[b]
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Wydawało się, że sytuacja w Chinach jest już opanowana, ale zaczęło przybywać osób zarażonych koronawirusem. [/b]
Marek Zając, były reprezentant Polski: Miesiąc temu życie wróciło do normy, ludzie wychodzili do restauracji, spotykali się. Ale wirusa zaczęli rozsiewać na nowo obcokrajowcy.
To znaczy?
Mniej więcej trzy tygodnie temu, po otwarciu granic, do Chin przyleciało sporo obcokrajowców. Każdy otrzymał na lotnisku opaskę, którą można było zdjąć dopiero po odbyciu czternastodniowej kwarantanny. Niestety, nikt tego nie przestrzegał. Już pierwszego dnia policja zatrzymała 33 osoby, które nie zastosowały się do wytycznych i wyszły w miasto. Ze znajomym widzieliśmy, jak Europejczycy: Francuzi, Anglicy, Włosi czy Amerykanie chodzili bez masek, mieli w nosie zasady. Szkoda, bo sytuacja była już opanowana.
Jak w takim razie wygląda teraz życie?
Ja mieszkam obecnie w Hongkongu, dwadzieścia minut jazdy samochodem od granicy z Chinami, i nie mogę jej przekroczyć. Znowu jest rygor. Teraz obcokrajowcy mają zakaz wchodzenia do sklepów, barów czy restauracji. Na zrobienie zakupów mamy specjalnie wyznaczone okienka. Nikt nie chce ryzykować choroby, dlatego kontakt z nami ogranicza się do minimum. Ponownie wstrzymano loty.
ZOBACZ WIDEO: Zakażony koronawirusem sportowiec ostrzega chorych. "To rozwala psychikę"
Podróżują głównie naukowcy, nauczyciele, ale po powrocie otrzymują bransoletkę z GPS-em na rękę, by móc łatwo skontrolować, gdzie są. Skończyły się żarty - za wyjście z domu na kwarantannie grozi więzienie. Sklepy są otwarte do wyznaczonej godziny, najczęściej do 20. Maski, rękawiczki - to oczywiście podstawa. Można pójść na spacer, pobiegać, ale zaleca się, by z byle powodu nie wychodzić z domu. Centra handlowe są otwarte, ale tutejsi są ostrożni, wiedzą, żeby nie chodzić tam z nudów.
Widziałem obrazki z Wuhan - jak policja wyciąga ludzi z mieszkań siłą z powodu gorączki, albo spawa drzwi, by nikt nie mógł opuścić mieszkania w czasie kwarantanny.
Są to drastyczne metody, ale skoro państwo narzuciło pewne zasady, włożyło ogrom pracy w walkę z koronawirusem, by doprowadzić do możliwie jak najszybszego zwalczenia pandemii, to należy respektować obostrzenia. Rząd chce czemuś zapobiec, a sporo osób swoim lekkomyślnym zachowaniem szkodzi innym. Lubię dyscyplinę. Zostałem wychowany w komunistycznej Polsce i wolę porządek, jasne reguły postępowania. Ostatnio w Hongkongu mieliśmy zamieszki, ludzie dewastowali sklepy. Policja złapała kilka osób, pewnie nawet nie pójdą do więzienia. Ja za taką demokrację dziękuję. W Chinach jest ostrzej, ale zawsze czuję się tam bezpiecznie.
Mimo innego ustroju niż w Polsce.
Nazwałbym go ustrojem komunistyczno-demokratycznym. Bo tak: jeżeli masz pomysł na biznes, chcesz pracować - możesz liczyć na pomoc państwa. Ale jeżeli państwo oczekuje pomocy od ciebie, to nie ma innej możliwości - stajesz na baczność. Dla dobra narodu trzeba się poświęcić, uważam to za rozsądne podejście. Kolejna sprawa: państwo dba o wewnętrzne interesy, mówiąc wprost: nikt się tu w Chinach nie sprzedał. Kolej, banki, linie lotnicze - wszystko jest chińskie. Za taki incydent jak w Hongkongu policja w Chinach przeczesałaby całe miasto. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie jestem zwolennikiem "komuny". Mam jednak szacunek do tego kraju. Nie muszę się za siebie oglądać w nocy, rozwijam się. Żyje się tu bardzo dobrze. Ludzie się podporządkowali, czasem trzeba użyć drastycznych metod, ale nie ma przynajmniej takiej sytuacji jak w USA, gdzie strach na ulice wychodzić po zmroku. Są też gorsze sytuacje. Na Filipinach rząd przyzwolił na strzelanie do ludzi łamiących zasady bezpieczeństwa.
Chińczycy mieli doświadczenie, jak walczyć z pandemią. Wirus SARS był u nich już w 2002 roku. Kiedy epidemia znowu wybuchła, od razu zareagowali, wiedzieli jak. Psikali buty sprejem, dezynfekowali toalety, domy, przestali się witać, zachowywali dystans, zakładali maseczki i rękawiczki. W Europie na początku się z nich śmiano. Mam znajomych w USA, Anglii czy Belgii. Opowiadali, że początkowo Azjaci w maseczkach byli wyszydzani, czasem nawet atakowani na ulicach. Tak jakby noszenie maseczki miało oznaczać coś najgorszego. W Chinach od zawsze się to praktykuje, nawet z powodu lekkich przeziębień. Następne tygodnie po wybuchu pandemii pokazały, że wszyscy na świecie zaczęli ich naśladować.
Pan do Chin przyleciał 16 lat temu.
W 2004 roku koledzy żartowali, że wylatuję do kraju, w którym jeździ się tylko na rowerze. A dziś więcej jest w Chinach mercedesów niż rowerów. Ale kilka stereotypów się sprawdziło.
Jaki na przykład?
Że im więcej harujesz, tym lepiej. Szybko przekonałem się, że nie zawsze się to sprawdza. Rok po transferze do Shenzhen Jianlibao szykowaliśmy się do prestiżowego sparingu w letnim okresie przygotowawczym. Do Chin przyleciała Barcelona z Ronaldinho, Deco, młodziutkim Messim, Samuelem Eto'o. Naszym trenerom bardzo zależało na dobrym wyniku, chcieli się pokazać. Tydzień przed meczem już tylko biegaliśmy - dwa razy dziennie. Trener dokręcał śrubę, żeby w meczu była moc. Nadszedł dzień próby, oni wyluzowani, a nam nogi płonęły, temperatura 36 stopni nie miała z tym nic wspólnego. Wie pan ile było?
Ile?
Przegraliśmy 0:9.
Na drugiej stronie przeczytasz między innymi, dlaczego polscy kibice chcieli spalić Zającowi mieszkanie i z jakiego powodu Chińczycy każą używać siły w kontaktach z innymi.
[nextpage]To musieli was palcami wytykać.
Po wygranym czy przegranym meczu wychodził pan na miasto i nikt pana nie znał. W Shenzhen mieszka ponad 10 milionów ludzi, jeżeli doliczymy obrzeża, to pewnie wyjdzie z 40 milionów. To była fajna odskocznia. W Turcji spotkałem się z dużym fanatyzmem kibiców, lepiej było w domu siedzieć. W Krakowie grałem w Cracovii, Hutniku czy Wiśle Kraków. Wcześniej jeszcze w Grębałowiance i Nowej Hucie. Wisła zainteresowała się mną już w momencie, gdy byłem zawodnikiem Cracovii. Dowiedzieli się o tym kibice i poinformowali mnie, że jeżeli tam pójdę, to spalą mi mieszkanie.
Ale trafił pan do Wisły. Mieszkanie przetrwało?
Na szczęście nie bezpośrednio, ale z Hutnika. Poza tym przechodziłem do Wisły z plejadą gwiazd. Z Węgrzynem, Kaliciakiem, Bukalskim. Ja sobie grałem z boczku, na prawej stronie, nikt się na mnie nie koncentrował.
Wróćmy do Chin. Ma pan żonę z Hongkongu, mówi pan po chińsku, zadomowił się pan w Azji.
Z żoną dobrze się dogadujemy, nie ma pomiędzy nami różnic kulturowych, wyznajemy te same poglądy. Byliśmy kilka razy w Polsce, rodzinie się podobało. Miałem też zapytania z naszej ligi, ale odmówiłem. Dobrze mi tu, swoją przyszłość wiąże z Chinami.
Kibice pana pamiętają?
Czasem podejdą. Myślę, że respekt jest do dziś. Jak się pojawiam na konferencjach, meczach, ludzie piłki mnie rozpoznają. W Shenzhen byłem przez pewien czas kapitanem. Ciekawych rad udzielił mi wtedy trener.
Jakich?
Powiedział: możesz, a nawet musisz wrzeszczeć na drużynę. A jak będzie potrzeba, to nie krępuj się i użyj siły.
Dość oryginalne podejście.
Ale to w Chinach normalne. Na kursie trenerskim uczą, żeby traktować zawodników surowo, mieć do piłkarzy dystans, podchodzić do nich jak do pracowników. Wpajają kult ciężkiej pracy. Fabio Cannavaro, zdobywca Złotej Piłki, mistrz świata, też był na takim kursie doszkalającym. No, ale nie będziemy przecież innych bić, bo nie potrafią wykonać ćwiczenia. Tym bardziej dzieci.
Pan prowadził w Chinach swoją akademię.
Postanowiłem zacząć od początku. W Shenzhen przez kilka lat trenowałem dzieci w różnych kategoriach wiekowych. Od sześciu do siedemnastu lat. Nie było to jednak łatwe zadanie, trudno było chłopców zmobilizować. Frekwencja mocno się wahała, czasem na zajęcia przychodziło tylko kilku juniorów. Widzę wiele różnic. Chińczycy mają problem z podejmowaniem decyzji, wykreowaniem czegoś. Są przyzwyczajeni do wykonywania rozkazów, co wynoszą ze szkoły. Gdy wymyślałem ćwiczenia bazujące na własnej inwencji, to chłopaki na siebie wpadali. Kiedyś Chińczyk tylko biegał, teraz widzi, że nie o to do końca chodzi. Dziś bardziej rozumieją piłkę, nie tylko notują. Wiele klubów zatrudnia trenerów z zagranicy. W Guangzhou pracują szkoleniowcy z Realu Madryt, młodzież mieszka na terenie ośrodka. Myślę, że za pięć lat pojawią się pierwsze perełki.
Już pan z młodzieżą nie pracuje.
Prowadząc akademię robiłem jednocześnie kurs trenerski. Byli piłkarze zaczynają najczęściej z poziomu B, ale obcokrajowcy przechodzą tę drogę od zera. I tak startowałem z poziomu D, z osobami, które miały problem z przeprowadzeniem rozgrzewki, albo poprawnym wykonaniem ćwiczeń rozciągających. W ciągu pięciu lat zdałem 28 egzaminów. Najmilej wspominam ostatni etap. Przez dwanaście miesięcy szkolił mnie niemiecki instruktor, Stefan Lottermann. To był prawdziwy reżim, ale uczciwy, bardzo dużo się nauczyłem. Jak obserwować, analizować, układać taktykę, plan treningowy. Pewnego razu poszliśmy na mecz ligi chińskiej, w niedzielę o godzinie 20. Lottermann powiedział, że mam mu przygotować raport na poniedziałkowe zajęcia. Zaczynaliśmy je o 8, pisałem go całą noc. Ale mam licencję Pro, jako pierwszy obcokrajowiec w Chinach.
Szkołę Lottermanna przeszedł też Juergen Klopp. Oglądając mecze drużyn Kloppa mam wrażenie, jakbym czytał książkę od Stefana. Naprawdę, Klopp nie kombinuje, robi to, co studiował, jak w podręczniku. W Liverpoolu zmienił jedynie taktykę. Zawodników nauczył wszystkiego na podstawie schematów ze szkoleń z Lottermannem.
Co było z panem dalej?
Sprzedałem akademię, za niewielką kwotę. Byłem asystentem w Guangzhou, a później trenerem w Hongkongu. Awansowaliśmy do ekstraklasy z drużyną R&F. Teraz czekam aż pandemia przejdzie, jestem już po rozmowach z jednym klubem, to będzie fajna niespodzianka, ale na razie nic nie powiem.
Orientuje się pan, kiedy liga chińska wystartuje?
Prawdopodobnie w maju, ale najpewniej bez publiczności. Pytanie, co z zagranicznymi zawodnikami. Na razie nie ma do Chin wjazdu. Przecież Hulk i Oscar z Shanghai SIPG wrócili do Chin dziesięć minut przed zamknięciem granicy. W tej sytuacji nie ma wyjątków. Nieważne, czy tam pracujesz, czy mieszkasz kilkanaście lat, zakaz to zakaz. Ja miałem małą scysję na lotnisku w Balicach. Obsługa nie chciała mnie wpuścić na pokład samolotu do Hongkongu, dopiero kiedy wytłumaczyłem menadżerowi lotniska, że nie obowiązuje mnie wiza, pozwolono mi wejść.
Problemy z powrotem do Chin ma między innymi Adrian Mierzejewski, zawodnik Chongqing Lifan.
Może klub załatwi mu wizę naukowca? Bo w tym momencie tylko w ten sposób mógłby przekroczyć granicę. Szkoda, żeby oglądał rozgrywki z telewizji. To w Chinach bardzo ceniony zawodnik - za technikę, nieprzewidywalność, kreatywność. Przedłużył kontrakt z Chongqing Lifan, jest bardzo przydatny. Widziałem jego mecze na żywo, robi różnicę. Ma świetny stały fragment, dużo widzi, napędza ataki. Zadomowił się, ma wpływ na grę zespołu.
A nie tak dawno Chińczycy chcieli kupić Roberta Lewandowskiego.
Kilka lat temu jeden agent poprosił mnie, żebym skontaktował go z kimś od Roberta. Zapytałem kogo trzeba, ale usłyszałem, że Robert nie jest zainteresowany tym kierunkiem. Oferowali mu potężną pensję, ale Lewandowski nie idzie za pieniędzmi.
*
Marek Zając zdobył z Wisłą Kraków dwa mistrzostwa kraju, Puchar Ligi, Puchar Polski i Superpuchar. W polskiej lidze rozegrał 160 meczów, również dwa razy wystąpił w reprezentacji Polski. W 2004 roku z Shenzhen Jianlibao wywalczył mistrzostwo Chin.
Adrian Mierzejewski: Egzotyka dopiero czeka
PZPN szkoli piłkarzy, jak walczyć z wirusem
Koronawirus. Joachim Marx: Wydawało mi się, że nie ma mnie już na ziemi