PKO Ekstraklasa: Dariusz Mioduski: Polskie kluby nie potrafią grać w pucharach

- Aspirujemy do tego, by być jak Ajax, Benfica, Porto, Celtic, Anderlecht. Uważam, że to realne - mówi Dariusz Mioduski. Właściciel i prezes Legii Warszawa nie ukrywa, że chciałby w ciągu kilku lat odskoczyć reszcie ligowej stawki.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Dariusz Mioduski Getty Images / Artur Widak/NurPhoto / Na zdjęciu: Dariusz Mioduski
To była długa droga. Kilka miesięcy temu podczas meczu z Lechem Poznań kibice Legii Warszawa dali do zrozumienia Dariuszowi Mioduskiemu, że są zmęczeni jego rządami w klubie. Od tamtej pory minęło 14 spotkań, w których zobaczyliśmy zupełnie inną drużynę, grającą ofensywnie, bardzo skuteczną, stawiającą na młodych polskich zawodników. Dziś, mimo porażki z Piastem Gliwice w ostatniej kolejce, zdecydowana większość kibiców jest "kupiona". A to przecież jeszcze nie koniec. Jeszcze w tym roku drużyna przeprowadzi się do Legia Training Center, najnowocześniejszego ośrodka treningowego w kraju. Z właścicielem Legii porozmawialiśmy o zmianach w Legii i polskiej piłce.

Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Dziś większość kibiców w Polsce jest pod wrażeniem gry Legii.

Dariusz Mioduski, prezes i właściciel Legii Warszawa: Idziemy w dobrą stronę. To jest ten model gry, który preferujemy, do którego będziemy zawsze dążyli, w pierwszej drużynie i w drużynach naszej akademii.

ZOBACZ WIDEO: Odwiedziliśmy bazę reprezentacji Polski na Euro 2020! Zobacz, jak będą mieszkać kadrowicze

Mam wrażenie, że jakiś etap budowy nowej Legii się kończy. Drużyna gra bardzo widowiskową piłkę, jest grupa młodych grających zawodników, za chwilę będzie akademia i całe centrum treningowe Legii. Wszystko się układa.

Nauczyłem się przez te kilka lat, że nie ma stabilności w piłce, celem jest to, by iść krok po kroku w górę. Proszę pamiętać, że nie startowaliśmy z dobrej pozycji.

Liga Mistrzów, mistrzostwo Polski…

Tak właśnie, to świetnie wyglądało, ale prawdziwa sytuacja była przecież inna. To mistrzostwo i ta Liga Mistrzów były oczywiście bardzo ważne i dały nam wszystkim mnóstwo radości, ale były też okupione brakiem jakichkolwiek inwestycji w przyszłość. To wszystko było na kredyt. Mieliśmy spore zadłużenie. Wszyscy mówili, że spłaciliśmy z Ligi Mistrzów kredyt wobec ITI, ale w rzeczywistości zaciągnęliśmy na tę spłatę dodatkową pożyczkę, którą dopiero niedawno spłaciłem. Także zadłużenie było na wysokim poziomie, budżet płacowy i kosztowy klubu był na poziomie znacznie wyższym niż teraz, a nie mieliśmy żadnych aktywów.

Młodych piłkarzy?

Choćby to, że nie mieliśmy piłkarzy, których można było sprzedać, bo wszyscy byli doświadczeni, część kontraktów była podpisana jeszcze na kolejne lata i nie bardzo było co z tym zrobić. Nie mieliśmy żadnych inwestycji, żadnego projektu związanego z przyszłością. Pieniądze z Ligi Mistrzów te problemy przykryły i tyle. Zdając sobie z tego sprawę podjąłem się budowy fundamentów, postawiliśmy na szkolenie, promowanie młodych zawodników, budowanie ośrodka. Każda przebudowa wiąże się z różnymi ryzykami, dlatego wziąłem tą odpowiedzialność bezpośrednio na siebie. Wiedziałem, że będę musiał wytrzymać presję. Gdyby nie to, w przyszłości nasze znaczenie w Europie konsekwentnie by malało. Dziś robimy coś, czego w Polsce jeszcze nigdy nie było, bo nigdy nie było w naszym sporcie instytucji prywatnej, która inwestuje 100 milionów złotych w swoją własną infrastrukturę. 90 procent środków na Legia Training Center to prywatne środki. To wprowadzi nas na zupełnie inny poziom. Oczywiście powoduje też obciążenie.

Może Karbownik spłaci ten dług.

I następni tacy jak on, bo po to robimy to, aby mieć więcej takich zawodników.

To będzie pierwszy zawodnik, który zostanie sprzedany za te słynne 10 milionów euro?

Bardzo możliwe. Ale raczej nie teraz. Wracając do kwestii naszych zmian, zmierzam do tego, że dzięki nim zyskamy markę w Europie. Staniemy się klubem atrakcyjnym nie tylko dla polskich talentów, ale również dla coraz lepszych piłkarzy zza granicy, których też będziemy chcieli ściągać. Niestety na te wszystkie zmiany w ciągu ostatnich trzech lat nałożyły się kwestie sportowe, mieliśmy składy jakie mieliśmy, próbowaliśmy kombinować. Tak naprawdę z perspektywy czasu słuszne byłoby odpuszczenie wtedy na początku walki za wszelką cenę o mistrzostwo Polski, próby wejścia do pucharów i powiedzenie: odpuszczamy na rok, czyścimy sytuację.

Raczej nie zostałoby to wtedy dobrze przyjęte.

Tak, wiedziałem, że to niemożliwe do zrobienia. Przez następne dwa lata próbowałem inwestować w rozwój, w ośrodek, systemy informatyczne, ale też prowadzić drużynę, popełniając przy tym ileś błędów, różnych, ludzkich.

Zatrzymajmy się przy nich. Mówimy o szczeblu trenerskim. Zatrudnienie Romeo Jozaka było błędem?

Oczywiście, że tak i dzisiaj to jest jasne. Ale był to błąd, który wynikał z sytuacji.

A nie z braku doświadczenia? Człowiek mający pozycję wchodzi do piłki nożnej, nie do końca rozumie specyfikę biznesu, sądzi, że te decyzje personalne są łatwe. A nie są.

Ok, ale ktoś musi te decyzje personalne podejmować, więc na końcu i tak wszystko sprowadza się do mnie. Uważam, że największy błąd został popełniony wcześniej, a reszta była w dużym stopniu konsekwencją. Błędem pierworodnym było zwolnienie Stanisława Czerczesowa. On zrodził kolejne problemy. Czerczesow miał jeszcze rok kontraktu, wygraliśmy dublet i powinien być z nami przez kolejny rok.

Więc dlaczego nie był?

Zarząd podjął wtedy taką decyzję. Potem został zatrudniony Besnik Hasi, po 3 miesiącach został zwolniony. Po nim przyszedł Jacek Magiera. Za wcześnie. Jego drużyna w pewnym okresie grała dobrze i ma swoje zasługi, ale uważam, że Jacek wtedy nie był jeszcze gotowy na Legię Warszawa.

Ale o tym dowiedzieliśmy się gdy odszedł Vadis Odjidja-Ofoe. Drużyna nie potrafiła bez niego funkcjonować.

Tak. I później Jacek został zwolniony. Zrobiłem to z ogromnym żalem, bo bardzo go lubię i cenię, ale z punktu widzenia sportowego wtedy była to konieczność. W tym czasie zaczęliśmy mocniej działać z akademią, od dłuższego czasu rozmawialiśmy z Ivanem Kepciją i wtedy z jego polecenia pojawiła się opcja Romeo Jozaka. Mieliśmy trzy dni na podjęcie decyzji.

Złej.

To był błąd, nie dał sobie rady. A potem było przedłużenie umowy Deana Klafuricia.

Sam pisałem, że zasłużył na szansę, więc nie mogę tu pana atakować za mocno. Ale cóż, to był błąd, poważny.

No widzi pan, wszyscy pisali, kibice, dziennikarze, piłkarze, którzy wysyłali mi smsy, mówili, że to super rozwiązanie, żeby dostał szansę. Odpowiedzialność spada na mnie, ale miałem poważne obawy, dlatego szukałem innego rozwiązania, ale na końcu "wysypało się" trzech innych trenerów, których chciałem - Adrian Gula się nie zdecydował, inni wybrali ofertę klubów z Francji i Anglii. Daliśmy szansę Klafuriciowi. Nie wyszło. Ale przyspieszmy trochę bieg zdarzeń. Na koniec ostatniego sezonu była możliwość, żeby stworzyć na nowo drużynę. Jeśli chodzi o Aleksandara Vukovicia to wtedy już wiedziałem, że to właściwa osoba, choć głosy z zewnątrz znów były bardzo różne.

Choć nie wygrał mistrzostwa.

To było już bez znaczenia. Widziałem jak podchodzi do pracy, jak myśli o klubie, jak wpisuje się w filozofię tego, co chcemy zrobić. Radek Kucharski, który jest kluczową osobą w naszej części sportowej, miał w końcu narzędzia, żeby współpracować z pierwszym zespołem. Do tego dochodzi akademia z Jackiem Zielińskim i Richardem Grootscholtenem, która jest włączona w cały ten proces. I wszyscy ciągną wózek w tą samą stronę. Wiedzą jaka jest filozofia klubu, co chcemy osiągnąć, gdzie chcemy dojść. Oczywiście mamy zadanie najtrudniejsze ze wszystkich klubów w Polsce . Bo musimy robić wszystko - budować akademię, wprowadzać młodych i jednocześnie wygrać tytuł. Inni tego nie muszą łączyć. My dwa razy w ciągu siedmiu lat zajęliśmy 2. miejsce i było ciężko.

Choć śledząc historię klubu jest to zabawne, łatwo się kibic Legii przyzwyczaił do luksusu. Legia ma ponad 100 lat i 13 tytułów mistrzowskich, z czego pięć w ciągu ostatnich 7 lat.

Nigdy nie było takiego okresu jak teraz, a porównywanie do tego, że w latach 70. było lepiej... ale to były inne czasy, wtedy można było zatrzymać w składzie Kazimierza Deynę i innych.

Ok, ale tamta drużyna to też europejskie puchary, półfinał Pucharu Mistrzów.

Ok, Legia była na 7. miejscu w Europie w ówczesnym rankingu drużyn, przed nami był Real Madryt, za nami Bayern czy Barcelona. W czołówce był Celtic, Feyenoord, w dwudziestce Crvena Zvezda, węgierski klub Ujpesti Dozsa, nasz Górnik Zabrze i kilka innych klubów, które w dzisiejszej rzeczywistości, gdzie rządzi 5 wielkich lig, nie mają szans na przebicie się do czołówki.

No właśnie, skoro jesteśmy przy europejskich pucharach, to jednak mamy teraz kompletną degrengoladę. Nie tylko Legii ale całej ligi. Jednak zacznijmy od Legii.

Nie możemy udawać, że wszystko jest dobrze.

Dyplomatyczne określenie.

Jest to problem, o którym myślę od dłuższego czasu. Zobaczmy na przykład na Szkocję. Celtic w ostatnich latach regularnie zdobywał mistrzostwo i co roku gra w pucharach. Do poprzedniego sezonu liga szkocka była w rankingu lig europejskich niżej niż Polska. W związku z tym, że Legia nie grała ostatnio w pucharach, my zbliżamy się do 30. miejsca, a oni są na 14., ponieważ w pucharach znowu zaczęli grać Rangersi. Wystarczy więc mieć dwa kluby, które grają w fazie grupowej Ligi Europy, aby sporo zyskać. Ich wicemistrz będzie walczył w eliminacjach Ligi Mistrzów. A tam mają ligę 12-zespołową, więc duża cześć ligi będzie walczyła o europejskie puchary.

Ale największe ligi mają po 18 drużyn.

Jednak one mają znacznie więcej miejsc w pucharach, a to oznacza, że tam do końca drużyny ze środka grają o puchary, dzięki czemu atrakcyjność ligi jest duża. U nas powiększanie ligi będzie prowadzić do obniżenia poziomu.

Dlaczego się zgodziliście na takie żądanie PZPN? Zostało to odebrane jako pańska osobista porażka.

Moja?

Tak, pan protestował przeciwko zmianie.

Zabrałem publicznie głos w tej sprawie tylko dlatego, że nikt inny nie chciał tego zrobić. Mój sukces albo porażkę możemy mierzyć tym, co się dzieje w Legii Warszawa, tylko i wyłącznie. A w Legii dzieje się dobrze, robimy rzeczy, których inni nie robią. Umówmy się, dla Legii ten system z 18 drużynami może być nawet łatwiejszy. Ale to nie jest dobre dla ligi, dla kibiców, którzy oczekują podniesienia poziomu, a także dla nadawców, którym zależy na atrakcyjności meczów i często podkreślają, że podział na ósemki i runda finałowa miały dobry wpływ na oglądalność. Na końcu stracą więc na tym kluby.

A kwestia podziału pieniędzy?

Tu czeka nas zmiana, bo w najbliższych latach to nadawcy będą w coraz większym stopniu decydować o tym, jak pieniądze będą dzielone. Dla nas podział środków ma znaczenie, ale nie na zasadzie, że dzielimy je na 16 lub 18 klubów, tylko jak to robimy. Moim zdaniem podział środków powinien być motywacyjny. A dziś jest demotywacyjny i powoduje, że bycie klubem w środku tabeli jest fajne i bezpieczne, niezależnie od tego, jak się to osiąga. A jak zrezygnujemy z podziału na ósemki, to w ogóle będzie fajnie być średniakiem i nie będzie tak trudno się utrzymać. Wystarczy ściągnąć przeciętnych zawodników i będzie ok. Gdzie tu jest motywacja do szkolenia, stawiania na młodzież, jakikolwiek rozwój? Jeśli myślimy o strategii dla polskiej piłki, to musimy się zastanowić, co chcemy osiągnąć.

A co chcemy osiągnąć?

Potrzebujemy dwóch, trzech mocnych drużyn w pucharach, ale też atrakcyjną ligę opartą o kluby, które wychowują, szkolą, wypuszczają w świat swoich młodych zawodników. Bo tego ludzie oczekują, to chcą oglądać. Nawet jak klub nie będzie grał w pucharach, ale będzie miał fajny ofensywny futbol ze swoimi wychowankami, to będzie się chciało to oglądać. System podziału środków powinien być tak skonstruowany, aby pomóc te cele osiągnąć.

Czyli w skrócie na początek więcej pieniędzy dla czołowych drużyn.

To uproszczenie, bo premia za granie młodymi i szkolenie powinna być bardzo wysoka, ale tak, czołowe drużyny muszą dostawać więcej pieniędzy, żeby być konkurencyjnymi na poziomie europejskim.

Stary hiszpański system?

Tak, bo przy zachowaniu odpowiednich proporcji, my jesteśmy tam gdzie Hiszpania czy Portugalia były wiele lat temu. I oni dzięki temu systemowi mają te parę drużyn, które grają na najwyższym poziomie. Z zyskiem dla całej ligi. Nie chodzi o to, że ktoś wkłada te pieniądze do kieszeni, ale inwestuje w rynek lokalny.

Transfer Bartosza Slisza za 1,8 mln euro to sygnał?

Tak, między innymi. Oczywiście potrzebny był odpowiedni zawodnik z odpowiednim potencjałem. Ale my chcemy tak działać, pokazać, że to dla zawodnika najlepsza droga rozwoju. On docelowo ma bardzo duże szanse, by pojechać do klubu na zachód jak Szymon Żurkowski, ale żeby tam móc odnieść sukces, najpierw wejdzie stopień wyżej, trafiając do najlepszego polskiego klubu i zdobywając bezcenne doświadczenie.

Nie było was stać na Żurkowskiego.

Tak, racja, ale zawodnik czy klub musi też czasem pomyśleć co będzie za 3, 4, 5 lat. W Polsce myśli się tu i teraz.

I Slisz to ma być ten "success story", wzór do naśladowania? Czyli przychodzi chłopak ze średniego klubu do dużego, gra 2,3 lata w pucharach i odchodzi na zachód za duże pieniądze jako znaczący i ograny zawodnik. Dobrze rozumiem?

Tak, wszyscy mają na tym skorzystać, ale najbardziej sam zawodnik. Tworzymy precedens by pokazać jak to może funkcjonować. My jesteśmy krajem bardzo dużym, liczba talentów nie musi być wcale mniejsza niż w Hiszpanii czy Francji. Ale jak pan teraz spojrzy na tych wszystkich chłopców, którzy wyjeżdżają do pięknych zagranicznych klubów w wieku lat 16,17... to co się z nimi dzieje? Ilu się przebiło.

Zieliński, Krychowiak, Szczęsny.

To mamy kilku. A wyjeżdżają setki. I to ci najbardziej utalentowani chłopcy. Uważają, że w Polsce już nie da się więcej osiągnąć, a potem przepadają na zachodzie, nic nie znaczą w wieku lat 19, 20. A ci chłopcy, którzy przechodzą przez polskie kluby coraz częściej coś znaczą, są ważni, mogą wyjechać jako zawodnicy z doświadczeniem, przygotowani na kolejny etap.

A zastanawiał się pan kiedyś tak ogólnie, co jest z tą naszą ligą nie tak? Skądś się bierze to 29. A wkrótce 32. miejsce w rankingu UEFA. Może my jesteśmy jakimś narodem specjalnej troski. Mamy wszystko, stadiony, duży rynek…

Mamy w Polsce mentalność ściągania w dół. Czesi na przykład myślą już inaczej, potrafią zorganizować się w ten sposób, że każdy rozumie swoje miejsce w szeregu, wie jak z niego korzystać.

Ale przecież te średnie kluby nie powiedziały, że Lech i Legia mają popełnić błędy w wyniku których odpadną z pucharów.

Nie ma klubu, który zawsze jest na topie. Liverpool, Real, Barcelona też potrzebują czasem roku, dwa, żeby na nowo wejść na właściwe tory. I to się stało z nami. Jestem pewien, że Legia i Lech będą szły w górę.

Dlaczego?

Bo konsekwentnie trzymają się jednej linii i powoli się podnoszą. Podobnie będzie z Zagłębiem, które konsekwentnie stawia na szkolenie i widać tego efekty.

Akademia i Legia Training Center to dla was "skok w nadprzestrzeń"?

To projekt transformacyjny, on zmieni wszystko nie tylko od strony infrastrukturalnej, ale również na poziomie mentalnym. Zmieni sposób w jaki podchodzimy do treningu, jak funkcjonujemy jako grupa, jak trenerzy ze sobą pracują, jak korzystamy z Legia Lab, które się rozwija i pomoże nam w osiąganiu lepszych wyników. Bycie razem ludzi z pierwszej drużyny i akademii, sprawi że młodzi zawodnicy będą widzieli codzienne życie tych najlepszych. To wszystko spowoduje, że klub wejdzie na dużo wyższy poziom.

Nieosiągalny dla reszty?

Chce pan, żeby znowu mówili, że nas nie lubią, bo jesteśmy zadufani, aroganccy?

Chcę, żeby powiedział pan, co myśli.

No więc... tak, na to właśnie liczę. My to po to robimy, żeby iść do góry. Nie chcemy byś średnim klubem. My znamy swoje miejsce w szeregu, wiemy gdzie chcemy dojść, co chcemy osiągnąć. Oczywiście nie będziemy się porównywać do Realu Madryt...

A do kogo będziecie?

Aspirujemy do tego, by być jak Ajax, Benfica, Porto, Celtic, Anderlecht.

Wysoko. To realne?

Tak, tak uważam. Te kluby mają jedną rzecz, którą nam będzie ciężko osiągnąć. Mają wymiar globalny. Oczywiście są półkę niżej niż te największe kluby, ale wciąż są znane na całym świecie, poprzez swoją historię i osiągnięcia. Będzie ciężko, ale to są nasze ambicje.

Na początek możecie być potentatem Europy wschodniej?

Ja nie myślę o nas jako o klubie z Europy wschodniej. Nie ma już żelaznej kurtyny. Polsce pod wieloma względami jest bliżej do Niemiec i do Skandynawii niż do Europy wschodniej. Gdy mówimy o standardzie życia lub gospodarce, to nie porównujemy się do Wschodu. W sporcie też nie powinniśmy.

Skoro tak to sprawy trybun. Mamy przykład sprawy z Dietmarem Hoppem i nasze trybuny, gdzie strzela się z rac. To nie są zachodnie standardy.

Ale czym się różnią trybuny tam i tu? Jak się popatrzy na szczegóły, to nie ma wielkiej różnicy. Jak pan pojedzie na mecz w Belgii czy Holandii to zachowania są podobne. Nie biczujmy się za bardzo. Na naszych stadionach są incydenty. Oczywiście trzeba je wyeliminować, ale to bardziej niż klubów jest rola państwa, które ma do tego narzędzia.

Które trzeba jakoś do tego przekonać.

Oczywiście, to też zadanie dla środowiska piłkarskiego.

PZPN?

Też, ale tu musimy być jednością. Przecież po drugiej stronie stoi ktoś, dla kogo to też jest problem.

Mam tu spore wątpliwości.

Moim zdaniem jest wola, żeby polskiej piłce pomóc.

A sprawa Gregoire'a Nitota, którego kibice Legii zniechęcali do inwestycji w Polonię Warszawa?

Nie mówmy ogólnie o kibicach, bo to była niewielka grupa osób, która chciała zaszkodzić Polonii, ale finalnie jej pomogła. Dzięki tej sprawie Polonia zyskała i rozgłos, i sporo sympatii w całej Polsce. My z kolei ucierpieliśmy wizerunkowo, jako klub i społeczność wyglądaliśmy źle. Mam nadzieję, że następnym razem ktoś się zastanowi, zanim coś takiego zrobi, bo to nam bardzo zaszkodziło.

Wracając do piłki, zastanawiał się pan, co w ogóle się stało, że my jako liga tak nisko spadliśmy?

Legia nie gra w pucharach.

Ale przecież to nie tylko Legia, od trzech sezonów nie gra żaden polski klub. Cracovia, Piast, Lech, Cracovia. Nasze kluby wychylą głowę i dostają od przeciętniaków.

To prawda, ale myślę, że jakby stworzyć ligę z polskich pucharowiczów ostatnich lat i ich rywali, to polskie drużyny zajęłyby miejsca w czołówce. No niech będzie poza Broendby czy Rangersami.

To dlaczego przegrywamy?

Polskie kluby nie potrafią grać w pucharach. Nie rozumieją, co to są puchary. Nie potrafią się przygotować i brakuje im doświadczenia.

A Dudelange był gotowy?

Tak, to nie byli przypadkowi zawodnicy, zespół był zbudowany z solidnych zawodników z krajów ościennych, Niemiec, Francji, Holandii. Tam były wpompowane spore pieniądze przez multimilionera, obecnie właściciela Kaiserslautern, ale ludzie u nas o tym nie wiedzieli. Musimy zrozumieć jedną rzecz. Te najlepsze drużyny z innych krajów dominują i regularnie grają w pucharach, przez co mają doświadczenie. My tego nie mamy, nie mamy doświadczenia, jest rotacja klubów ale też zawodników. Może i presja jest u nas zbyt duża, nie umiemy sobie z tym radzić.

Ale pan rozumie te oczekiwania?

Tak, rozumiem. Ale też trzeba powiedzieć, że czasem ludzie nie do końca zdają sobie sprawę, co dzieje się poza granicami. Mówi pan, że mamy 40 milionów mieszkańców, ale w dzisiejszych czasach nie ma to aż tak dużego znaczenia dla budowy pojedynczego klubu. Ma znaczenie dla ligi, kraju, dla ilości talentów, ale z punktu widzenia budowy drużyny to sprawa marginalna. Za najlepszymi drużynami w Europie stoją instytucje państwowe, multimiliarderzy, oligarchowie.

Czyli my możemy mieć tylko i wyłącznie kluby działające na zasadzie produkcja lub kupię tanio - sprzedaż?

W tej chwili przez pewien okres tak. Aż wejdziemy na wyższą półkę. Ale do tego bardzo daleka droga. Od czasów wejścia prawa Bosmana najlepsi idą tam, gdzie płaci się większe pieniądze.

Gordon Strachan kiedyś powiedział mi, że 1/8 finału Ligi Mistrzów dla Celticu może się zdarzyć się raz na wiele lat, podobnie mówił dyrektor sportowy Basel, Georg Heitz. Czasem zdarzy się historia Ajaksu. Ale nie należy się przyzwyczajać.

Zdecydowanie nie. Zawsze śmieję się, gdy ktoś mówi, że pieniądze nie grają. Dziś 90 procent sukcesu to budżet. Jeśli nie ma pieniędzy, to poza umiejętnościami trzeba mocno liczyć na przypadek i mieć fart. Więc dziś musimy doprowadzić do tego, by kilka klubów w Polsce było na takim poziomie budżetowym, by spróbować wybić się na wyższy poziom sportowy. I to nie jest tylko kwestia podziału środków z praw telewizyjnych. To jest coś więcej. To kwestia zaangażowania się różnych instytucji, zrozumienia rynku sponsoringu, marketingu sportowego, wartości, które mogą być wykreowane dla firm, zmiana wizerunku polskiej piłki. A dziś, choć u nas pod wieloma względami nie jest gorzej niż gdzie indziej, to wizerunek mamy taki, że można odnieść wrażenie, że u nas jest najgorzej w Europie. A tak nie jest. Ale taka jest percepcja.

Marek Koźmiński czy Cezary Kulesza, ma pan swojego kandydata w wyborach na prezesa PZPN?

Jestem bardzo apolityczny.

Ale zdanie pan na pewno ma.

Chciałbym, żeby kandydaci, którzy się określą, że będą startowali, przedstawili program działania, sprecyzowali co chcą osiągnąć. Cele, strategia i wola współpracy są najważniejsze. Prezes PZPN powinien być w pewnym sensie idealistą. Musi mieć wolę, żeby w polskiej piłce coś poprawić. Nie trochę, a dużo. I otaczać się ludźmi, którzy potrafią te zmiany przeprowadzić.

A co można poprawić poza klubami.

Polska piłka stoi dziś przed dwoma rodzajami wyzwań. Krótkoterminowe, a więc te na 3, 4 lata. Czyli co musimy zrobić, żeby liczyć się w europejskiej piłce klubowej. Na poziomie reprezentacji się liczymy, mamy dobrą drużynę. Jest oczywiście pytanie czy mamy też młodych, którzy będą w stanie nas utrzymać na tym poziomie i czy będą gwiazdami globalnymi. Wracając do klubów, musimy mieć parę zespołów, które grają regularnie w Europie. Musimy współpracować, tak by w każdych rozmowach zdanie naszych klubów było brane pod uwagę. Kolejna, również krótkoterminowa zmiana, to postawienie na młodych zawodników i atrakcyjny futbol.

Czyli pańskim zdaniem przepis o młodzieżowcu nie jest zły.

Uważam, że nie. Teoretycznie, jakby jutro wszedł przepis o trzech młodzieżowcach, to my damy sobie radę. Dla polskiej piłki nie byłoby to złe. Choć dla niektórych klubów byłoby trudne...

Ale wy macie tych młodzieżowców, więc łatwo wam mówić.

Ale my byśmy i tak ich mieli, bo taka jest nasza droga. Ale u kilku innych klubów wymusiłoby to dostosowanie się albo wypadnięcie z gry.

Osobiście protestuję. Przepis zakłada, że można wyszkolić zawodnika w ciągu roku.

Normalnie jestem bardziej biznesowy i nie lubię jak mi ktoś reguluje mój biznes, natomiast w tej konkretnej sytuacji to rola pozytywna regulatora, który wymusza pewne zachowania, wskazuje kierunki. I ta zmiana była dobra. Więc ja bym poszedł dalej, ale niekoniecznie regulacjami, a motywacjami. Ci, którzy grają młodymi zawodnikami, powinni dostawać więcej pieniędzy, ci, którzy tego nie robią, powinni dostawać mniej.

Było Pro Junior System i się nie sprawdziło, bo to były dla klubów drobne pieniądze.

Dlatego te różnice muszą być istotne. Nie chodzi o to, żeby ktoś powiedział: "Dobra, to nam starczy tyle, ile mamy", ale żeby to realnie wpływało na budżet. A więc jak ktoś ma 5 milionów i nie stawia na młodych, niech ma 3, a te pieniądze, których nie dostanie, niech dostaną ci, którzy stawiają na młodych.

A długoterminowo?

Polska piłka ma ogromne wyzwanie. Czy my będziemy istotni? Czy będziemy się liczyć? Ale nie tylko z punktu widzenia Europy. Pytanie brzmi, czy jako dziedzina życia, jako forma rozrywki, jako element, który kształtuje młodych ludzi, wpływamy na to, co się dzieje w społeczeństwie, czy odnajdziemy się w zmieniającej się rzeczywistości.

A czy to w ogóle jest możliwe?

Tak uważam. Piłka nożna cały czas jest bardzo ważna, ale wszystko na około nas bardzo szybko się zmienia. Czy w Polsce to rozumiemy i czy jesteśmy w stanie tak zarządzać tą dziedziną życia, by wciąż odgrywała ważna społeczną rolę? Prezes PZPN musi być osobą, która rozumie takie wyzwania, wie w którą stronę idzie świat.

Proszę wskazać te kierunki, te problemy.

Musimy zrozumieć rolę klubów profesjonalnych, lokalnych i rolę społeczności. Dziś na świecie zachodzi kilka procesów. Pierwszy to zmiana generacyjna. Jeśli popatrzy pan na średnią wieku kibiców na stadionach, to jest ona bardzo wysoka. Młodzi ludzie mają różne formy spędzania czasu i aż tak się do tej piłki nie garną. I to nie jest polski problem, a światowy. Ci, którzy są na froncie tych zmian, zaczynają to rozumieć i myślą jak z tym sobie poradzić. Druga sprawa to konkurencja jeśli chodzi o konsumpcję produktu. Kiedyś grało się w piłkę i szło z ojcem na stadion. Dziś to tak nie funkcjonuje. Radzenie sobie z tego typu wyzwaniami to m.in. zadanie PZPN. Z jednej strony stosunkowa mała, ale atrakcyjna medialnie część profesjonalna, z drugiej cały grassroots, szkolenie, lokalne kluby. PZPN musi się coraz bardziej koncentrować na tym drugim, bo ostatecznie to będzie miało kluczowy wpływ na całość.

ZOBACZ Wielki futbol zamyka drzwi przed polskim piłkarzem

ZOBACZ Polska Ekstraklasa na peryferiach Europy

Czy Legia w ciągu dekady stanie się solidnym europejskim klubem?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×