Długo wydawało się, że Levadia niespodziewanie wygra z Wisłą na Stadionie Ludowym. Oprócz konsekwentnej i zdyscyplinowanej obrony, goście mieli też dużo szczęścia. Opuściło ich ono dopiero w ostatniej akcji meczu, kiedy to obrońcom nie udało się upilnować Piotra Ćwielonga. - Jechaliśmy do Polski z nastawieniem na to, że nawet bezbramkowy remis będzie niezłym wynikiem. Dlatego nie rozpaczamy nad tym, że nie udało się wygrać. Pewnie, że szkoda tej ostatniej akcji, ale z drugiej strony taki wynik pozwala nam myśleć optymistycznie o rewanżu - przyznaje Andrejew.
Rosyjski napastnik jest prawdziwą gwiazdą ligi estońskiej. W poprzednim sezonie został wicekrólem strzelców, teraz jest na dobrej drodze, by ten wynik poprawić. Niewiele brakowało, by zamiast w europejskich pucharach, grał przeciwko Wiśle w polskiej lidze. Wiosną testowała go bowiem warszawska Legia, jednak trener Jan Urban uznał, że Andrejew miałby problem ze znalezieniem miejsca w składzie i odesłał go do domu. - Wydaje mi się, że na testach w Warszawie nie wypadłem źle - mówi Rosjanin. - Teraz też nie narzekam na brak ofert, ale w tej chwili koncentruję się na grze w Levadii i na tym, by sprawić niespodziankę, jaką byłby awans do następnej fazy eliminacji Ligi Mistrzów.
Rewanż już za tydzień. Wisła musi zagrać uważniej w obronie i strzelić przynajmniej jedną bramkę. Levadii wystarczy bezbramkowy remis. Mimo to trener Maciej Skorża i jego piłkarze są pewni swego. - Przed tym meczem też mało kto dawał nam szanse na osiągnięcie korzystnego wyniku. Sprawiliśmy niespodziankę i wierzę, że stać nas na kolejną. - kończy Andrejew.