posprzątać szatnię. Musiał nią wstrząsnąć, musiał ją przewietrzyć i pozbyć się tych, którzy nie chcieli z nim wiosłować w tę samą stronę. Było to bolesne, ale - jak widać po efektach - potrzebne.

Kibice wtedy tego nie rozumieli, trudno było im zaakceptować brak na boisku Carlitosa, nie wiedzieli co się dzieje. Dlatego po głowie zbierał Vuković. Niesłusznie, bo jako legenda Legii zasłużył na większy kredyt zaufania. Ale kibic jest niecierpliwy. No i nie wie jakie są relacje w szatni, nie wie, że trener musi pokazać w szatni kto rządzi, kogo głos się liczy.

Czy ktoś latem tego roku mógł przypuszczać, że Legia jest w stanie w tym samym sezonie sprzedać aż trzech swoich napastników (Carlitos, Sandro Kulenović, Jarosław Niezgoda) i nadal być najskuteczniejszą drużyną w Ekstraklasie (9 goli strzelonych więcej niż Lech Poznań i aż 20 goli strzelonych więcej niż druga w tabeli Cracovia)?

Dzisiaj Legia jest drużyną z innej bajki niż reszta Ekstraklasy: dominuje rywali, nie daje im wyjść z własnej połowy, atakuje non stop. Dobrze się to ogląda.

Nie chcę Legii zagłaskać, bo do końca sezonu daleko, a przecież najtrudniejszy moment dla polskich klubów to środek lata, gdy trwają kwalifikacje do fazy grupowej europejskich pucharów, a te rozgrywki weryfikują nas bezwzględnie. Chciałoby się, żeby ta dominująca w Ekstraklasie Legia ciągnęła całą polską piłkę, żeby inne kluby szły w jej ślady, żeby była w stanie powalczyć także na międzynarodowej arenie. Marzenie ściętej głowy? Może tak, może nie. Chciałoby się, żeby Legia się po sezonie wzmocniła, ale przecież już wiemy, że latem odejdą Radosław Majecki (na pewno) i prawdopodobnie Michał Karbownik, któremu zostanie rok do końca kontraktu.

Tyle, że - jak mawiał pewien mądry człowiek - "nie kupujmy jutrzejszych problemów". Na teraz, na tę ligę, na krajowe warunki - Legia jest silna. Gra ciekawą, ofensywną piłkę, a niedawne zarzuty tych, którzy przepowiadali klubowi rychłe bankructwo, ośmieszają wyłącznie autorów takich żałosnych tez.

Znam to wyszydzające spojrzenie na ligę na zasadzie: im gorzej grają, tym lepiej, bo można obśmiać, skrytykować, zrównać z błotem. Ale w ten sposób do niczego nie dojdziemy. Warto - jeśli jest okazja - tę polską piłkę klubową także czasem pochwalić. Nawet, jeśli - tak jak w Legii - buduje ją Serb. Tyle, że to Serb z polskim sercem.

Dariusz Tuzimek 

Zobacz też:
PKO Ekstraklasa. Raport WP SportoweFakty: tak kluby zabezpieczają się przed koronawirusem
PKO Ekstraklasa. Lechia - Legia. Stołeczni wjechali na autostradę do mistrzostwa. Nie ma mowy o lekceważeniu rywali

Źródło artykułu: