Mistrzowie Polski mecz z Levadią rozpoczęli bardzo nerwowo. To zresztą do gości z Estonii należał początek spotkania. Przez kilkanaście minut można było mocno zastanawiać się kto ma jakie ambicje i plany. To piłkarze Levadii częściej byli pod bramką Wisły.
Po 20 minutach wydawało się, że wszystko wraca do normy, bo coraz lepiej zaczynał grać niedokładny na początku Andraž Kirm. To właśnie Słoweniec stał się siłą napędową niemrawej dotąd Wisły. Najpierw wywalczył rzut rożny, po którym Marcelo obił boczną siatkę, a w 22. minucie tak - na spółkę z Patrykiem Małeckim - rozklepał obronę Levadii, że Pawłowi Brożkowi wystarczył dołożyć nogę. Król strzelców naszej ekstraklasy piłkę najpierw jednak przyjął i zamiast oddać strzał, stracił wydawałoby się pewną okazję do zdobycia gola.
Później dwukrotnie zablokowany został Małecki, ale w 33. minucie bramkarz gości, Martin Kaalma, powinien wyciągnąć piłkę z siatki. Po zagraniu Pawła Brożka sam na sam stanął z nim Kirm, ale trafił w poprzeczkę.
Niewykorzystane okazje Wisły solidnie się zemściły. W 36. minucie sprzed pola karnego nieznacznie pomylił się jeszcze Vitali Gussev - i było to pierwsze poważne ostrzeżenie. Cztery minuty później zrobiło się już jednak 0:1. Mariusz Jop nie zdążył doskoczyć do Nikity Andreeva i najlepszy snajper mistrza Estonii utonął po chwili w objęciach kolegów.
Wisła mogła szybko odpowiedzieć, ale w zamieszaniu podbramkowym sprytu tym razem zabrakło Pawłowi Brożkowi.
Niemal równo z początkiem II połowy nad stadionem mocno zagrzmiało, a chwilę później z nieba lunęła ściana wody. W takich anormalnych warunkach toczyła się reszta meczu. Pioruny i deszcz obudziły na chwilę gospodarzy, bo szybko mogło być 1:1, ale tym razem poprzeczkę bramki Levadii obił Júnior Díaz. Była 56. minuta i wydawało się, że to sygnał do lepszej gry. Nic jednak takiego się nie stało.
Krakowianie starali się wprawdzie odrobić straty, ale wciąż grali bardzo niedokładnie. Mogło się to zresztą zemścić. Niewiele bowiem brakowało, a kilka kontrataków, mocno cofniętych już gości, dałoby im ogrom szczęścia, w postaci podwyższenia rezultatu.
Mokra murawa sprzyjała strzałom z dystansu, ale wiślacy albo trafiali w nogi obrońców, albo pudłowali. Niedokładny był Tomáš Jirsák, a w polu karnym źle zachował się Piotr Ćwielong, który zwlekał z uderzeniem. Swoją okazję miał jeszcze Radosław Sobolewski, który zakręcił w szesnastce, ale i on huknął obok bramki.
Gdy wydawało się już, że Wisła mecz zakończy porażką - długą piłkę wrzucił Piotr Brożek, jego brat bliźniak zagrał do Ćwielonga, a ten dopełnił już tylko formalności. Po tej akcji sędzia zakończył spotkanie.
Wisłę czeka teraz rewanż, w którym wciąż jest faworytem, ale zagrać musi o klasę lepiej. Pocieszenie w tym, że gorzej już być raczej nie może! Dziś to była bowiem tytułowa "lewatywa", jak przedrzeźniali garstkę kibiców z Estonii fani mistrzów Polski. Całe dla Wisły szczęście, że tą o mały włos nie zrobili im niedoceniani gracze Levadii.
Wisła Kraków - Levadia Tallinn 1:1 (0:1)
0:1 - Andreev 40'
1:1 - Ćwielong 90'
Składy:
Wisła Kraków: Pawełek - Łobodziński (46' Ćwielong), Jop, Marcelo, Piotr Brożek, Małecki, Sobolewski, Díaz, Kirm, Jirsák (73' Cantoro), Paweł Brożek.
Levadia Tallinn: Kaalma - Marmor (46' Šišov), Morozov, Kalimullin, Teniste, Malov, Ivanov (85' E. Puri), Nahk, S. Puri, Andreev (83' Zelinski), Gussev.
Żółte kartki: Puri, Nahk (Levadia).
Sędzia: Tommy Skjerven (Norwegia).
Widzów: 3000.
Najlepszy zawodnik Wisły: Andraž Kirm
Najlepszy zawodnik Levadii: Nikita Andreev
Najlepszy zawodnik meczu: Andraž Kirm