Adrian Mierzejewski: Egzotyka dopiero czeka

Wiele razy słyszałem: wróć do Polski. Myślałem: ale po co, skoro każdy chce stąd wyjechać? Mam satysfakcję, że ja, chłopak z Olsztyna, jest na jednym boisku z zawodnikami wartymi łącznie na przykład 200 milionów euro - opowiada Adrian Mierzejewski.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Adrian Mierzejewski East News / CHPL Imaginechina/Associated / Na zdjęciu: Adrian Mierzejewski

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Pana dzieci wiedzą, jak wygląda Polska?

Adrian Mierzejewski, piłkarz Chongqing, były reprezentant Polski: Nadia urodziła się w Turcji, Leo w Arabii, córka skończy za chwilę osiem lat, syn pięć. Długo nie wiedzieli, jak wygląda nasz kraj, a później traktowali Polskę jak miejsce, do którego udajemy się na wakacje. Musieliśmy odbyć wiele rozmów, by dzieci zmieniły myślenie. Że Polska to nasz dom, a teraz są z tatą w pracy.

Już osiem lat.

Trudno było je przestawić, że tak powiem, na normalne życie. Nie zdążyły jeszcze go poznać, tak jak ja z żoną. Olsztyn kojarzył im się głównie z dziadkami, wypoczynkiem. Dlatego kiedy przyjechaliśmy do kraju przed ostatnimi świętami Bożego Narodzenia, wysłaliśmy dzieciaki do szkoły w Olsztynie, żeby inaczej spędziły czas, przekonały się, że w Polsce są też obowiązki. Córka jest w wieku szkolnym, ale syna udało się zapisać do zerówki dla 6-latków.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Krzysztof Piątek przerósł AC Milan? "Trafił tam, aby im bardzo pomóc"

Mam świadomość, że Nadia i Leo funkcjonują trochę w innym świecie, często zmieniają szkoły, chodzą głównie do prywatnych, z obcokrajowcami, gdzie ze swoim kolorem skóry się wyróżniają. Mieszkają w super domach, hotelach, żyją trochę w bańce, amerykańskim śnie. Mam nadzieję, że nie będą rozpuszczone. Opowiadałem im, jak to było kiedyś w moich czasach, jak wyglądały zabawki. Ostatni dwumiesięczny pobyt w Polsce był bardzo fajny, Nadia i Leo złapali kontakt z polskimi dziećmi, starają się go utrzymywać, cieszy mnie to.

Taka normalność im się podoba?

Syn po raz pierwszy w życiu zobaczył na żywo śnieg. Zwariował. Codziennie były sanki grane, chodziliśmy na górkę, zjeżdżaliśmy. To były pierwsze święta, które spędziliśmy wspólnie w Polsce, odkąd wyjechaliśmy z żoną do Trabzonu w 2011 roku. Dzieci ubierały choinkę, wymieniliśmy się wszyscy prezentami. Oczywiście nie narzekam, to są tylko takie małe minusiki. Nasza rodzina coś traci, ale też coś zyskuje.

Co zyskuje?

Nie ma co ukrywać - ja nie miałem możliwości ukończenia studiów, choć je zacząłem. Liczy się dla mnie to, jak życie mojej rodziny będzie wyglądało za piętnaście lat, mam na myśli zabezpieczenie finansowe. Serce mi rośnie, gdy widzę, jak dzieciaki się rozwijają. Znają kilka języków, córka liznęła trochę arabskiego, włoskiego, w szkole ma teraz chiński, a po angielsku mówi perfekcyjnie, z australijskim akcentem. Czasem poprawi tatę, który na lekcjach uczył się łopatologicznie, pisząc w zeszycie: pies, myślnik, dog. A Nadia wygrała w grudniu olimpiadę z angielskiego podczas naszego pobytu w Olsztynie.

Przeczytałem wiele książek o różnych sportowcach, koszykarzach czy piłkarzach, jak wyglądało ich życie podczas kariery i jak szybko trwonili majątek po jej zakończeniu. Wielu jest bankrutów, którym przez różne problemy rozpadły się rodziny. Mnie taka droga nie interesuje. Jestem w stu procentach zadowolony z tego, jak wygląda moje życie. Żadnej decyzji bym nie zmienił.

Egzotyka dopiero na mnie czeka. Za kilka lat chciałbym grać sobie dla frajdy, mieszkać na przykład na Bali

Wielu mówi: ten Mierzejewski to nie gra w poważnych ligach.

Wiadomo, fajnie wypowiadać się na różne tematy z kanapy. Większość marzeń spełniłem. Najpierw marzyłem tylko o debiucie w Stomilu Olsztyn w drugiej lidze, a nagle wystąpiłem w Lidze Mistrzów, zagrałem w dwóch meczach na mistrzostwach Europy w 2012 roku, w Arabii zdobyłem mistrzostwo, w Australii zgarnąłem wszystkie indywidualne nagrody, przez sześć lat byłem najdroższym piłkarzem sprzedanym z polskiej ligi, zostałem też wybrany ligowcem roku w Polsce, kluby wydały na mnie ok. 10 milionów euro podczas mojej kariery. Trochę się tego zebrało.

W zimie, po spadku z chińskiej ekstraklasy z Changchun Yatai, kiedy miałem jeszcze roczny kontrakt z drużyną, zadzwonił do mnie trener Jordi Cruyff, syn legendarnego Johana Cruyffa, a ja przecież jestem fanem Barcelony od zawsze. Mógł sprowadzić do Chongqing każdego zawodnika, niekoniecznie 33-letniego Polaka, zwłaszcza że w tamtejszej lidze jest limit czterech obcokrajowców, z czego trzech może grać w meczu. A Cruyff wybrał mnie i dodał jeszcze, że tego Mierzejewskiego obserwował już od pół roku. Widział mnie w akcji w moim debiucie w Chinach, szykował się do przejęcia drużyny Chongqing po Paulo Bento, a Portugalczyk wariował wtedy na ławce krzycząc ciągle: "kryć jedenastkę!". Dał mi Chińczyka "na plastra", który biegał za mną całe spotkanie. Nie pomogło, ograliśmy ich 2:1.

Grał pan w Arabii, Emiratach, Australii, teraz w Chinach. Określenie "egzotyczne ligi" traktuje pan negatywnie? Odpowiem tak, w chińskiej ekstraklasie grają między innymi: Ezequiel Lavezzi, Hulk, Oscar, Moussa Dembele, Marouane Fellaini, Javier Mascherano, Alex Teixeira, Graziano Pelle czy Paulinho. Życzę każdemu zawodnikowi, by znalazł się na takiej egzotyce. Zawsze brałem to, co dawali. Nigdy nie otrzymałem oferty od klubu z pięciu topowych lig w Europie. W zimę miałem na stole kontrakt z Arabii, kilka zapytań z Turcji, jednak Chiny były moim celem od dawna. W międzyczasie mogłem zobaczyć kilka ciekawych miast, staramy się z rodziną korzystać z życia. W niedalekich planach mamy zwiedzenie Wielkiego Muru.

Wymienił pan kilku świetnych piłkarzy. Jakie podejście mają do gwiazd Chińczycy?

Zawodnicy, którzy przyjeżdżają do Chin z nastawieniem łatwego zarobku, są błyskawicznie trawieni i wypluwani. Chińczyków stać na wymianę załogi, Carlos Tevez odcinał kupony, czekał tylko na przelew, słyszałem, że nie był lubiany w szatni, dlatego szybko się z nim pożegnano (po roku - red.).

Czego jeszcze nie lubią?

W zespole oprócz mnie jest trzech Brazylijczyków, reszta to tutejsi. Niektórzy nie przepadają, jak zwraca się im uwagę, poucza. Wielu było też w szoku, gdy podczas gierki treningowej zdarzyło mi się któregoś zje..ć. Dziwiło ich, że takie emocje mogą pojawić się również podczas zwykłych ćwiczeń, nie w meczu. Ale nie chcę generalizować, bo jest spora grupa zawodników, która przychodzi po zajęciach do nas obcokrajowców z pytaniami, co mogą poprawić. Chińczycy nie traktują nas jak obcych, wiedzą, że jesteśmy u nich, by poprawić poziom ligi, czegoś ich nauczyć, wygrywać.

Widać, że oni chcą się rozwijać. Zdarzało mi się pokazywać po treningu, jak należy poprawnie wykonać rzut wolny, czy nawet jak długi brać rozbieg, zanim kopnie się piłkę.

Mówi pan o podstawach.

Żeby to źle nie zabrzmiało, to też nie są amatorzy. Problemem w chińskim szkoleniu jest to, że zawodnicy do 12-13 roku życia nie rywalizują między sobą. W Polsce są mistrzostwa wojewódzkie, różne turnieje, a w Chinach młodzież sobie po prostu trenuje do pewnego wieku. W kraju nie ma żadnych piłkarskich legend, które natchnęłyby pokolenia. Ostatnio jeden Chińczyk, Wu Lei, wyjechał do Espanyolu Barcelona, strzelił gola w La Lidze i w kraju od razu zrobiło się o nim głośno. Ludzie potrzebują bohaterów, wcześniej chińskie dzieci nie miały się od kogo uczyć, kim inspirować. Federacja inwestuje obecnie gigantyczne pieniądze w bazy treningowe, ośrodki szkoleniowe, do chińskiej ligi trafiają gwiazdy futbolu, trenerzy z nazwiskami, żeby lokalni gracze mieli kogo naśladować.

To będzie długi proces?

W Chinach trzeba zmiany pokoleniowej, by w piłkę grali już chłopcy w wieku 5-6 lat. Idzie to powoli, ale plan rozwoju mają rozpisany, reprezentację prowadzi przecież Fabio Cannavaro, a Guus Hiddink kadrę młodzieżową. Wysyłają swoich trenerów w świat, uczą się podejścia do treningów, odżywiania, pracy w siłowni. Wcześniej miałem trenera Chińczyka, nie powiem, posiadał wiedzę. Kwestia tego, żeby ją jeszcze sprzedać, a nie kopiować gotowe schematy z innych krajów.

Chińczycy są na razie dobrzy głównie w sportach indywidualnych, ping-pongu, gimnastyce. Ale do 2030 roku ma się to wszystko zmienić (Chiny dążą do organizacji mundialu w 2030 lub 2034 roku - red).

Arkadiusz Milik dla WP SportoweFakty: Chcę więcej

Trudniej nauczyć Chińczyków grać w piłkę, czy się z nimi komunikować?

Podłapałem kilka słówek, ale najważniejsze, żeby mieć naładowany telefon. Na mieście porozumiewam się przede wszystkim z pomocą translatora, który przekłada mi angielskie zwroty na chińskie. W Chongqing na sto osób mniej więcej trzy znają w języku angielskim kilka słów, typu: "hello, good morning, goog bye", ale jak już zapytasz "co u ciebie", to nikt ci nie odpowie. Jest jednak i tak lepiej niż w poprzednim mieście, w którym grałem, czyli Changchun. To była duża wioska. W zasadzie wszyscy mówili tam tylko po chińsku.

Najgorsza jest pisownia, znaków w tutejszym języku jest tyle, że wszystkich nie znają nawet Chińczycy. Trzeba też uważać, co się pokazuje. Ułożony z palców pistolet oznacza cyfrę osiem, natomiast ten słynny gest Ronaldinho, wyciągnięty kciuk i mały palec, to po chińsku cyfra sześć. Ludzki mózg szybko się przyzwyczaja, choć czasem oczywiście się zbuntuje. Z rozpędu zdarza mi się powiedzieć coś po polsku do Chińczyka, ale za chwilę się poprawiam. W klubie mamy dziesięciu trenerów z Hiszpanii, ja w tym języku nie mówię, ale jeżeli chodzi o piłkarskie, boiskowe zwroty, to wszystko rozumiem. Główny tłumacz przekłada polecenia trenera z hiszpańskiego na chiński.

Na drugiej stronie przeczytasz między innymi, jak Mierzejewski reaguje na opinie, że gra w mało poważnych ligach, jak przypadkowi szejkowie zachowywali się po zwycięstwach drużyny Polaka w Arabii, kiedy piłkarz pogodził się, że nie wystąpi już w reprezentacji Polski i w których krajach chciałby jeszcze podpisać kontrakt.

Lubisz styl gry Adriana Mierzejewskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×