Marek Wawrzynowski: Kończenie ligi w warunkach pandemii to lekkomyślność (felieton)

Newspix / MICHAL CHWIEDUK / Na zdjęciu: Michał Świerczewski (w środku)
Newspix / MICHAL CHWIEDUK / Na zdjęciu: Michał Świerczewski (w środku)

Kluby Ekstraklasy czeka ciężki czas. Koronawirus spowoduje, że i tak słabe kluby muszą liczyć się ze stratami finansowymi. Stąd pomysł skoszarowania zawodników i dogrania ligi. Pomysł etycznie mocno wątpliwy.

Właściciel Rakowa Częstochowa, Michał Świerczewski, wpadł na pomysł, by dograć ligę na neutralnym gruncie. Zawodnicy PKO Ekstraklasy mieliby być skoszarowani w jednym miejscu i grać na boiskach gdzieś na uboczu. Jak czytamy w "Przeglądzie Sportowym", w czwartek chce rozmawiać na ten temat z prezesami pozostałych klubów. Pomysł szalony, ale znalazł wielu zwolenników. Gra idzie bowiem o ogromne pieniądze. Czy jednak jest etycznie w porządku? Mocno wątpliwe.

Zacznijmy od tego, co leży u podstaw takiego pomysłu. Oczywiście pieniądze. Nadawca, a więc Canal Plus, płaci tylko za mecze rozegrane. A w tym momencie wiele wskazuje na to, że w normalnych okolicznościach nie da się rozegrać meczów. A więc pieniądze przepadną. Prawdopodobnie - bo nadawca wstrzymał się od komentarzy - nie ma znaczenia, że wielu z nas skusiło się na ofertę stacji głównie po to, by mieć dostęp do ligi. Nie można dziś tego powiedzieć z całą pewnością, ale dziś wiele wskazuje na to, że zapłaci klient i odbiorca. Pośrednik sobie poradzi.

Projekt, jak podaje serwis weszlo.com, miałby kosztować mniej niż 25 milionów złotych. Zysk to wiadomo, jedna trzecia pieniędzy z kontraktu telewizyjnego. W przypadku samej Legii Warszawa to 30 milionów złotych. Z punktu widzenia finansowego tylko grać.

ZOBACZ WIDEO Koronawirus. Ciężka sytuacja klubów sportowych. "Ratunkiem może być wprowadzenie odpowiednich przepisów"

Marcin Samsel, ekspert do spraw bezpieczeństwa, zauważa w rozmowie z nami, że musiałyby być spełnione dwa warunki. "Pierwszy jest taki, że trend, jeśli chodzi o zarażenia, musiałby spadać". Drugi? "Zawodnicy i członkowie sztabów musieliby zostać zamknięci w bańce. Każdy musiałby zostać dokładnie przebadany i odcięty od świata na jakiś czas. A do tego jest przecież jakaś grupa zawodników zagranicznych (nie wszyscy zawodnicy zostali w kraju - red.), którzy wrócili do domów. Teraz trzeba ich ściągnąć". Podobno niektórzy nawet trenują i szykują się na taki scenariusz. W małych trzyosobowych grupkach, ale zawsze.

Pojawiają się jednak poważne problemy natury etycznej. Po pierwsze żyjemy w rzeczywistości, gdy każdy test jest na wagę złota, laboratoria nie nadążają z ich odczytywaniem, można odnieść wrażenie, że państwo jest pospinane na agrafki i nie wszystkie wytrzymują sytuację. Niewydolna służba zdrowia często opiera się na pracy wolontariuszy, kobiety szyją w domach maski, płyn do dezynfekcji rąk jest towarem na tyle deficytowym, że ludzie wynoszą go z pracy po kryjomu.

I teraz, w sytuacji zbliżonej niemalże do wojennej - tyle tylko, że walka toczy się z niewidzialnym przeciwnikiem - grupa zawodników miałaby zrobić sobie testy? Grupa kilkuset zdrowych, silnych mężczyzn, nie wykazujących żadnych objawów, ale też kobiet (bo przecież mówimy o całych sztabach), miałaby skorzystać z zapchanych laboratoriów? Wejść bez kolejki, gdy pracownicy służby zdrowia mówią, że być może za chwilę lekarze będą musieli wybierać kogo ratować, a komu pozwolić umrzeć bez pożegnania z bliskimi?

Trudno to sobie wyobrazić. Skoro nawet Niemcy przyznają, że nie mają wystarczającej ilości testów, to nagle w Polsce miałoby się znaleźć ich kilkaset, może kilka tysięcy? Bo przecież zawodnicy muszą mieszkać w hotelach, coś jeść. Do tej pory w naszym kraju przeprowadzono 20 tysięcy testów, niewiele więcej niż w dużo mniejszych Czechach. We Włoszech, gdzie śmiertelność jest najwyższa, to ponad 275 tysięcy testów. Dostają je tylko naprawdę zagrożeni (i politycy). Nie ma wątpliwości, że testy są towarem mocno deficytowym i nagle "wpuszczenie w system" sporej grupy należącej, jakby nie patrzeć do przemysłu rozrywkowego, byłoby czymś więcej niż tylko przekroczeniem etycznych norm. Zakup testów na rynkach zewnętrznych? Z tego co czytamy, wszędzie tych testów brakuje, są na wagę złota.

Bo przy tym wszystkim co się dzieje, nie można zapominać, że to tylko piłka. Nawet jeśli jest całym naszym życiem, to jest to pewna wartość dodatkowa, zdecydowanie nie towar pierwszej potrzeby. Myślę, że liga spotkałaby się z potępieniem wielu środowisk, a marny wizerunek Ekstraklasy zostałby zmieciony przez huragan.

Jest jeszcze druga sprawa. Co, jeśli ktoś z obecnych na takim "campie" okazałby się zarażony? Co jeśli ktoś z jego bliskich by zmarł? I to przecież nie jest nierealne. Nie znamy tak naprawdę ostatecznego żniwa, jakie zbierze koronawirus. Dziś mamy na świecie ponad 16 tysięcy zgonów, ale ta liczba rośnie w zastraszającym tempie, bo jak czytamy w naukowych opracowaniach, wirus ma to do siebie, że bardzo szybko się rozprzestrzenia. Dlatego ten pomysł przypomina wkładanie ręki do klatki z tygrysem. 99 razy się uda, raz nie. I co wtedy? Czy pomysłodawcy biorą za to pełną odpowiedzialność? Czy to poświęcenie, na które są gotowi? Prezesi i trenerzy, którzy forsują ten pomysł, muszą sobie zdać sprawę, że cała ich kariera w piłce byłaby mocno zagrożona.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że w pewnym momencie będziemy musieli zacząć normalnie żyć. Trzeba brać pod uwagę, że rządzący w pewnym momencie staną przed najcięższym wyborem ich politycznego życia: śmierć kilku, kilkunastu tysięcy osób, czy życie w nędzy milionów? Politycy będą musieli dokonać wyboru, który być może zniszczy ich kariery na zawsze. Bo wielce prawdopodobne jest, że uznają, iż życie musi toczyć się dalej. Kto będzie mógł pracować z domu, będzie pracował z domu, w zakładach, gdzie nie jest to możliwe, ludzie będą pracowali przy zachowaniu najwyższych standardów higieny. To możliwy scenariusz, być może nieunikniony. Wątpliwe jednak, by przemysł rozrywkowy był tym, który trzeba ratować w pierwszej kolejności.

Jeśli właściciel Rakowa sugeruje, że nie chodzi o pieniądze, a sportowe rozstrzygnięcie, to tym bardziej jest to pozbawione sensu. Gdyby powiedział wprost: "Nasze kluby upadną, tysiące ludzi stracą miejsca pracy..." no dobrze, można dyskutować. Ale narażać ludzi w imię sportowego dokończenia sezonu? Absurd. Ale może być też tak, że liczb zarażonych zacznie maleć, pandemia zostanie opanowana szybciej, niż się przypuszcza i rozegranie takiego turnieju ligowego będzie miało sens.

Na razie kluby muszą jednak przygotować się na czarny scenariusz, PZPN opracować plan pomocy klubom (np. jak mówił Dariusz Mioduski w formie nisko oprocentowanych pożyczek), zawodnicy przygotować się na cięcia kontraktów. Bo kontrakty stanowią większość wydatków dla klubów ligowych. Nie mają one na skauting, rozwój młodzieży, różne inne podstawowe potrzeby, ale na kontrakty pieniądze są zawsze. Musimy pamiętać, że zarobki w Ekstraklasie są naprawdę dobre i nawet ostre cięcie nie spowoduje, że zawodnicy będą żyć w biedzie. Piłkarze z Ekstraklasy, którzy dziś zarabiają często po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie, zawsze będą finansowo mocno do przodu w stosunku do reszty społeczeństwa.

Nie mówię, żeby obciąć pensje szeregowym pracownikom, oni żyją od pierwszego do pierwszego, często po spłacie kredytów zostaje im na dojazd do pracy i małe przyjemności dla dzieci. Mówimy o jednej z najbardziej uprzywilejowanych grup w społeczeństwie.

Nie chodzi o to, by im to wypominać, bo jako człowiek futbolu szanuję każdego, kto wszedł na poziom profesjonalny. Chodzi o to, że wspólnymi siłami można spróbować zredukować straty. Zacisnąć pasa przynajmniej na jakiś czas. Niekoniecznie rujnując swoje dobre imię, niekoniecznie narażając zdrowie a może i życie.

ZOBACZ Piłkarze Bayernu zgodzili się na obniżkę pensji

ZOBACZ inne teksty autora

Źródło artykułu: