On sam mieszka niedaleko, 60 kilometrów od tej wielkiej metropolii. Ma 70-letnią sąsiadkę, kobieta pracuje na Brooklynie, sprząta mieszkania. Dwa dni temu wbrew błaganiom męża, postanowiła, że pojedzie do Nowego Jorku. Wsiadła w pociąg, spędziła w nim godzinę. Potem pojechała metrem. - Ogromne ryzyko. Metro - tak wielkie jak nowojorskie - jest przecież siedliskiem bakterii. Ale to pokazuje tutejsze podejście. Jest strach, ale i odpowiedzialność dużo mniejsza niż w Polsce - opowiada Cholewiński.
Dane są zatrważające. Na 65 tysięcy zarażonych w USA, połowa przypada co prawda na stan Nowy Jork, ale wiadomo, że przede wszystkim chodzi o miasto Nowy Jork - zaludnioną, zagęszczoną metropolię, kulturowy światowy tygiel. Chorych przybywa z godziny na godzinę, 10 dni temu było ich "zaledwie" około 700, więc skala przyrostu jest ogromna. Zmarło 210 osób. Drugim najbardziej zarażonym miastem jest sąsiadujące z Nowym Jorkiem - New Jersey.
Miasto planuje budowę dodatkowych szpitali na przedmieściach, a dziennikarz z Polski załamuje ręce, gdy słyszy że burmistrz dopiero rozważa zamknięcie niektórych ulic, parków i placów zabaw. - Nie wiem, na co oni czekają. To miasto już dawno powinno być zamknięte, odizolowane z całkowitym zakazem opuszczania domów. Tymczasem w domu siedzą tylko ci, co pracują w biurach. A tak praca wre, mój kolega ma firmę montażową na budowie, ale nie przerwał robót. Bo jak przerwie, to inna firma zajmie jego miejsce. Oczywiście, na ulicach jest mniej ludzi, jest mniej aut, ale nie ma zakazów, raczej apele o rozsądek - mówi Cholewiński.
ZOBACZ WIDEO Koronawirus. Ciężka sytuacja klubów sportowych. "Ratunkiem może być wprowadzenie odpowiednich przepisów"
I nie ma wątpliwości, że Amerykanie pokpili sprawę. - Cztery tygodnie temu poleciałem na Kostarykę. Wylądowałem i od razu mnie tam pytali, czy odwiedzałem Chiny, wszystko dokładnie sprawdzili. Tydzień później wracałem do USA i na lotnisku nikt się nawet nie zająknął o wirusie - opowiada.
Dziś rzeczniczka Światowej Organizacji Zdrowia Margaret Harris mówi: - Obserwujemy teraz bardzo duże przyspieszenie w przypadkach w Stanach Zjednoczonych. Mają więc potencjał, aby stać się światowym centrum pandemii.
USA z jednej strony się zamykają, bo np. zupełnie stanął sport. Nie gra NBA, nie grają inne zawodowe ligi, w tym piłkarska MLS. W drużynie Philadelphia Union gra polski napastnik Kacper Przybyłko. I choć Filadelfia nie jest dziś tak zakażonym miastem jak Nowy Jork, to piłkarze trenują w domach, w mieście restauracje są pozamykane. - A jak Przybyłko chce iść na siłownię, to musi wpisać się w grafik. Maksymalnie mogą ćwiczyć 2 osoby - opowiada dziennikarz z Polski.
Z drugiej strony Donald Trump długo nie dostrzegał problemu. 9 marca pisał na Twitterze: - Rok temu 37 tysięcy Amerykanów zmarło z powodu zwykłej grypy. Rocznie umiera średnio 27-70 tysięcy osób. Nic nie jest zamykane, życie, ekonomia muszą trwać. W tym momencie potwierdzono 546 przypadków koronawirusa, 22 osoby zmarły. Pomyślcie o tym!
Teraz władze Nowego Jorku zalecają swoim mieszkańcom kwarantannę, ale miasta nie chcą zamykać. Bo nie wyobrażają sobie zamknąć centrum świata.