Koronawirus. Marek Zając: Chiny już stawały na nogi, a tu znowu cios

- Obcokrajowcy mają zakaz wchodzenia do sklepów, barów czy restauracji. Już było normalnie, ale Europejczycy zlekceważyli zalecenia - mówi nam Marek Zając, były piłkarz, który od szesnastu lat mieszka w Chinach.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Marek Zając WP SportoweFakty / WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Marek Zając
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Wydawało się, że sytuacja w Chinach jest już opanowana, ale zaczęło przybywać osób zarażonych koronawirusem.

Marek Zając, były reprezentant Polski: Miesiąc temu życie wróciło do normy, ludzie wychodzili do restauracji, spotykali się. Ale wirusa zaczęli rozsiewać na nowo obcokrajowcy.

To znaczy?

Mniej więcej trzy tygodnie temu, po otwarciu granic, do Chin przyleciało sporo obcokrajowców. Każdy otrzymał na lotnisku opaskę, którą można było zdjąć dopiero po odbyciu czternastodniowej kwarantanny. Niestety, nikt tego nie przestrzegał. Już pierwszego dnia policja zatrzymała 33 osoby, które nie zastosowały się do wytycznych i wyszły w miasto. Ze znajomym widzieliśmy, jak Europejczycy: Francuzi, Anglicy, Włosi czy Amerykanie chodzili bez masek, mieli w nosie zasady. Szkoda, bo sytuacja była już opanowana.

Jak w takim razie wygląda teraz życie?

Ja mieszkam obecnie w Hongkongu, dwadzieścia minut jazdy samochodem od granicy z Chinami, i nie mogę jej przekroczyć. Znowu jest rygor. Teraz obcokrajowcy mają zakaz wchodzenia do sklepów, barów czy restauracji. Na zrobienie zakupów mamy specjalnie wyznaczone okienka. Nikt nie chce ryzykować choroby, dlatego kontakt z nami ogranicza się do minimum. Ponownie wstrzymano loty.

ZOBACZ WIDEO: Zakażony koronawirusem sportowiec ostrzega chorych. "To rozwala psychikę"

Podróżują głównie naukowcy, nauczyciele, ale po powrocie otrzymują bransoletkę z GPS-em na rękę, by móc łatwo skontrolować, gdzie są. Skończyły się żarty - za wyjście z domu na kwarantannie grozi więzienie. Sklepy są otwarte do wyznaczonej godziny, najczęściej do 20. Maski, rękawiczki - to oczywiście podstawa. Można pójść na spacer, pobiegać, ale zaleca się, by z byle powodu nie wychodzić z domu. Centra handlowe są otwarte, ale tutejsi są ostrożni, wiedzą, żeby nie chodzić tam z nudów.

Widziałem obrazki z Wuhan - jak policja wyciąga ludzi z mieszkań siłą z powodu gorączki, albo spawa drzwi, by nikt nie mógł opuścić mieszkania w czasie kwarantanny.

Są to drastyczne metody, ale skoro państwo narzuciło pewne zasady, włożyło ogrom pracy w walkę z koronawirusem, by doprowadzić do możliwie jak najszybszego zwalczenia pandemii, to należy respektować obostrzenia. Rząd chce czemuś zapobiec, a sporo osób swoim lekkomyślnym zachowaniem szkodzi innym. Lubię dyscyplinę. Zostałem wychowany w komunistycznej Polsce i wolę porządek, jasne reguły postępowania. Ostatnio w Hongkongu mieliśmy zamieszki, ludzie dewastowali sklepy. Policja złapała kilka osób, pewnie nawet nie pójdą do więzienia. Ja za taką demokrację dziękuję. W Chinach jest ostrzej, ale zawsze czuję się tam bezpiecznie.

Mimo innego ustroju niż w Polsce.

Nazwałbym go ustrojem komunistyczno-demokratycznym. Bo tak: jeżeli masz pomysł na biznes, chcesz pracować - możesz liczyć na pomoc państwa. Ale jeżeli państwo oczekuje pomocy od ciebie, to nie ma innej możliwości - stajesz na baczność. Dla dobra narodu trzeba się poświęcić, uważam to za rozsądne podejście. Kolejna sprawa: państwo dba o wewnętrzne interesy, mówiąc wprost: nikt się tu w Chinach nie sprzedał. Kolej, banki, linie lotnicze - wszystko jest chińskie. Za taki incydent jak w Hongkongu policja w Chinach przeczesałaby całe miasto. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie jestem zwolennikiem "komuny". Mam jednak szacunek do tego kraju. Nie muszę się za siebie oglądać w nocy, rozwijam się. Żyje się tu bardzo dobrze. Ludzie się podporządkowali, czasem trzeba użyć drastycznych metod, ale nie ma przynajmniej takiej sytuacji jak w USA, gdzie strach na ulice wychodzić po zmroku. Są też gorsze sytuacje. Na Filipinach rząd przyzwolił na strzelanie do ludzi łamiących zasady bezpieczeństwa.

Chińczycy mieli doświadczenie, jak walczyć z pandemią. Wirus SARS był u nich już w 2002 roku. Kiedy epidemia znowu wybuchła, od razu zareagowali, wiedzieli jak. Psikali buty sprejem, dezynfekowali toalety, domy, przestali się witać, zachowywali dystans, zakładali maseczki i rękawiczki. W Europie na początku się z nich śmiano. Mam znajomych w USA, Anglii czy Belgii. Opowiadali, że początkowo Azjaci w maseczkach byli wyszydzani, czasem nawet atakowani na ulicach. Tak jakby noszenie maseczki miało oznaczać coś najgorszego. W Chinach od zawsze się to praktykuje, nawet z powodu lekkich przeziębień. Następne tygodnie po wybuchu pandemii pokazały, że wszyscy na świecie zaczęli ich naśladować.

Pan do Chin przyleciał 16 lat temu.

W 2004 roku koledzy żartowali, że wylatuję do kraju, w którym jeździ się tylko na rowerze. A dziś więcej jest w Chinach mercedesów niż rowerów. Ale kilka stereotypów się sprawdziło.

Jaki na przykład?

Że im więcej harujesz, tym lepiej. Szybko przekonałem się, że nie zawsze się to sprawdza. Rok po transferze do Shenzhen Jianlibao szykowaliśmy się do prestiżowego sparingu w letnim okresie przygotowawczym. Do Chin przyleciała Barcelona z Ronaldinho, Deco, młodziutkim Messim, Samuelem Eto'o. Naszym trenerom bardzo zależało na dobrym wyniku, chcieli się pokazać. Tydzień przed meczem już tylko biegaliśmy - dwa razy dziennie. Trener dokręcał śrubę, żeby w meczu była moc. Nadszedł dzień próby, oni wyluzowani, a nam nogi płonęły, temperatura 36 stopni nie miała z tym nic wspólnego. Wie pan ile było?

Ile?

Przegraliśmy 0:9.

Na drugiej stronie przeczytasz między innymi, dlaczego polscy kibice chcieli spalić Zającowi mieszkanie i z jakiego powodu Chińczycy każą używać siły w kontaktach z innymi. 

Czy liga chińska jest lepsza od polskiej?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×