Koronawirus. Futbol narzędziem polityki. Real i Juventus ciągle grają... w Nikaragui.

Twitter / 1917Diriangen / Na zdjęciu: piłkarze Diriangen
Twitter / 1917Diriangen / Na zdjęciu: piłkarze Diriangen

Liga ma 10 drużyn, m.in. Real Madriz czy Juventus Managua. To Nikaragua, gdzie koronawirus SARS-CoV-2 nie zatrzymał futbolu. Prezydent widzi w nim bowiem narzędzie polityczne i nie robi na nim wrażenia nawet protest piłkarzy, którzy grali w maskach.

Futbol Nikaragui to totalna egzotyka dla przeciętnego fana. Reprezentacja zajmująca 151. miejsce w rankingu FIFA, brak sukcesów i nic nie mówiące nazwiska piłkarzy są tego najlepszym przykładem. O lidze też zresztą trudno cokolwiek powiedzieć, a mimo to stała się obecnie jedną z najpopularniejszych na świecie. W końcu obok Białorusi i Tadżykistanu jest jedną z ostatnich, która nadal gra...

W kraju pomiędzy Kostaryką i Hondurasem dotąd oficjalnie potwierdzono tylko 5 przypadków zarażenia COVID-19. Rząd wprowadził małe obostrzenia, ale sportu one praktycznie nie dotknęły. Nie zawieszono rozgrywek piłkarskich, gra najważniejsza Liga Primera. Obecnie trwa jej turniej zamknięcia, czyli "Clausura".

Na marginesie

Europejski kibic spojrzy na tabelę i dozna małego szoku, gdy zobaczy nazwy takie jak Real, Juventus czy Deportivo. Szybko jednak mu przejdzie, bo te kluby nie mają nic wspólnego z gigantami. Zresztą sama piłka nożna nie ma dużych tradycji w Nikaragui. Co prawda federacja powstała w 1931 roku, a reprezentacja pierwszy mecz rozegrała nawet 2 lata wcześniej. Członkiem FIFA stała się po II wojnie światowej, a mimo to na dużych turniejach praktycznie nie zostawiła po sobie śladu. Próżno jej szukać na mundialach, zaś w rywalizacji kontynentalnej zawsze odgrywała marginalną rolę. Trzykrotnie kwalifikowała się na Gold Cup (2009, 2017, 2019), ale nigdy nie zdobyła tam choćby punktu. W latach 60. XX wieku 2 razy zagrała jeszcze w mistrzostwach CONCACAF (poprzednik "Złotego Pucharu" - przyp. red.), gdzie w kilku spotkaniach zainkasowała... jedno "oczko".

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Paul Pogba w koszulce giganta. Nie chodzi o Manchester United

- Może nie ma sukcesów, ale kilku graczy znalazło swoje miejsce w tutejszej historii: Salvador Dubois, Mauricio Cruz, Cesar Rostran, Roger Mayorga, Juan Barrera, Emilio Palacios czy Denis Espinoza. Jeśli chodzi o mecze, to też jest kilka wspominanych i nie trzeba nawet daleko szukać. 8:0 ze słabą kadrą Anguilli rozpoczęło szczególne dla nas eliminacje mistrzostw świata w Rosji. Najlepsze. Zupełnie niespodziewanie zwyciężyliśmy w nich 3:2 Jamajkę w Kingston, co wywołało prawdziwą ekstazę u kibiców. Obecnie jest to uznawane za najważniejszą wygraną drużyny narodowej w jej 86-letniej historii - mówi nam Osman Rosales Cruz, dziennikarz gazety "El Nuevo Diario" (polscy kibice mogą go kojarzyć z tego, że w głosowaniu na Złotą Piłkę 2019 umieścił na swojej liście Roberta Lewandowskiego - przyp. red.).

Mimo tego wielkiego zainteresowania futbolem w Nikaragui nie ma. - Ten sport jest popularny głównie wśród dzieci i młodzieży, ale nie ma dużej liczby fanów. W najlepszej lidze gra 10 drużyn, sezon jest podzielony na dwie rundy. To pozwala co roku awansować jednej drużynie z drugiej ligi. Dodatkowo niedawno wprowadzono jeszcze rozgrywki, gdzie rywalizują kluby z tych dwóch klas. Transmisje ze starć najlepszych klubów przeprowadza telewizja "Canal 6". Na stadionach jednak praktycznie zawsze jest nieliczna widownia - dodaje nasz rozmówca.

Pokaz "normalności" z kibicami na drzewach

Nikaraguańskiej piłce daleko do choćby średniej popularności, ale o zawieszeniu rozgrywek nie ma mowy. Sezon musi trwać, bo jest to ważne z politycznego punktu widzenia. Dla prezydenta Daniela Ortegi to jedno z narzędzi, by pokazać siłę narodu i stabilność kraju. Niemal dokładnie 2 lata temu jego reżim został zachwiany, gdy ludzie na fali protestów wyszli na ulice, nastąpiła seria strajków, a gospodarka kraju zaczęła przechodzić kryzys. Wszystko udało się stłumić, ale nikt nie chce powtórki przez SARS-CoV-2. Rząd nieco ponad 6-milionowego państwa idzie więc naprzeciwko światu i nie wprowadza dużych obostrzeń, próbując utrzymać "normalne" funkcjonowanie. Na dodatek promuje takie rzeczy jak np. wykonywanie prac publicznych w grupach czy masowe marsze i demonstracje przeciwko koronawirusowi!

Oficjalnie wielkiego zagrożenia nie ma. Zatrzymanie gry jest więc niepotrzebne, a kolejne wydarzenia sportowe to doskonały sposób na udowodnienie tego rodakom. Dlatego też rozgrywki piłkarskie, basseballowe oraz walki bokserskie odbywają się zgodnie z planem, choć dla "całkowitego spokoju" bez udziału publiczności. Poprzednia kolejka Ligi Primery pokazała jednak, że i tego do końca nie trzeba respektować. Fani przychodzili pod zamknięte trybuny i oglądali rywalizacje takich klubów jak Real Madriz czy Juventus Managua z balkonów i dachów pobocznych budynków, a nawet... okolicznych wzgórz i drzew. - Władze nie chcą byśmy przestali grać, więc nie przestajemy. Jesteśmy profesjonalistami, robimy to co chce klub. Mamy jednak podświadomą obawę, bo nie wiemy co będzie się z nami działo - przyznał Taufic Guarch z Realu Esteli w wypowiedzi dla "ESPN" .

Rodzimi piłkarze nie odważą się na krytykę obecnej sytuacji, bo Ortega i jego świta są znani z krwawych rozwiązań. Trochę inaczej jest z graczami zagranicznymi. Paragwajczyk Fernando Insaurralde postanowił zerwać kontrakt z Juventusem z uwagi na strach przed zakażeniem koronawirusem i uciec do kraju, gdzie o wszystkim opowiedział. - Znam wiele osób, które mają kłopoty. Wiem też, że ich rząd nie udziela rzetelnych informacji. Jakieś 20 proc. ludzi zostaje w domach, ale większość życia toczy się tak jak wcześniej. Tak jakby wszystko było normalnie - nie krył w rozmowie z radiem "ABC Cardinal".

Sytuacja bez wyjścia

Kluby być może chciałyby wstrzymania gry, ale niewiele mogą zrobić. Strach przed gniewem rządzących paraliżuje, a jest jeszcze dodatkowy kłopot. W Lidze Primera aż 9 z nich jest utrzymywanych dzięki dotacjom i darowiznom władz miejskich lub przy wsparciu służb publicznych. To sprawia, że są w sytuacji bez wyjścia, bo nie wypada im postawić się odgórnym decyzjom. A gdyby to zrobili, to zaryzykują przyszłością swoich pracowników (mogliby wtedy pozostać bez środków do życia - przyp. red.). Zresztą 22 marca spróbował już Real Madriz, ogłaszając w mediach społecznościowych, że nie rozegra meczu z Realem Esteli. Wpis na Twitterze jednak tak szybko zniknął, jak się pojawił, a spotkanie odbyło się zgodnie z planem.

Powyższy przykład mówi wiele o sytuacji w Nikaragui, podobnie jak niedawne głosowanie na temat dalszego rozgrywania ligi. Przeciwny był tylko Diriangen FC, który jako jedyny w elicie pozostaje w rękach prywatnych właścicieli. - Nasi piłkarze nie chcą grać dalej. Bardzo się boją i my ich rozumiemy. Dlatego też chcemy zawieszenia turnieju, ale inne kluby również głosowały i większość zdecydowała o jego kontynuacji - powiedział Sergio Salazar dla brytyjskiego "The Guardian".

Dyrektor generalny najbardziej utytułowanego klubu w kraju musiał zaakceptować decyzję większości. Dał jednak wolną rękę swoim piłkarzom. Skorzystał z niej m.in. Kostarykańczyk Sebastian Barquero, decydując się wrócić do domu. Reszta postanowiła grać. - 85 proc. powiedziało "tak", ponieważ jeśli nie pojawisz się na boisku w dwóch kolejnych meczach, to grozi ci degradacja - wyjaśnił Urugwajczyk Bernardo Laureiro w rozmowie z "CNN Sports".

Zawodnicy Diriangen zademonstrowali swoje niezadowolenie sytuacją, czym udało im się zwrócić uwagę świata. Na mecz z Deportivo Ocotal (2:0) wyszli bowiem w maskach ochronnych, po czym grali w nich przez kilkanaście minut. Powtórzenie tego rozważali też przed ostatnim spotkaniem z Walter Ferretti (2:1), ale ostatecznie zrezygnowali z pomysłu. Wiedzą bowiem, że w pojedynkę nie mogą wiele zdziałać. Szczególnie po tym, gdy krajowa federacja otrzymała kilka propozycji od europejskich telewizji, dotyczących kupna praw do transmisji.

KS Koronawirus - małe kluby walczą z pandemią >>>

Źródło artykułu: